W ubiegłym sezonie – filar drugiej linii i kapitan zespołu. W tym – naczelny człapak Ekstraklasy, wolny jak wóz z węglem, kreatywny jak przyśpiewki na meczach reprezentacji Polski, wojowniczy niczym fredrowski Papkin. I takiego go chyba właśnie zapamiętamy – gdzież to on nie grał, w CSKA, w Juventusie… Koniec końców, zdołał się wyróżnić na minus w Ekstraklasie, która przeżyła najbardziej paździerzowy sezon od stu lat.
Przychodził jako wielka niewiadoma – podstarzały skrzydłowy, którego głównym atutem zawsze była szybkość. Czas stracony w Turcji, kilka kontuzji po drodze. Czy Serb, pozbawiony niesamowitego dynamitu, jakim oczarowywał w barwach CSKA, zdoła w ogóle cokolwiek wnieść do drużyny, czy to jeden z tych błyskotliwych ruchów marketingowych, żeby przyciągnąć kibiców na stadion przy użyciu emeryta o nazwisku, które kiedyś coś tam znaczyło w europejskie piłce?
Szybko się okazało, że „KRASIĆ” to nie tylko literki na koszulce, która ma się dobrze sprzedawać w klubowym sklepiku, ale przede wszystkim klasa piłkarska. Jak najbardziej wystarczająca, żeby się wyróżnić na tle Ekstraklasy. Faktycznie – nie miał już wystarczającej szybkości, żeby pograć na skrzydle, ale sprawdził się w roli środkowego pomocnika, można nawet szumnie powiedzieć – playmakera. Imponował nie tylko rozegraniem, ale i walecznością – rwał się do wykonywania rzutów z autu, chciał napędzać zespół za wszelką cenę, zdradzał oczywiste zamiłowanie do ofensywnego stylu grania. W tym całym ferworze przytrafiały mu się czasem jakieś nieprzemyślane interwencje wślizgiem, za które oglądał kartki, ale gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Serb nie zaczarował może jak jego rodak z Legii, pamiętny Danjel Ljuboja, ale dało się go polubić. Kiedy faulował – zawsze był pierwszy, żeby przybić piątkę rywalowi na przeprosiny. Kiedy na boisku zbierało się na awanturę, szukał pokojowych rozwiązań. Nie gwiazdorzył, grał fair play.
Zawsze brakowało mu liczb. Do Lechii trafił w 2015 roku, zdążył wystąpić w 86. meczach ligowych. Strzelił siedem goli. Jeżeli jesteś ofensywnym pomocnikiem, nie grasz w Barcelonie i nie nazywasz się Andres Iniesta – takie liczby mogą budzić wyłącznie uśmiech politowania. Kiedy Krasić składał się do strzału, bramkarz drużyny przeciwnej mógł podłubać wykałaczką w zębie, albo zadzwonić do mamy z imieninowymi życzeniami. Jeżeli już strzał Serba leciał w światło bramki, co rzadko się zdarzało, to było zwykle uderzenie do złapania jedną ręką i to bez rękawicy. Bilans Serba wyglądał korzystniej, jeżeli chodzi o asysty – skompletował ich w sumie 15, dowodząc, że wpływ na grę zespołu miał niepośledni. Najlepiej odnajdywał się w misternej strategii „klepania po umbrelli”, którą w ubiegłym sezonie – cokolwiek powiedzieć, z niezłym efektem – zastosował w Lechii Piotr Nowak.
Po prostu – dobrze się czuł z futbolówką przy nodze, widział na boisku sporo, wystawiał kolegom do gry. Niestety – do czasu.
Gdy klub pogrążał się w kryzysie, na który zareagowano sensacyjnym awansowaniem Piotra Nowaka na stanowisko dyrektora i – jednocześnie – awansowaniem Adama Owena, dotychczas specjalisty od przygotowania fizycznego, na stołek trenera pierwszego zespołu, Krasić wyglądał już słabo. Rzadko był w stanie spędzić na boisku dłużej niż 70 minut, a intensywność jego gry pozostawiała naprawdę dużo do życzenia. To już nie był Krasić-walczak, serce zespołu. Opaskę kapitana przejął Dusan Kuciak, zaś Serb przepoczwarzył się w nową, paskudną formę. Objawił się Krasić-człapak.
Kiedy Piotr Stokowiec zluzował Adama Owena na stanowisku trenera Lechii, szybko doszedł do jedynego słusznego wniosku. 33-letni Serb już się po prostu nie nadaje do gry w piłkę nożną na poziomie Ekstraklasy. Nowy trener biało-zielonych dawał jeszcze byłemu zawodnikowi Juve pobiegać w końcówkach spotkań, ale to były klasyczne ogony.
Klub walczy o byt w Ekstraklasie, ważą się losy utrzymania, a ubiegłoroczny kapitan i lider rozegrania dostaje góra 25 minut w meczu. Co za zjazd.
Lechia w marcu ubiegłego roku przedłużyła kontrakt z Serbem do czerwca 2019 roku. Piotr Nowak zachwycał się wtedy strategią klubu. – To ważny i następny krok w naszej polityce. Mówiliśmy, że stawiamy na stabilizację. Milos jest ważną częścią zespołu, jego kapitanem. Ma predyspozycje ku temu, żeby prowadzić zespół do upragnionego celu. Mamy do niego pełne zaufanie. Brzmi to wszystko całkiem zabawnie, biorąc pod uwagę, że samego Nowaka już od dawna nie ma w klubie, a teraz Lechia chce pozbyć się także Krasicia, ale – właśnie z uwagi na ten kontrakt, ważny jeszcze przez rok – nie będzie to takie proste.
https://twitter.com/PiWisniewski/status/999297195990974464
W Gdańsku dojrzeli chyba zatem do całkiem oczywistych wniosków, że degrengolada zespołu w minionych rozgrywkach i bajzel w klubowej księgowości to efekt tego, iż drużyna stoi na naprawdę przestarzałych, mocno zużytych podstawach. Ostatecznie wszystko się nie zawaliło – udało się uniknąć spadku, ale ambicje były nieco inne. Milos „hamulec ręczny” Krasić na pewno nie zdoła już pomóc w ich realizacji. Gość był w zakończonym właśnie sezonie równie irytujący dla kibiców, jak progi zwalniające ustawione co 10 metrów jezdni są irytujące dla kierowców. Rok, półtora roku temu, gdy piłka trafiała do Serba, akcja nabierała sensu i tempa. Ostatnio, gdy Krasić dostawał piłkę, rywale zaczynali planować kontratak.
– Na razie podpisałem umowę na kolejne dwa lata i sądzę, że to mój ostatni kontrakt. Czuję się dobrze, nie mam kontuzji, jestem zdrowy. Przed przyjściem do Lechii przez cztery sezony zagrałem może z 60 meczów. Mało. Siły więc mam. Zobaczymy ile jeszcze dam radę. Decyzja należy do Boga – mówił Krasić w rozmowie ze sport.pl po przedłużeniu kontraktu z Lechią.
Cóż, Piotr Stokowiec znany jest z ego sięgającego niebios, więc postanowił w tej akurat sprawie Pana Boga wyręczyć. Krasić odchodzi z Lechii, pozostawiając po sobie kilka dobrych wspomnień, ale żadnego związanego ze zdobyciem trofeum. Czy pogra jeszcze w Serbii? Niewykluczone. Oby tylko zdążył na samolot – jeżeli popędzi na lotnisko swoim tempem z boiska, to może się nie wyrobić.
fot. Newspix.pl