W wieku 24 lat został trenerem młodzieży w Manchesterze United. Radosław Mozyrko szkoli dzieciaki, zbiera doświadczenie, podpatruje najlepszych. Jak sam mówi, wszystko po to, by zrealizować kiedyś swoje największe marzenie – objąć juniorską reprezentację Polski. Chciałby zostać nowym Marcinem Dorną, a przy okazji wtrącić swoje trzy grosze do systemu szkolenia w polskiej piłce.
Prawie dwa lata minęły od momentu, w którym zrobił się o tobie bardzo głośno. Informacja o tym, że zmieniasz Znicz Pruszków na Manchester United wywołała niezłe poruszenie. Wywiady tu, wywiady tam. A czym dziś się zajmuje Radosław Mozyrko?
Obecnie pracuję w Manchesterze i w Nottingham Forest. W tym drugim klubie mam stałą pracę, prowadzę treningi dla młodzieży. Z kolei w Manchesterze realizuję głównie projekty, którymi zajmuję się przez określony czas. W tym sezonie zajęło mi to w sumie osiem tygodni. W większości były to projekty międzynarodowe. Poleciałem do Japonii i do Włoch, ale na dłuższą metę muszę wybrać którąś pracę – stałą lub okazjonalną. Nie mogę tak dłużej działać na dwa fronty.
Ktoś ci każe wybrać?
Nie, sam z siebie tak postanowiłem. Dłużej nie pogodzę tych dwóch obowiązków. W tamtym sezonie, nie licząc dwóch tygodni wolnych ze względu na święta, miałem jeden dzień wolnego. Trochę się zajechałem. Trener młodzieży to wspaniała robota, ale nie można za dużo wziąć na siebie.
Właśnie, jak ci się udaje pogodzić obie prace?
Mieszkam w Nottingham. Wsiadam w pociąg i w półtorej godziny jestem w Manchesterze. W Forest pracuję praktycznie siedem dni w tygodniu. Jak mam do zrobienia jakiś projekt w United, to proszę Nottingham o bezpłatny urlop. Zwykle się zgadzają, wyjeżdżam i potem oczywiście muszę nadrobić zaległości. Ale nie robią mi problemów.
Czym dokładnie zajmujesz się w obydwu klubach?
W Nottingham jestem asystentem koordynatora grup od 5-tego do 11-tego roku życia oraz jestem koordynatorem treningów indywidualnych od 9-tego do 16-stego roku życia. W Manchesterze z kolei mamy różne projekty – czy to międzynarodowe, czy to takie wewnętrzne w Anglii. Ja staram się wybierać projekty międzynarodowe. Dlaczego? Bo szczerze powiedziawszy są dużo ciekawsze. Z lepszymi zawodnikami można pracować. Jak dotąd byłem we Włoszech i w Japonii. Ale bywają też w Manchesterze oferty pracy na pełen etat. Na przykład dwa miesiące temu szukali trenera do Hongkongu, bo „Czerwone Diabły” podpisały umowę z tamtejszym związkiem piłkarskim i miały szkolić ich trenerów, prowadzić kadrę U-15. Albo otworzyli teraz taki college w Anglii, gdzie jest kierunek związany z futbolem. Trener z Manchesteru normalnie wykłada tam przedmiot „Piłka nożna” szkoli trenerów. I jak byłem we Włoszech, to spotkałem chłopaka, który był właśnie z tego kierunku.
A gdzie byłeś we Włoszech?
Nie pamiętam nazwy miejscowości, ale niedaleko Rzymu. Miałem tam takiego zawodnika z akademii Romy. Koleś miał 11 lat i już miał agenta. Wielki talent. Manchester zaprosił go na testy, ale działacze rzymskiej drużyny nie chcieli go puścić.
A skąd w ogóle wzięło się u ciebie to Nottingham? O Manchesterze wszyscy wiemy. Odpowiedziałeś na ich ogłoszenie w Internecie i przeszedłem kilka etapów. Z Forest było podobnie?
