Co Widzew robi w Ekstraklasie? Oto zdecydowanie najgorsza drużyna 2013 roku

redakcja

Autor:redakcja

01 listopada 2013, 09:38 • 6 min czytania

Czy jest źle? To nawet nie podlega dyskusji. Czy jest bardzo źle? Jest, na pewno. Czy może być jeszcze gorzej? Może i jeśli nic się nie zmieni, to właśnie gorzej będzie. A to mogłoby już oznaczać początek końca… فódzki Widzew znajduje się dziś w poważnych tarapatach i niewiele wskazuje na to, aby ktokolwiek miał pomysł, jak wyjść na prostą. Bo jak wydostać się z głębokiej studni, bez widocznej drabinki i kogokolwiek w pobliżu chętnego do pomocy?
W tak tragicznym położeniu Widzew nie był dawno. Niekompetentni i nieodpowiedzialni ludzie dorwali się do sterów wielkiej maszyny, nie mając żadnych uprawnień, by ją prowadzić. Wzięli się za zarządzanie klubu piłkarskiego, nie mając o piłce większego pojęcia i doświadczenia – chyba, że doświadczeniem nazwiemy pisanie felietonów w serwisie kibiców Legii przez Mateusza Cacka. Niewiele musieli wiedzieć też o zarządzaniu (a przecież to byli ludzie z banków, finansiści, dyrektorzy), skoro pozwalali sobie na podpisywanie kontraktów, na które nie było ich stać i wydatki znacznie przewyższające ówczesne możliwości.

Co Widzew robi w Ekstraklasie? Oto zdecydowanie najgorsza drużyna 2013 roku
Reklama

– Umówiliśmy się, że gdy on [syn Mateusz] będzie robił doktorat, to kupię klub piłkarski. Bardzo lubię piłkę, ale doktorat to była taka motywacja zastępcza, trochę dla żony. Zobacz, syn chce robić doktorat, to ja muszę kupić klub – przyznał ponad dwa lata temu Sylwester Cacek (gazeta „Parkiet”). Wielu, w tym również my, odebrało to jak zwykłą zachciankę i sprezentowanie zabawki dla syna. Nawet jeśli intencje były inne, skończyły się tymczasowym przejęciem sterów przez Cacka juniora. On i ludzie, którzy wspólnie z nim decydowali o wszystkim, wzięli zabawkę w swoje ręce i ją popsuli. W rok, może trochę dłużej. Dziś najwięcej do powiedzenia mają inni, nowi ludzie.

Oto krótka lekcja z historii, jak to klub, w którym wprowadzono świetnie przygotowany marketingowo i medialnie projekt „Budujemy Wielki Widzew”, nagle wylądował na dnie. Tak, na dnie – sportowym, organizacyjnym i finansowym. To, jak Widzew dziś wygląda piłkarsko, jest wynikiem tych dwóch kolejnych czynników. Faktu, że klub ma spore długi (włącznie z sprawami błahymi, jak prowizje menedżerskie sprzed trzech lat), jest objęty postępowaniem upadłościowym, otrzymał warunkową licencję na grę w Ekstraklasie i nowym piłkarzom może proponować do pięciu tysięcy złotych brutto. Za miesiąc.

Reklama

– Co ma począć trener, który chciałby ściągnąć jakiegoś piłkarza, a może ściągnąć tylko takiego, który zagra na czysto za nieco ponad trzy tysiące złotych miesięcznie? Za tyle to można wyciągnąć gościa z kasy w Carrefourze – powiedział nam niedawno Piotr Szarpak, były piłkarz Widzewa. – Widoczny był rozmach, wielkie plany i ambicja. A zapału starczyło na chwilę. Rozmawiam z byłymi piłkarzami, pracownikami klubu i jestem załamany. Te dwa ostatnie lata są naprawdę „śmieszne”.

Ale przy Piłsudskiego nikomu do śmiechu dziś nie jest. Wystarczy spojrzeć w tabelę, obejmującą okres od początku tego roku. Tabelę prawdy.

Image and video hosting by TinyPic

Od stycznia więcej punktów, niż Widzew, uzbierali w Ekstraklasie piłkarze Bełchatowa. Tak, ci, którzy rozegrali połowę spotkań mniej. Tyle samo ugrała Cracovia, która przecież w lidze jest od lipca. Najsłabszy zespół, który rozegrał taką sama liczbę spotkań, ma osiem „oczek” więcej. No i jeszcze dwie statystyki: aż 16 przegranych w 29 kolejkach i zero zwycięstw wyjazdowych.

No właśnie, wyjazdy… Jeszcze chwila, a zeszłoroczne spotkanie z Piastem (2:1 w Gliwicach, 20.10.2012) będzie się wspominać jak historyczne zwycięstwa z Legią. – Nie zawracam sobie głowy statystykami. Jeśli mielibyśmy nakładać sobie dodatkową presję, że nie wygraliśmy od roku, nie poszłoby to w dobrym kierunku. Niech piłkarze skupią się na grze, nie na liczbach – stwierdził ostatnio Rafał Pawlak. Skupienie na grze nic jednak nie pomaga. Jakiekolwiek próby zdejmowania przez trenera presji z zawodników – również.

