Stalowe jaja, determinacja, wielki charakter i poświęcenie. Kilka składników wystarczyło, by Marcin Wasilewski stał się w Anderlechcie prawdziwą ikoną. Albo jak kto woli – legendą pełną gębą. Taką, do której Belgowie wciąż ślą pokłony i podziękowania za grę – faksami, mailami, newsami i publicznymi oświadczeniami. Odpalamy dzisiaj stronę tamtejszego giganta, a tu od razu wali po oczach napis: „Thanks for everything, Wasyl”.
Niesłychane… 185 występów, 22 gole, 4 mistrzostwa kraju, 2 puchary Belgii, 2 superpuchary. Wspaniałe statystyki, choć podobnymi w złotym okresie „Fiołków” pochwaliłoby się jeszcze kilku zawodników, m.in. Guillaume Gillet czy Lucas Biglia itd. Ale o nich dziś nie mówi się tak wiele, bo Wasyl nakrył ich czapką nie tylko przez efektywną (bardziej niż efektowną) grę. Bardziej podejściem do życia, wiarą w siebie, profesjonalizmem i wojną z kontuzją. Uraz z 30 sierpnia 2009 roku, kiedy Polaka wprost sterroryzował Axel Witsel określono na witrynie Anderlechtu jednym z… najczarniejszych meczów w historii kraju.
Przypomnijmy:
Laurki i pisemne podziękowania to jednak nie wszystko. Nasz rodak ma być bohaterem trybun Constant Vanden Stock na każdym meczu ligowym czy pucharowym. Niezależnie czy będzie w tym czasie orał wślizgami rywali w Championship, spędzał czas w domowym zaciszu, czy nawet przy browarze na mieście. W Brukseli będzie non-stop, zgodnie z terminarzem gry „Fiołków”. A wszystko dlatego, że przy okazji każdego spotkania kibice mają skandować jego nazwisko w 27. minucie. Przyznajemy – w ostatnich latach takiego pomnika nie wybudował sobie żaden z naszych piłkarzy. Ani Dudek, mimo Stambułu, ani Lewandowski, mimo strzelania na zawołanie. Czapki z głów.
Swoją drogą… Chichot losu. Film „Będziesz legendą, człowieku” chyba nie miał na celu opisu klubowej kariery naszego walecznego obrońcy…
Fot. FotoPyk