To akurat był straszny przypadek. W styczniu 2012 roku wyjechałem do Anglii podpisać dokumenty i wiedziałem, że w marcu zaczynam robotę. Moja narzeczona, obecnie już żona, studiowała w Nottingham. Wysłałem maila do managera akademii w Nottingham z zapytaniem, czy mógłbym się u nich czymś zająć. Nawet jako wolontariusz. Wspomniałem też, że w marcu zaczynam robotę w United. Manager odpisał, że mogę wpaść i poprowadziłem tam jeden trening. Potem mnie poprosili, żebym zorganizował więcej treningów. Na początku pracowałem z trzecim garniturem U-7, jakby drużyną C. I po jednym treningu zapytali mnie: „Chcesz może objąć drużynę A z tego rocznika?”. Po trzech tygodniach zaproponowali mi już pracę na cały etat.
Projekty w United, treningi w Nottingham. Twoi pracodawcy nie mieli nic przeciwko abyś godził oba zajęcia?
W Anglii jest inna mentalność. Ponadto w mojej sytuacji nie ma konfliktu interesów. Nie pracuję w akademii Manchesteru tylko przy takich specjalnych programach. Z tym, że miałem też pracował w Development Center, czyli w takiej strukturze pod akademią United. Wówczas byłby już konflikt i Nottingham nie zgodziłoby się na takie rozwiązanie. Świadomie wybieram taki projekt, który nie będzie rodził sprzeciwów z dwóch stron. Nie jest też tak, że wszystkie kluby w Anglii zgadzają się na łączenie podobnych zajęć. W Manchesterze większość trenerów pracuje też w innych klubach. Jak ja zaczynałem robotę w ekipie „Czerwonych Diabłów”, to było tam z 70 szkoleniowców. Ale to wygląda tak, że każdy z nich wyrabia po kilka tygodni w roku, maksymalnie 10-12 tygodni. Stąd taka duża liczba trenerów. Mało kto chce pracować dla nich non stop. To super doświadczenie, ale i monotonne, żmudne zajęcie.
A jak tak patrzyłeś od środka na funkcjonowanie Nottingham i United, to co cię najbardziej zaskoczyło?
W Manchesterze w pierwszym tygodniu pracy miałem szkolenia z psychologiem sportowym. Ale nie jakieś kilkugodzinne na odczepnego – on spędził ze mną cały tydzień. Obserwował moje zajęcia, mówił co mam robić lepiej, rozmawialiśmy o moim języku ciała, o zadawaniu pytań. Mieliśmy też taki system, że mówiłem do zawodników przez mikrofon, a on stał 50 metrów dalej i mógł obserwować mój język ciała. To było bardzo rozwijające i przydatne. W Nottingham pracuję w akademii więc mogłem na własne oczy przyjrzeć się organizacji, jak to wszystko jest poukładane. Poznałem sieć skautingu, jak wygląda system szkolenia w różnych klubach. O minusach nie mogę teraz gadać, bo mam zakaz mówienia, ale jak zmienię pracę to ci opowiem.
A spotykasz Polaków? W innych klubach, w środowisku trenerskim?
W Nottingham poznałem Radka Majewskiego i zdarza mi się go widywać. Na jednym z kursów spotkałem Polaka, który jest w West Bromwich Albion i prowadzi tam zajęcia z U-7. Aktualnie chyba na zasadzie wolontariatu, ale mówi, że może dostanie tam pracę dorywczo. Mam też w drużynie U-7 zawodnika polskiego pochodzenia.
Udało ci się wybić z Pruszkowa do Anglii. Anglii, która dla wielu trenerów jest szczytem marzeń. Co twoim zdaniem przekonało Manchester i Nottingham do tego, by dali ci szansę?
Ciężkie pytanie. Wydaje mi się, że przekonałem ich wiedzą, pasją i zaangażowaniem. Widzieli, że chciałem przyjść. Za darmo poprowadzić kilka zajęć. Widzieli, że rozmawiałem z managerem akademii, innymi trenerami. Zadawałem trudne pytania, sam odpowiadałem na podobne, starałem się być aktywny. Nie siedziałem w kącie i nie patrzyłem na innych z przerażeniem, tylko od razu brałem udział w dyskusjach. Konstruktywnie krytykowałem niektóre pomysły. Niektórzy to lubią, niektórzy nie. W Manchesterze mawiają, że szukają trenerów, którzy mają to „coś”. Reszty sami nauczą. Trzeba mieć charakter, obserwują twoje zachowania. Każdy ze współpracujących z nimi szkoleniowców ma dobry kontakt z ludźmi. Szczerze mówiąc, szkoda mi było trochę wyjeżdżać z Pruszkowa. Gdyby moja żona nie wyjechała na studia do Anglii, to pewnie nigdzie bym się nie ruszał. Byłem zadowolony z pracy w Zniczu. Wszystko szło w fajny kierunku, widziałem postępy. Ale z drugiej strony nie zamknąłem za sobą drzwi, zawsze mogę tam kiedyś wrócić. W Anglii przez te dwa lata nauczyłem się bardzo dużo.
Wcześniej zajmowałeś się młodzieżą m.in. w Stanach Zjednoczonych. Jak wspominasz swoją pracę dla New York Red Bulls? Amerykanie szkoląc piłkarzy, czerpią z jakiegoś wzorca? Może od Anglików?
Red Bulls oparł się na holenderskiej myśli szkoleniowej. Dużo zajęć z piłkami, technicznych. Wszystko wprowadzają bardzo stopniowo. Na początku mali chłopcy ćwiczą tylko z piłkami, zero taktyki drużynowej – najwyżej jeden na jeden, dwóch na dwóch. Dopiero od 14-stego roku życia zaczynają się treningi z taktyką. Sam system wygląda nieco inaczej niż w Europie. Jest oczywiście akademia, ale ona praktycznie zaczyna się dopiero od 14-stego roku życia. Ja z kolei z ramienia Red Bulls jeździłem po klubach patronackich i monitorowałem młodsze roczniki. Wyobraźmy sobie, że Legia Warszawa ma dziesięć klubów patronackich. A każdy z nich ma dziesięć drużyn młodzieżowych. I jakbym był z Legii, to bym jeździł do każdego z tych klubów i szkolił tamtejszych trenerów. Prowadziłbym zajęcia przynajmniej raz w tygodniu z każdą drużyną. Wszystko po to by obserwować zawodników i uczyć ich filozofii danego klubu. W Red Bulls było 55 trenerów takich jak ja. Do tego 10 tysięcy chłopaków, którzy byli stale monitorowani. Do akademii szły największe rodzynki. Generalnie w Stanach piłka nożna jest dziś najbardziej popularnym sportem od 8-ego do 14-stego roku życia. Problem pojawia się wtedy gdy dzieci idą do tamtejszych szkół ponadgimnazjalnych. Nie wszystkie mają czas i zapał by dalej rozwijać swój talent.
Wracając do Anglii, jak ci się żyje w Nottingham? Można tam godnie żyć z takiej pracy, jak twoja?
Praca jest przyzwoita, choć w Forest słabo pracą. Ale teraz i tak nie jest najgorzej. Mieszkam w samym centrum Nottingham z żoną. Wynajmujemy tam mieszkanie. Ale ja należę do osób bardzo elastycznych. Dopóki jest fajna praca, kino, kilka restauracji i porządny klub w mieście, to nie narzekam. Tylko żona wspomina, że dobrze byłoby jakoś wrócić do kraju, ale ja nie wiem. Zobaczę. Jak by była ciekawa oferta, to chętnie wrócę. Zawsze wspominam, że chciałbym pracować w kadrze Polski. Rok temu miałem nawet spotkanie z panami Koseckim i Majewskim, ale nie zaoferowali mi pracy.
Nie dogadaliście się czy rozmowy zostały odsunięte na później?
W grudniu ubiegłego roku miałem dwa spotkania z prezesem Koseckim. Był bardzo zainteresowany. Potem miałem jeszcze jedno spotkanie z prezesem Majewskim. Powiedzieli mi, że podejmą decyzję w ciągu dwóch tygodni. Mieli dać znać. A pan Majewski zasugerował, żebym jeszcze z pięć lat został w Anglii. Nazwał mnie skarbem dla polskiej piłki. Potem obaj panowie już się nie odezwali. A jak zobaczyłem w Internecie, że zatrudnili innych trenerów, to musiałem się pogodzić. Widocznie uznali, że inni szkoleniowcy są lepsi w tej chwili. Nie załamało mnie to jednak ani trochę.
Co będziesz robił po wygaśnięciu kontraktów w Manchesterze United i w Nottingham Forest?
W Manchesterze mam kontrakt do końca roku, w Forest do końca sezonu. Co dalej? Chciałbym zmienić otoczenie, spróbować czegoś nowego. Jestem jeszcze w takim wieku, że zamierzam poznawać nowe miejsca, sposoby szkolenia, zbierać jak najwięcej nowych doświadczeń. Dlatego nie ograniczam się do Anglii. Na pewno chciałbym pozostać przy juniorach, przy szkoleniu młodzieży. Wiesz, jaki jest mój wymarzony plan? Wrócić kiedyś do Polski, objąć jakąś reprezentację juniorów, pracować nad systemem szkolenia w naszym kraju.
Pójść śladami Marcina Dorny?
Tak. Albo Radosława Mroczkowskiego, który współpracował z różnymi kategoriami juniorskimi.
Do tego potrzebny jest PZPN, z którym na razie nie jest ci po drodze. A masz jakąś wizję dotyczącą szkolenia młodzieży piłkarskiej w naszym kraju?
Na tym spotkaniu z Koseckim przedstawiłem swój mini-projekt szkolenia. Taki na 30-40 stron. Chciałem bardziej postawić na rywalizację poszczególnych akademii. Wiem, że dziś w Polsce funkcjonuje Centralna Liga Juniorów. Ale w moim przekonaniu ten system ma wady. Raz, że gra tam aż 48 drużyn. To powinno się okroić, zmniejszyć tę liczbę. Dwa, że te zespoły rywalizując w swoich ligach, walczą choćby o utrzymanie. Czyli grają o coś, a nie tak powinno się postępować w przypadku młodych chłopaków. Dla nich wynik nie ma być najważniejszy. Liczy się zabawa, sama możliwość rywalizacji z rówieśnikami i podnoszenie umiejętności. Na Zachodzie właśnie takie myślenie dominuje. Uważam też, że brakuje nam konsekwencji w szkoleniu młodzieży. Przykład? W Anglii wszystkie roczniki grają jednym, z góry ustalonym systemem gry. Ba, tym samym systemem gra również seniorska reprezentacja narodowa. U nas musi być większe powiązanie między rocznikami, między danymi drużynami juniorskimi. Dziś każdy zespół gra w swoim indywidualnym stylu, nie ma kontynuacji jakiejś myśli przewodniej.
Z polskim szkoleniem kojarzy mi się taki obrazek: młody chłopak kiwa się na boisku, traci piłkę, a co robi jego trener? Z burą do niego, że to nieodpowiedzialne zachowanie. Wytyka, że jego drużyna mogła przecież stracić gola. Nawet nie chwali go na pomysł, za inwencję.
W ogóle za mało chwalimy tych młodych ludzi grających w piłkę. Tylko zauważamy ich błędy, wady. W piłce trzeba być psychologiem, dobrym wychowawcą. Zanim podjąłem pracę w Nottingham, spędziłem z tamtejszym klubowym psychologiem kilka dni. Odpowiednio nastawiał mnie do tej roboty, rozwiązywaliśmy wspólnie różne zagadnienia. U nas to wszystko jest mało skorelowane. Przykład? Wielu byłych piłkarzy kończy karierę i zaczyna pracę z juniorami. I co z tego mamy? Często bałagan. Jeśli taki były zawodnik spotkał w czasie swojej kariery np. samych surowych trenerów, to potem te metody treningowe będzie stosował wobec swoich młodych podopiecznych. Kompletny brak logiki. Jeśli on spotkał surowych tyranów na swojej drodze, to tym chłopakom też będzie kazał zapierdalać. Zero poprawki na ich wiek, umiejętności, przygotowanie. Ponadto byli piłkarze mogą powielać błędy, których byli sam nauczeni.