Napisać dziś, że Widzew gra piach, to nic nie napisać. Drużyna? Nie ma, to w większości zlepek przypadkowych piłkarzy, którzy akurat zgodzili się grać za śmieszne, jak na obecne standardy, wynagrodzenie. Piłkarze? W większości nijacy, niedoświadczeni, nieograni, bez umiejętności wzięcia na swoje barki odpowiedzialności – młodzi Polacy wypatrzeni w niższych ligach i obcokrajowcy podesłani przez menedżerów, szybko przetestowani, których nikt wcześniej w akcji nie widział. Pomysł na grę? Pomysłu nie ma. Zarzuciliśmy ostatnio Pawlakowi, że jedynym planem są długie piłki na Visnakovsa, co zbył hasłem „Naszym pomysłem jest atakowanie i bronienie się całym zespołem”. Trener? Jedni mu współczują, bo z takim materiałem sklecić niczego sensownego po prostu się nie da, drudzy – piszą wprost: KOŁƒCZ WAŚÄ†. Drużyna za kadencji Pawlaka nie zrobiła żadnego postępu ani pod kątem organizacji gry, ani mentalnym. Nie poszła do przodu, nie stanęła nawet w miejscu. Z każdym kolejnym meczem wykonuje krok, dwa kroki wstecz. Trener, trochę jak ci piłkarze, dopiero się uczy, ale to nie czas na naukę. Przy każdej możliwej okazji zapewnia jednak, że wie, na co ten zespół stać, że nie zapomina, w jakim znajduje się położeniu i że o przyszłość jest spokojny. Współczucia też nie oczekuje, mówi, że ma skład na miejsca 7-8. Pytanie tylko, ile w tym chłodnej oceny, a ile… rozsądku. Radosław Mroczkowski na pytanie, czy mógłby powiedzieć coś optymistycznego przed kolejnymi meczami, stracił nad sobą panowanie (przyznając, że stracił wcześniej wiarę w drużynę), no i wyleciał. Dla własnego dobra lepiej więc słowa ważyć.

– Pawlak ma te same cechy, co Leszek Ojrzyński – stwierdził ostatnio („GW”) Michał Wlaźlik, członek zarządu. Być może ma, być może nie ma (choć nie wiemy, skąd ten wniosek?). Na razie jednak te cechy, które trener Widzewa posiada, na grę drużyny w żaden sposób nie wpływają. A jeśli wpływają, to negatywnie. Wygrana z Lechią to jedno, trzy ostatnie porażki z bilansem 2:9 – drugie. Najbardziej razi jednak w oczy fatalna gra, o jakimkolwiek stylu nie wspominając, co przecież w Krakowie z Wisłą mogło skończyć się wręcz tragicznie. Bocznych obrońców trzeba po meczach wykręcać z ziemi, środkowi pomocnicy nie biorą na swoje barki odpowiedzialności za drużynę, skrzydłowi nie robią żadnej różnicy, a Mielcarz przypomina Fabiniaka z sezonu 07/08, w którym Widzew spadał z ligi (wójcikowe „on odbija, siatkówka, kurwa” i „gramy bez bramkarza”). W kolejce czeka już Pogoń, czeka też Legia, a jak w Widzewie zamierzają wygrzebać się z głębokiego dołu, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że w klubie nie płaczą. I płakać nie zamierzają!

Image and video hosting by TinyPic

(Nie przypomina wam to „PRACUJEMY!! OOOoooo!!” Romana Koseckiego?)

Jeśli ktoś martwi się więc o przyszłość Widzewa, niech przed snem poczyta wypowiedzi pana Wlaźlika. A to że „Widzew będzie w kolejnym sezonie w Ekstraklasie czy się to komuś wydaje czy nie”, a to że „Powiem krótko i dosadnie, jak się spierdolimy to nie będzie niczego, cytując klasyka. Nie ma takiej opcji i zrobimy wszystko by tak się nie stało” (wypowiedź na forum kibiców). Jak się spierdolimy, to nie będzie niczego… Powiało optymizmem, oj powiało.

Zapewne najbardziej uspokoili się ci, którzy w tym wieku już dwukrotnie przeżyli spadek Widzewa z Ekstraklasy. Ale przed dziesięcioma laty po czternastu kolejkach łodzianie mieli dwa punkty przewagi na strefą spadkową, przed sześcioma – cztery punkty „na plusie” (i też bez wyjazdowego zwycięstwa). Dziś oni sami znajdują się pod kreską… Ł»eby jednak nie kończyć pesymistycznie, przypominamy, że po sezonie zasadniczym dorobek będzie dzielony przez dwa. Wszelkie różnice punktowe się zniwelują, niemalże wyrównają, a jedno, dwa zwycięstwa będą miały wyjątkową wartość. Tylko czy Widzew upadł aż tak nisko, by w tym szukać pocieszenia?

PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama