Minęło już trochę czasu od ostatnich powołań Smutnego Waldka, ale że ciągle nie możemy tego przetrawić (Mariusz Lewandowski?!), postanowiliśmy jeszcze raz lekko ruszyć ten temat. Tym razem w inny sposób. Najbardziej dziwaczne i absurdalne wybory selekcjonerskie ostatnich lat. Nie te z reprezentacji ligowców, tylko z normalnej, walczącej o jakieś punkty reprezentacji. Bez Gliwy, bez Woźniaka, bez innych typowych wymysłów na grudniowe turecki wycieczki. Pięć strzałów. Możecie dopisywać własne.
1. Jerzy Dudek
Niekwestionowany lider zestawienia. W czerwcu tego roku miał okazję zagrać 45 minut przeciwko Liechtensteinowi. Dudek, który zawiesił już korki na kołku, spisał się całkiem poprawnie w starciu z tak wymagającym rywalem. Widać nawet na golfowych polach nie zapomniał, jak się kopie w piłkę. A miał prawo, bo ostatnie swoje oficjalne spotkanie rozegrał jeszcze w barwach „Królewskich” w maju 2011 roku. W reprezentacji szpaleru nie było, ale Dudek mógł odejść z misją dobrze wykonanej roboty.
Ba, był nawet tak przejęty, że w rozmowie pomeczowej z reporterem TVP pomylił rywala, z którym graliśmy. Liechtenstein, Luksemburg, jeden chuj. Emerytowany Dudek na boisku – ten widok na pewno pozostanie w naszej pamięci na długo. To miało być pożegnanie utytułowanego bramkarza z drużyną narodową, ale chyba nie na takie zasłużył. Po co ten cały cyrk? Dudkowi brakowało jednego meczu do sześćdziesięciu z orłem na piersi. Zaliczył je, odbębnione i tym samym mógł wejść do elitarnego Klubu Wybitnego Reprezentanta. Jawny skandal, bo w takim razie swoją szansę powinien dostać także np. Lesław Ćmikiewicz. On ma tylko trzy mecze mniej niż wymagana liczba. A co!
2. Mariusz Lewandowski
Słyszeliśmy kiedyś o grającym trenerze, ale grający bank informacji? To tylko w Polsce. Fornalik nie krył się z tym, że powołał Mariusza Lewandowskiego tylko dlatego, że ten dobrze zna piłkarzy naszego najbliższego rywala w eliminacjach do MŚ. Lewandowski rzeczywiście ogarnia Ukraińców nieźle, w tamtejszej lidze występuje od 2001 roku. Ale w kadrze nie grał nawet za czasów Smudy. Ostatni raz był w niej w 2009 roku . Jawna drwina z jednego z najlepszych polskich reprezentantów ostatnich lat. Skoro Fornalik nie zna naszego przeciwnika i musi podpierać się doświadczonym piłkarzem, to dlaczego właściwie nie powołał go już przed pierwszym meczem z naszymi wschodnimi sąsiadami? Wtedy wiedział o nich wszystko, a po jednym rozegranym z nimi meczu nie wie nic? Cyrk na kółkach.
Lewandowski przyjeżdża na kadrę, której kompletnie nie zna. Zagra z ludźmi, którzy w większości kojarzą go z opowieści czy z telewizji. O zgraniu nie mam mowy. Może trzeba było Lewandowskiemu powołać jeszcze Emmanuela Olisadebe i Radosława Kałużnego? Obaj przecież znają smak zwycięstwa nad Ukraińcami. Strzelali im gole. Miejmy nadzieje że Mariusz Lewandowski to ostatnie absurdalne powołanie, jakie wysłał Fornalik w roli selekcjonera. Prawdopodobnie już niedługo wysłać to co najwyżej będzie mógł kartkę pocztą.
3. Paweł Sibik
Klasyczny wybór „z kapelusza”. Tuż przed mistrzostwami świata w Korei i Japonii cała Polska nagłe usłyszała, iż istnieje taki zawodnik jak Paweł Sibik. Piłkarski anonim, wówczas zawodnik Odry Wodzisław. Do reprezentacji trafił w wieku 31 lat. Na mundialu zagrał kilkanaście minut z USA i nigdy później nie wystąpił już z orłem na piersi. Przynajmniej nie był to dla niego debiut w kadrze. Wcześniej zaliczył bardzo wartościowe wejścia w spotkaniach Polski B z Wyspami Owczymi i Estonią. Docenili go później nawet w Dzierżoniowie – został wybrany honorowym obywatelem tego miasta.
O tym, jak bardzo był zaskoczony powołaniem na mistrzostwa świata w 2002 roku, mówił niedawno w wywiadzie dla serwisu 2×45. – Naprawdę się nie spodziewałem, to było jak spełnienie najskrytszego marzenia. Pół roku wcześniej poleciałem z drużyną na Cypr i na stadionie Apollonu rozegraliśmy sparing z Wyspami Owczymi. Trener Jerzy Engel powiedział mi wprost: „Paweł, jesteś u mnie na piątym miejscu w rankingu i musiałby się stać cud, żebyś znalazł się w kadrze na mundial”. I ten cud się stał. Niemal w ostatniej chwili zadzwoniono do klubu i otrzymałem powołanie – wspominał. Sibik na mundial do Azji pojechał. Tomasz Iwan nie. Engel nie wziął zawodnika, który grał wtedy od lat na Zachodzie i tym samym sam popsuł atmosferę w swoim zespole. I weź tu zrozum selekcjonera…
4. Waldemar Adamczyk
Wyobraźcie sobie, że napastnik drużyny spadającej do II ligi dostaje powołanie do polskiej kadry. Pierwsze w życiu i ostatnie. Adamczyk ze swoim Hutnikiem Kraków zajął w sezonie 1996/1997 szesnaste miejsce w I lidze. Krakowski klub z hukiem zleciał z najwyższej klasy rozgrywkowej. Adamczyk musiał więc zrobić „takie oczy”, gdy usłyszał, że Antoni Piechniczek zaprasza go na mecz z Anglikami do Chorzowa w ramach eliminacji do mundialu 98. I to nie w roli widza na trybuny, a piłkarza. Można powiedzieć, że tonący brzytwy się chwyta. Piechniczek po tym spotkaniu podał się do dymisji.
Adamczyk go nie uratował, nie pokonał bramkarza Anglików, a miał na to 38 minut. Jakby tego było mało, to napastnik Hutnika pobył z kadrą następne kilka dni, przygotowując się do meczu z Gruzją. Nowy tymczasowy trener Krzysztof Pawlak wpuścił go jednak dopiero w 90 minucie. Dwa mecze – zero goli, bilans mało pocieszający. Ale dla Adamczyka chyba sam występ w reprezentacji był nie lada wydarzeniem. Jego powołanie było zaskakujące i dla niego i dla trenerów, o czym wspominał później w wywiadzie dla strony Zagłębia Sosnowiec. – Powołanie otrzymałem od trenera Piechniczka. Fantastyczny człowiek. Pamiętam, jak przyjechałem do Warszawy, ukłoniłem się przed szkoleniowiec, ten mnie nie rozpoznał.
5. Jarosław Bieniuk
Podobny przykład co Adamczyka. O ile ten pierwszy był wezwany jako napastnik spadającego z ligi Hutnika, to Bieniuk już jako zawodnik ekipy z niższej ligi. Był sezon 2009/2010, a doświadczony obrońca występował w Widzewie Łódź. W Widzewie, który bił się o powrót do Ekstraklasy w I lidze. Bieniuk tak bezpardonowo zatrzymywał napastników Górnika Łęczna czy Stali Stalowa Wola, że ówczesny tymczasowy selekcjoner Stefan Majewski nie miał wyjścia – musiał go powołać. Bez niego dwumecz eliminacji MŚ 2010 z Czechami i Słowacją na jesieni 2009 roku nie mógł się odbyć. W tym drugim spotkaniu stoper Widzewa zagrał nawet pełne 90 minut. Choć ani on, ani cała Polska do dziś nie chcą o tym starciu pamiętać.
Po kompromitującej grze przegraliśmy wówczas w śnieżycy 0-1 ze Słowakami, a zwycięstwo zapewnił gościom Seweryn Gancarczyk, który zaliczył wspaniałe „golasso” do własnej bramki. Co do Bieniuka, to nie krył on zdziwienia tamtym powołaniem. – To dla mnie zaskoczeniem. Jednak bardzo się z niego ucieszyłem. Jak widać, nawet grając w I lidze, można zostać wyróżnionym i otrzymać szansę gry w drużynie narodowej – powiedział wtedy PAP-owi. Dodajmy, że był to jak dotychczas ostatni występ Bieniuka w barwach biało-czerwonych.