Wojciech Pawłowski może szybciej czytać Dantego w oryginale niż trafić na usta kibiców piłkarskich we Włoszech. Tak to się niestety wszystko pokręciło. Piszemy „niestety”, ponieważ fajnie było się pośmiać z jego językowej bezradności, ale jednak liczyliśmy, że chociaż na boiskach poradzi sobie znacznie lepiej niż przed kamerą. Pamiętaliśmy go w końcu jako sprawnego, obdarzonego świetnym refleksem, szybkiego i odważnego bramkarza. Takiego do obróbki, ale z potencjałem.
Tymczasem nie poradził sobie najpierw w pierwszoligowym Udinese, teraz w drugoligowej Latinie i zamiast dalej fruwać nad ziemią, zaliczył z nią bolesny kontakt. Po drodze przestali w niego wierzyć nawet szkoleniowcy młodzieżowych reprezentacji Polski, którzy twierdzili, że kiedy pojawiał się na treningach, to prezentował się bardzo słabo. I oto doszło do takiej sytuacji, że Pawłowski ogłosił na łamach „PS”: – Odchodzę zimą z Latiny! Mogę grać nawet w Etiopii!
Nie wiemy, czy „nawet w Etiopii” oznacza „nawet w Polsce”, bo pamiętamy, że Wojtuś zarzekał się, że do naszej zapyziałej ligi to on już nigdy nie wróci, bo tu smród, brud i ubóstwo. Wolałby karierę skończyć niż się splamić ponownymi występami nad Wisłą. Los z niego zadrwił i niestety już niedługo przeprosiny z polską ekstraklasą mogą okazać się jedyną możliwością na kontynuowanie kariery. W sumie, nie mielibyśmy nic przeciwko. Możliwości chłopak ma, a i trochę weselej by się zrobiło.