Szło jak po grudzie, ale fotel lidera znów dla Bayernu

redakcja

Autor:redakcja

02 listopada 2013, 19:32 • 2 min czytania

Bywają takie dni, kiedy ani Borussii Dortmund, ani Bayernowi – drużynom, które ligowych rywali zjadają na śniadanie – kompletnie nie idzie. Kiedy kluczowe elementy całej tej układanki zawodzą, kiedy najpewniejsi piłkarze popełniają proste błędy, kiedy to wszystko po prostu się nie klei i kiedy w końcówce trzeba przepychać się w narożniku boiska, by urwać kilkadziesiąt sekund… Prawdziwe męczarnie zafundowali dziś swoim kibicom właśnie piłkarze z Monachium. Ale pomimo tych przeciwności, zdołali w Hoffenheim wygrać.
36 – tyle meczów bez porażki w Bundeslidze zanotowali piłkarze Bayernu. Rozpoczęli tę serię za kadencji Juppa Heynckesa i skutecznie ją kontynuują pod wodzą Pepa Guardioli. Rekord, który ustanowili piłkarze HSV 30 lat temu, został wyrównany.

Szło jak po grudzie, ale fotel lidera znów dla Bayernu
Reklama

Przez długi czas niewiele wskazywało na to, że o jakichkolwiek rekordach będzie się dziś mówiło w Monachium. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego piłki w rękach nie potrafił utrzymać Manuel Neuer, co gospodarze momentalnie wykorzystali. Bardzo słabo wyglądał Goetze, na niższym poziomie grał Javi Martinez, zawodzili też pozostali. – To z pewnością nie był nasz najlepszy występ. Wiele rzeczy nam nie wychodziło, więc musieliśmy skorygować sposób gry – przyznał po meczu Guardiola. Wystarczyło jednak, że Ribery uderzył z rzutu wolnego w Mandzukicia, a potem po niesamowitym zamieszaniu (cóż chciał zrobić obrońca Hoffenheim, tak bawiąc się w polu karnym?) i genialnej asyście Francuza, o losach meczu przesądził Mueller.

I krótka statystyka. Tym razem nie dotycząca liczby wymienionych podań czy procentowego posiadania piłki, a Philipa Lahma. Kapitan Bayernu podawał dziś piłkę 54-krotnie i… ani razu nie podał jej niecelnie.

Reklama

Bayern powrócił więc na fotel lidera (od wczoraj była nim Borussia, po wygranej 6:1 nad Stuttgartem). Kontakt z tą dwójką powoli traci natomiast Bayer Leverkusen i niemała w tym zasługa Sebastiana Boenischa. Nie chcemy się już znęcać nad tym człowiekiem, nie chcemy po raz kolejny pisać, że musi on mieć mocne papiery na trenera Hyypię. Szkoda na niego słów. Odpalcie wideo, a który to nasz Sebuś – zorientujecie się od razu.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama