Pierwsza liga ma swoją niepowtarzalną specyfikę. Wszyscy wygrywają ze wszystkimi, wszyscy przegrywają ze wszystkimi, a na końcu awans świętuje drużyna, która jesienią okupowała drugą połówkę tabeli. Taki mamy klimat, a Zagłębie Sosnowiec świetnie wpisuje się w realia tych rozgrywek. Oczywiście druga lokata, którą zajmują obecnie jeszcze niczego nie przesądza, ale wypada chłopaków Dudka pochwalić, bo – szczerze mówiąc – zimą byliśmy sceptycznie nastawieni, co do ich przyszłości w rundzie wiosennej.
Prawdą jest, że Zagłębie końcówkę pierwszej rundy miało naprawdę dobrą, bo dziewięciu ostatnich meczów bez porażki nie można było inaczej potraktować. Zwłaszcza, że sosnowiczanie początek sezonu mieli niezwykle fatalny. Był więc malutki promyczek nadziei, ale zima i tak była niezwykle chłodna. Dariusz Dudek wiedział, że jedna seria zwycięstw niczego nie zmienia, a jego drużyna potrzebuje solidnych wzmocnień, o których mówił na łamach “Przeglądu Sportowego”: – To ma być ewolucja. Wiążące decyzje jeszcze nie zapadły, ale przymierzamy się do trzech doświadczonych zawodników. Po meczu z Łęczną usiądziemy, by dokładnie to przedyskutować.
Tymczasem z drużyny odpalono Łuczaka, który miał być lekiem na całe zło, a okazał się zgniłym jabłkiem. Natomiast do Sosnowca dołączyli Babiarz, Rzonca i Puchacz. Ten pierwszy faktycznie wydawał się piłkarzem, o którym wspomniał Dudek, ale dwóch kolejnych już nie bardzo. Puchacz przybył do Sosnowca w ramach wypożyczenia z Lecha, a jego największym sukcesem był 11-minutowy debiut na boiskach ekstraklasy w Niecieczy. Natomiast Rzonca wydawał się wielką niewiadomą, bo trudno ocenić piłkarza po kilku występach w barwach V-ligowego York City.
Rzućmy okiem na liczby zimowych nabytków Zagłębia w rundzie wiosennej.
Babiarz – 424 minuty
Rzonca – 859 minut – 1 bramka
Puchacz – 1080 minut
Paradoks taki, że Babiarz miał być najważniejszym wzmocnieniem, a zapamiętaliśmy go tylko z paździerzowych derbów z Katowicami, gdy wyleciał z boiska, po tym jak skasował Prokicia przed polem karnym. Poza tym zamiast bramek i asyst dorzucił jeszcze trzy żółte kartki. Cóż, jak na nieco ponad 400 minut, bilans niezbyt korzystny. Bez wątpienia lepiej poradzili sobie mniej doświadczeni piłkarze, a zwłaszcza Puchacz, który solidnie wzmocnił blok defensywny. Nie dziwi więc, że na wiosnę zgarnął komplet minut.
Nowi niekoniecznie odpalili, ale stara gwardia utrzymała formę z końcówki jesieni. Jasne, pierwsze mecze po wznowieniu rozgrywek były przeciętne, ale później już było coraz lepiej. Od 8 kwietnia Zagłębie przegrało tylko jeden mecz, a wygrało siedem spotkań, co jak na realia pierwszoligowe jest niesamowitym wyczynem. Tak więc rundę wiosenną w wykonaniu Zagłębia jak najbardziej można ocenić na plus, bo w 12 spotkaniach uzbierali 25 punktów. Duża w tym zasługa Sanogo, który strzelał ważne bramki w Głogowie, Niepołomicach, a także domowym meczu z Odrą, w którym zwycięskiego gola wbił piętą. Co prawda nieco z tonu spuścił Lewicki, ale ostatnie dwa spotkania zwiastują, że wreszcie przypomniał sobie o tym, że korona króla strzelców sama się nie wygra. Bez wątpienia dużym pozytywem jest również wysoka forma doświadczonego Tomasza Nowaka.
źródło – 90 minutSosnowiczanie zależą tylko od siebie, ale warto pamiętać, że rok temu byli w identycznej sytuacji. Po 31. kolejkach także znajdowali się na drugim miejscu w tabeli i mieli dwa oczka przewagi nad następną drużyną. Szansa była więc duża, ale rzeczywistość okazała się brutalna, bo Zagłębie najpierw zremisowało ze Stalą, która grała już tylko przysłowiową pietruszkę. Następnie przyszła porażka z Chrobrym w Głogowie, a końcowe zwycięstwo z GKS-em Tychy było już bez żadnego znaczenia, bo do ekstraklasy rzutem na taśmę wskoczył Górnik Zabrze. Czy tym razem będzie inaczej? Terminarz wygląda całkiem przyjemnie, bo podopieczni Dudka zagrają z Podbeskidziem i GKS-em Tychy u siebie, a na wyjazd pojadą do Chorzowa. Jednak rok temu przeciwnicy również wydawali się do ogarnia, a skończyło się klęską…
fot. NewsPix.pl