W tym momencie przegrać walkę o obecność w kadrze z Peszką, to jak nie pokonać Legii w europejskich pucharach – naprawdę spora sztuka. Voldemort Fornalik wolał wskrzesić zawodnika Koln z futbolowego podziemia, niż postawić na gracza, o którym za sprawą efektownej bramki usłyszał w weekend zarówno przeciętny kibic Widzewa, jak i Barcy, Boca czy Seattle Sounders. Pawłowski miał dziś trzy kwadranse by udowodnić, że nie jest gorszy od piłkarza wyrzuconego z kadry spadkowicza Championship.
Były widzewiak dopiero pracuje na szacunek u kolegów i to widać. Bynajmniej wszystkie akcje nie przechodziły przez niego jak przez Zico w latach osiemdziesiątych w Canarinhos, inni nie pytali też o porady na temat ustawiania się. To Polak, choć często dobrze znajdował pozycję, musiał raczej obserwować, co robią z piłką inni, niż samemu z troską zajmować się futbolówką. Najważniejsze, że gdy już mu ją ostatecznie powierzali, wstydu nie przynosił. Chętnie pogrywał klepką, zagrywał na jeden kontakt i obieg, albo ciągnął odważnie akcję – futbolowe abecadło w hiszpańskim wydaniu. Oczywiście nie zawsze się udawało, w 51 minucie choćby poniosła go fantazja, poszedł sam na trzech. Tylko jego na stadionie zaskoczyło, że w sekundę poszła kontra w drugą stronę.
Pawłowski skuteczny w obronie? Tego jeszcze nie grali. Ale dzisiaj, jak dwa razy wyłuskał piłkę tuż pod polem karnym rywali, od razu było groźnie. To były najlepsze jego akcje w meczu. Przy pierwszej z tego typu sytuacji, sędzia podyktował rzut wolny. Polak dobijał uderzony w mur strzał, ale jego bomba przyniosłaby skutek tylko wówczas, gdyby bramka miała rozmiary przegubowego autobusu. Na koniec przypomniał sobie, że tydzień temu zauważono go dzięki technice, a nie wślizgom. Minął przeciwnika efektowną ruletą i od razu było widać, że zrobił wrażenie na kolegach, nagle jakoś znacznie chętniej odnajdywali go na murawie.
Jasne, zaliczył dzisiaj parę strat i niedokładnych podań, po których warto byłoby wziąć łyk whisky dla uspokojenia. Ale jednocześnie za każdym razem, gdy go oglądamy, sprawia wrażenie, że po prostu pasuje do tej ligi. Dziś kolejny raz udowodnił, że Primera Division go nie przerasta. Tylko sama Malaga nie sprostała zadaniu, bo porażka z Osasuną to… jak przegrać rywalizację z Peszką.