Weszło retro. Boska ręka Suareza. Bohater czy oszust?

redakcja

Autor:redakcja

09 października 2013, 19:21 • 4 min czytania

– „Ręka Boga” należy do mnie, nie do Maradony. Wykonałem najlepszą interwencję turnieju – przekonywał po ćwierćfinale Urugwaj – Ghana Suarez. Futbolowy świat był jednak podzielony. Na tych, którzy uważali, że dokonał hańbiącego oszustwa, za które ukarany powinien zostać gracz, jak i jego reprezentacja oraz na tych, którzy sądzili, że podjął uzasadnione ryzyko. Wśród tych drugich był choćby Asamoah Gyan, który w wywiadzie dla Daily Telegraph stwierdził: – Zawsze będę powtarzał, że gdybym ja znalazł się w takiej sytuacji, zrobiłbym to samo.
Co sprawia, że mecz na dobre wryje nam się w pamięć? Po pierwsze, stawka. Do dziś potrafimy bez trudu odtworzyć przebieg polskich meczów w finałach, gier z Ekwadorem czy Kostaryką, choć gdyby takie starcie odbyło się w meczu towarzyskim po miesiącu obraz by się zatarł. Po drugie, niezwykły przebieg gry. Dlatego bardziej Niemcy – Polska w 2006 niż w 2008, bardziej wyrzucający nas remis z Austrią, niż posyłająca do domu Portugalia. Te dwa elementy skumulowały się nieprawdopodobnie w ostatniej minucie ćwierćfinału mistrzostw świata w RPA, dlatego też choć mecz odbył się ledwie trzy lata temu, już jest klasykiem futbolu. Klasykiem, wydaje się, niedocenianym.

Weszło retro. Boska ręka Suareza. Bohater czy oszust?
Reklama

To miał być turniej, który wreszcie wprowadzi afrykański zespół do czołowej czwórki. Do strefy medalowej, w której nigdy nie znalazła się drużyna z Czarnego Lądu. W końcu gdzie, jak nie u siebie? Szansa dla Ghany ogromna. Nie mieć na tym etapie za rywala potentata futbolu, a drużynę jak najbardziej w zasięgu, to wielki luksus. W dodatku kibicował im wówczas nie cały kraj, ale cały kontynent. Urusi natomiast obchodzili niechlubną rocznicę czterdziestu lat odkąd doszli do finałowej czwórki.

Ostatnie sekundy. Doliczony czas doliczonego czasu gry. I właśnie w takiej chwili Suarez rękami dokonuje bramkarskiej parady, wylatując z boiska i dostając bezdyskusyjną czerwoną kartkę. Ratując remis 1:1, przedłużając życie, choć wiszące na włosku z powodu sprokurowanej w ten sposób jedenastki. Presja na Gyanie – większej być nie mogło. Jedno trafienie od przejścia do historii. Zostania bohaterem kraju i całej Afryki. W dodatku zawodnik ten już dwa razy w fazie grupowej strzelał karne. Z USA trafił natomiast, gdy sędzia już wyciągał gwizdek na zakończenie meczu, więc przesądzanie o wyniku w końcówkach również nie było mu obce. Kto miał strzelić, jak nie on? Kto miał udźwignąć ten ciężar? A potem bardzo dobry strzał, silny, nie do obrony nawet, gdyby bramkarz wyczuł intencje uderzającego. Ale na drodze stanęła poprzeczka. Wszyscy wiemy co stało się potem – załamana Ghana nie daje rady w konkursie strzelania z wapna, wraca do domu, Czarny Ląd w żałobie.

Reklama

A cały świat obiega dyskusja. John Pantsil, kapitan przegranych, mówił wówczas: – Suarez to oszust, a sędzia podjął błędną decyzję. Nie wiem co sobie myślał, powinien uznać bramkę tak czy siak – przekonywał. Nawet postacie nie związane w żaden sposób z futbolem, jak premier Wielkiej Brytanii David Cameron, zabierały głos: „Suarez dał zły przykład”. Z drugiej strony mamy wspomnianą opinię feralnego strzelca, który przyznał, że zrobiłby dokładnie to samo. I nie tylko on, Andre Ayew również powiedział, że nie wahałby się ani chwili, by w ten sposób dać jakąkolwiek szansę jego drużynie na skuteczny wynik. Właściwie czy może to dziwić? Suarez przekroczył przepisy i został według nich stosownie ukarany, pozostaliśmy w ramach futbolowego prawa. Było to czystsze zagranie, niż gdy piłkarz wymusza rzut karny. Wtedy jest to oszustwo niczym nieukarane, piłkarskie przestępstwo. Urugwajczyk natomiast nie zawinił bardziej, niż obrońca, który wykonuje faul taktyczny.

To holywoodzki scenariusz. Napastnik, dokonujący dramatycznej parady w obronie. Niejednoznacznej etycznie, ale skutecznej. Mistrz karnych, który nie trafia, i grzebie szanse na zostanie bohaterem. A wszystko, jak uwielbiają w Hollywood, o wielką stawkę i rozgrywające się na sam koniec. To historia bardziej rodem z bajek o Kodżiro i Tsubasie. Świadectwo siły futbolu, tego jak potrafi być dramatyczny, trzymający w napięciu do ostatnich chwil. Bowiem możemy śmiało założyć, że gdyby w jakimś piłkarskim filmie typu „Goal” scenarzysta napisał takie zakończenie, zostałby prawdopodobnie wyrzucony za stworzenie za mało prawdopodobnej opowieści.

Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama