Futbolowy świat przez jakiś czas pozostawał w szoku z powodu sukcesów Czarnogóry. Ledwie 600 tysięcy mieszkańców, a ich kadra szalała w piekielnie trudnych rozgrywkach kwalifikacyjnych do Euro 2012. Trzeba jednak przygotować się na kolejny wstrząs i podać środki uspokajające, bo na głowę bije ich Islandia. Nieco ponad 300 tysięcy ludności, czyli tak, jakby reprezentacja Lublina tłukła się nie bez sukcesów z Norwegią, Słowenią i Szwajcarią, a potem miała w perspektywie baraż z na przykład Francuzami albo Portugalią. Jeśli wyspiarze awansowaliby do Brazylii, byliby najmniej ludnym krajem w historii finałów mistrzostw świata. I to wyraźnie, bo teraz to miano należy do Trynidadu i Tobago (1,3 miliona populacji). A przecież następcy Dwighta Yorke‘a należą do strefy CONCACAF, a tam w gronie faworytów byłaby pewnie i Polska.
Sukces Islandii nie jest przypadkiem. To efekt rewolucji w systemie szkolenia. W 2000 roku KSI, tamtejsza futbolowa federacja, postanowiła gruntownie unowocześnić infrastrukturę piłkarską, ze szczególnym nastawieniem na ośrodki dla młodych piłkarzy. Vidir Sigurdsson, szef sportu w Morgunbladid (największy dziennik na wyspie) wierzy, że to było kluczem do dzisiejszych rewelacyjnych wyników. – Powstały hale ze sztuczną murawą, więc teraz można grać i trenować przy największym mrozie. Do tego nowe stadiony i bazy treningowe w klubach. Nie mniej ważna okazała się inwestycja w setki małych boisk, ogólnie dostępnych, a zwykle położonych w pobliżu szkół. Dzięki temu młodzież zaczęła garnąć się do piłki. To poszło w parze również z większą ilością świetnie wykwalifikowanych trenerów po kursach UEFA. Obecnie każdy klub ma wysokiej klasy szkolenie, dla wszystkich roczników i grup juniorskich. W lidze młodzi gracze dostają szansę już w wieku 16-18 lat, co sprawia, że szybciej dojrzewają do dorosłej piłki.
W 2011 nowy system przyniósł pierwszy wielki sukces: awans na finały mistrzostw Europy U-21. W pokonanym polu wyspiarze zostawili między innymi Niemców. W trwających eliminacjach do młodzieżowego Euro 2015, po czterech meczach Islandczycy prowadzą w tabeli z kompletem punktów. Warto zauważyć, że w ciągu ostatnich czterech lat siedemnastu zawodników, którzy grali w reprezentacji U-21, zanotowało później występy w pierwszej kadrze. To liczby znacznie wyższe, niż w innych krajach, a bynajmniej nie bez znaczenia. Mianowicie zawodnicy są bardzo zgrani. Grali wspólnie przez lata w kadrach juniorskich, a potem gdy spotykają się w pierwszej reprezentacji, mogą wymieniać podania z zamkniętymi oczami. Prędzej czy później musiało przełożyć się to na wyniki.
Bandą z wyspy gejzerów dowodzi pomocnik Tottenhamu Gylfi Sigurdsson, ale kapitanem jest 24-letni Aron Gunnarson z Cardiff City. Na dziewiątce gra Kolbein Sigporsson, podstawowy gracz Ajaksu, zawodnik z doświadczeniem w Lidze Mistrzów. Rekordy w tym sezonie w lidze holenderskiej wykręca też Alfred Finnbogason, który po siedmiu grach ma dziesięć goli i trzy asysty. A przecież nie skończył kariery jeszcze doświadczony Eidur Gudjonhsen, dla którego awans do Brazylii byłby ukoronowaniem kariery. Trzon drużyny uzupełnia Hallfredsson z Verony, są też solidni obrońcy. Złota generacja.
Nawet jednak dwudziestokaratowe pokolenie byłoby niczym, gdyby nie dorównujący im talentem trener. Przecież jeszcze przed chwilą, podczas eliminacji do Euro 2012, Islandia zbierała oklep co mecz i uciułała ledwie cztery punkty. Ale wtedy przyszedł on. Jedna z najbardziej szanowanych postaci w skandynawskiej piłce. Lars Lagerback. Człowiek, który wszystkie imprezy finałowe od Euro 2000 do mistrzostw świata w RPA oglądał z wysokości ławki. Co najważniejsze: to gość, który zęby zjadł na prowadzeniu reprezentacji. Jest przede wszystkim doświadczonym selekcjonerem, a nie trenerem. Jak fachowca tej klasy skuszono do prowadzenia europejskiego kopciuszka? Możemy tylko gdybać i zastanawiać się ile kobiet znaleźlibyśmy w jego haremie w Reykjaviku, sponsorowanym przez KSI. Tak czy inaczej opłaciło się. Takiego skoku jakościowego nie zanotował w Europie nikt.
Lagerback przyzwyczaił się do awansów i gry o wielką stawkę. Pół żartem pół serio możemy powiedzieć, że wielka jest siła przyzwyczajenia, skoro teraz Szwed pcha się na wielką imprezę nawet z Islandczykami. „Strakamir Okkar”, czyli po islandzku „nasi chłopcy”, są już o krok od baraży. W nich byliby oczywiście outsiderem, każdy będzie marzył o ich puknięciu, a po meczu obejrzeniu gejzerów. Ale już kiedyś Łotwa, mając gorszą kadrę niż Islandia teraz, potrafiła wyrzucić z play-off brązowych medalistów MŚ, Turcję. Nie ma rzeczy niemożliwych. Na pewno nie dla Islandczyków, na pewno nie dla Lagerbacka, co udowodnili w Bernie. Przegrywać 4:1 ze Szwajcarią, a ostatecznie zremisować… To osiągnięcie, którego nie powstydziliby się najlepsi na świecie.