21 maja Poznań miał mieć kaca. Ale kaca radosnego – po dobrej imprezie podczas fety mistrzowskiej. Ale Lech nie zdobył mistrzostwa Polski, z Pucharu Polski odpadł już na wstępie, podobnie jak z Ligi Europy. Eskalację frustracji wśród kibiców Kolejorza widzieliśmy w niedzielę na stadionie przy Bułgarskiej. Zastanawiamy się – ile rzeczy Lech schrzanił w tym sezonie? Ligę, puchary, okna transferowe… Moglibyśmy wymieniać te potknięcia przez cały tydzień, ale ograniczyliśmy się do dziesięciu punktów.
1. Letni zaciąg transferowy
Z perspektywy czasu skuteczność skautingu Lecha można ocenić na żenująco niską. Latem do Poznania trafili Emir Dilaver i Christian Gytkjaer (brawo!), Rafał Janicki (no, nieźle) ale i cały wagon znajd, które nie poradziły sobie nawet na poziomie naszej kiepskiej kopanej. A przecież mówimy tu o zawodnikach, którzy – jak twierdzą w Kolejorzu – zostali obejrzani w wielu meczach, przeprowadzono wywiad środowiskowy na ich temat, sprawdzono ich psychikę, obczajono ich Instagrama i sprawdzono rekordy tych gagatków w Candy Crush Saga.
Ale widzimy, że nie sprawdzono jednego – czy ci goście potrafią grać w piłkę. No i wyszło na to, że w głównej mierze nie. Deniss Rakels – wtopa, skrócono wypożyczenie. Vernon de Marco – poważne wzmocnienie, ale trzecioligowych rezerw. Nicklas Barkorth – jedyne, czego się dorobił w Poznaniu, to ksywy “kasztan”. Do tego dochodzą częściowej niewypały – kompletnie przeciętnego Mario Situma czy bardzo niepewnego Nikoli Vujadinovicia, choć on przynajmniej potem trochę się ogarnął.
2. Eurowpierdol
Było blisko kompromitacji już w II rundzie z norweskim Haugesund. Tym, w którym gra słabszy brat Gytkjaera. I w tym, którym pewne miejsce w wyjściowym składzie miał jesienią Jakub Serafin (to taki rezerwowy Lecha). Jakimś cudem stratę z pierwszego meczu udało się odrobić, głównie za sprawą Darko Jevticia, który na wyjeździe zdobył bardzo ważną bramkę na 2:3 z rzutu karnego, a w Poznaniu otworzył wynik spotkania cudownym strzałem z dystansu.
Z będącym jeszcze trochę w przedsezonowej formie Utrechtem już tak łatwo nie było. Holenderski przeciętniak, bo tak należy nazywać klub spoza tamtejszego TOP4, to były i tak za wysokie progi dla lechitów. 0:0 na wyjeździe, 2:2 u siebie i Lech znów europejskie puchary mógł oglądać jedynie wtedy, gdy wykupił sobie nc+. Albo ogarnął niezłego streama.
3. Wyrzucenie się z Pucharu Polski
W Lechu mieli chyba już dość zepsutych majówek i w tym sezonie dali sobie spokój z wchodzeniem do finału Pucharu Polski tylko po to, by dostać tam w czambuł. A jak odpaść z Pucharu Polski najmniejszym zakładem sił? Dostać 0:3 już w I rundzie od Pogoni Szczecin, którą – przypomnijmy – na początku sezonu lał każdy. No, prawie każdy. Po meczu doszło do pierwszej przepychanki słownej między kibicami a Nenadem Bjelicą. Tym samym Bjelicą, który tydzień wcześniej na konferencji prasowej wykłócał się, że fani mają do niego pełne zaufanie i odpadnięcie z Utrechtem nic nie zmienia w tej kwestii.
4. 21 punktów na 54 możliwe z wyjazdów
Gdyby nie wyjazdy do Małopolski, to Lech na wyjazdach zgarnąłby mniej więcej tyle samo punktów, co Termalica i Sandecja. Kolejorz przez długi okres mógł właściwie odpuścić sobie rezerwowanie hoteli, wynajmowanie autobusów i stratę czasu na jeżdżenie po całej Polsce. Bo lechici wyjeżdżali poza Poznań, to albo remisowali po kiepskich meczach, albo po prostu dostawali w łeb. Lech między wrześniem a kwietniem nie wygrał ŻADNEGO meczu na wyjeździe. I to miał być zespół walczący o mistrzostwo Polski?
5. Jevtić bez formy przez pół sezonu
Tak, Darko Jevtić to jeden z piłkarzy o największych umiejętnościach w całej Ekstraklasie. Gdybyśmy mieli na WF-ie wybierać swój skład, to pewnie wybralibyśmy go jako jednego z pierwszych. Ale co z tego, że gość potrafi grać w piłkę jak mało kto w tym kraju, skoro albo jest bez formy, albo leczy kontuzje? Poświęciliśmy większy tekst Szwajcarowi – TUTAJ.
Fakty są takie, że Jevtić zawiódł w kluczowym momencie sezonu. W rundzie finałowej niemal w każdym meczu nadawał się do zmiany już w przerwie. W starciu z Koroną wręcz sabotował grę Lecha. Ale cały czas czekano na ten jeden błysk, to jedno cudowne podanie. No i doczekano się – niezła prostopadła piłka do Radosława Majewskiego w meczu z Wisłą Kraków. I to by było na tyle. Tak gra lider zespołu? Dobre sobie.
6. Trzymanie w szafie Kamila Jóźwiaka
Wychowanek Lecha stracił niemal pół roku przez to, że wraz z agentem negocjował swój kontrakt. Chłopak chciał zagwarantować sobie w miarę pewną przyszłość w klubie, rozmawiał o nowej umowie i za to został karnie odesłany do schowka na miotły. Trenował z pierwszym zespołem, ale choćby skały srały, to i tak nie miał szansę na grę. Od prezesów Lecha słyszeliście, że Jóźwiak nie gra, bo wpadł w dołek formy. Bjelica z kolei przyznawał wprost, że w odstawieniu chłopaka od składu chodzi wyłącznie o sprawy kontraktowe.
A końcówka sezonu pokazała, że Jóźwiak pewnie jesienią by się przydał. Nie uważamy, że z nim Lech miałby o dziesięć punktów więcej, ale na pewno byłby w stanie dać więcej zespołowi niż Barkroth, Situm czy Radut.
7. Schrzanione zimowe okno transferowe
Zimowe okno transferowe miało być okazją do rehabilitacji dla władz Lecha i okazją na podkręcenie możliwości drużyny. W tabeli Lech nie był w sytuacji tragicznej, ale do walki o mistrzostwo Polski potrzebni byli dwaj, może trzej piłkarze, którzy realnie byliby w stanie wnieść ją na wyższy poziom. Kolejorz sięgnął po swoje sławne listy skautingowe i kogo wyciągnął?
Thomasa Rogne, który przez pół roku nie powąchał murawy, bo albo leczył uraz, albo po prostu był za słaby. Ołeksija Chobłenkę, który okazał się trzeźwiejszą wersją Nickiego Bille. Elvira Koljicia, złote dziecko bośniackiej piłki, które złapało kontuzję w debiucie w wyjściowym składzie. I Piotra Tomasika, który poza kilkuminutowymi epizodami zaliczył tak naprawdę trzy spotkania w tej rundzie. Z tego dwa po zwolnieniu Nenada Bjelicy.
Jeśli Lech zimą miał dołożyć do pieca i ruszyć za Legią oraz Jagiellonią, to jedyne, co dołożył do pieca, to górę gotówki na pensje dla sprowadzonych piłkarzy. Kasa poszła z dymem. A w newralgicznym momencie sezonu nie było komu wziąć ciężaru gry na siebie i pchnąć zespołu ku zwycięstwu
8. “Twierdza” Bułgarska padła w decydującym momencie
Bilans Lecha na swoim stadionie w rundzie zasadniczej: 12-3-0
Bilans Lecha na swoim stadionie w rundzie finałowcej: 0-0-4
Jeśli twój mur pada w najważniejszym momencie, to sorry, ale swój stadion możesz nazwać jedynie pokojem gościnnym, a nie twierdzą.
9. Uparte stawianie na zawodników bez formy
W tym sezonie mieliśmy stałe elementy programu w Lechu Poznań. Nenad Bjelica zawsze musiał powiedzieć swoje “idemo dalje”, Radosław Majewski zawsze musiał podciągnąć sobie getry po same pachy, a w składzie – nawet w katastrofalnej formie – musieli się znaleźć Wołodymyr Kostewycz i Mario Situm. Ukrainiec kopał się po czole, ale ani De Marco, ani później Tomasik nie dostawali swoich szans. Zimą zdecydowano się też na wypożyczenie do Sosnowca Tymoteusza Puchacza, który zbiera w I lidze dobre recenzje. Situm z kolei dorobił się opinii “synka trenera”, do którego Bjelica ma słabość. Obaj panowie znali się jeszcze z włoskiej Spezii. I Kostewycz, i Situm grali kaszanę przez większą część sezonu, a dopiero zmiana szkoleniowca sprawiła, że usiedli na ławce rezerwowych (Situm w ogóle wypadł poza kadrę meczową). Pewnie podobnie byłoby z Mihaiem Radutem, ale on z grania wyautował się urazem.
10. Najgłupsza forma protestu
Wiemy, że burdy podczas meczu z Legią miały być pokazaniem środkowego palca zarządowi Lecha. Że to miał być wyraz frustracji i niezadowolenia z tego, jak klub jest prowadzony. Ale jeśli ktoś uznał, że bieganie po murawie, rzucanie w policjantów butelkami i świecami dymnymi, rozwalanie płotu i wyzywanie piłkarzy na solówkę to dobry pomysł na protestowanie wobec chybionej polityki klubu, to niech wpisze sobie w Google “poradnia psychiatryczna kontakt” i pospiesznie uda się pod wskazany adres.
fot. 400mm.pl/FotoPyk