W Polsce żyjemy w takim przekonaniu, że mamy słabych trenerów. Mało który pracuje za granicą. Wielu kibiców twierdzi, że tylko selekcjoner-obcokrajowiec może zbawić naszą reprezentację. Rzeczywiście tak jest czy może jednak zbyt surowo oceniamy naszych rodzimych szkoleniowców?
PZPN z pewnością za mało kształci naszych trenerów. Czy możemy sobie wybrać specjalizację młodzieżową przy doskonaleniu naszej wiedzy? Czy stawiamy mocno na psychologiczne przygotowanie trenera? Nikt też nie daje prawdziwej szansy naszym szkoleniowcom. Ja bym nie podpisywał kontraktu z selekcjonerem reprezentacji narodowej na dwa, tylko na cztery lata. Co on zdąży przekazać w tak krótkim czasie? Zawodzą trenerzy, zawodzą także piłkarze. Dostałem bilet na mecz z Anglikami w Londynie i poszedłem na stadion. Momentami nie wyglądało to źle, ale zdecydowanie najlepsi byli kibice. Szkoda tylko, że nasi piłkarze znów nie dorównali poziomem do swoich fanów. A i słyszałem jeszcze, że Anglikom nie podobało się zwiększenie puli biletów dla gości. Nonsens. Tabloidy piszą takie głupoty i szukają głupich sensacji.
W „Przeglądzie Sportowym” była ostatnio debata pod tytułem „Jak szkolić, by liczyć się na świecie?” A jak ty byś odpowiedział na to pytanie? Lepiej kopiować jakiś system – dajmy na to hiszpański czy belgijski – czy wymyślać własny?
Nie ma sensu kopiować na siłę jakiś rozwiązań. U nas jest inny klimat, warunki, boiska, podejście mentalne zawodników. Najlepiej brać po kawałku z każdego systemu. Tak robią najlepsi. Oni nie stoją w miejscu, jeżdżą po świecie i podglądają innych. Anglicy ciągle odwiedzają Hiszpanów i odwrotnie. Gdzie są dziś Belgowie? Niedawno byli za nami, ale odjechali nam niesamowicie. Trzeba mieć pomysł i konsekwentnie go realizować.
Powiedziałeś kiedyś w wywiadzie: „Łatwiej zrobić karierę za granicą, niż w Polsce bez układów. Ja takich nie mam”. Podtrzymujesz to?
Najprostszy przykład – czy można się dostać do polskiego klubu od tak? Z ulicy? Szukają trenerów otwarcie? Widziałeś gdzieś jakieś ogłoszenia? Ja nie. To skąd przychodzą nowi ludzie?
Znajomości.
Tak, w polskiej piłce liczą się głównie znajomości. Nawet na tę rozmowę z panem Koseckim prawie bym się nie dostał. Wpierw wysłałem mu maila na zły adres. Prezes Znicza podpowiedział mi, żebym wysłał na jego prywatny adres, którego wcześniej nie miałem. Nie jest łatwo dotrzeć do kogokolwiek. PZPN nie zamieszcza sam z siebie ogłoszeń, że szuka trenerów. A nie, przepraszam, raz było ogłoszenie. Ale słyszałem, że wcześniej był już ustalony kandydat, a to było tak po prostu, żeby nikt się nie czepiał. Do Manchesteru dostałem po tym jak odpowiedziałem na zamieszczoną przez nich propozycję. Wysłałem maila z CV, przeszedłem kilka rozmów, szczebli. Ogłoszenie z Lecha czy z Legii? Nie widziałem. Zawsze pojawia się pytanie, skoro nie ma takich ofert, a przychodzą nowi ludzie do klubu, to skąd oni się biorą?
Rozmawiał DOMINIK SENKOWSKI