Według wyliczeń Pawła Mogielnickiego z portalu 90minut.pl Lechia Gdańsk na 97,9% szans na zostanie w ekstraklasie na kolejny sezon. To całkiem komfortowa sytuacja, powiecie nawet, że taka, której po prostu nie da się spartolić, ale przypominamy, że mówimy o lidze, w której w nazwie mogłoby występować słowo “absurd”. Przed dzisiejszym meczem Lechii z Pogonią postanowiliśmy więc założyć ten najczarniejszy dla fanów drużyny z Wybrzeża scenariusz. Po to, by odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: czy w tej zawodzącej na każdym kroku – no, może poza meczami z Arką – ekipie są piłkarze, za którymi moglibyśmy zatęsknić?
No i zero niespodzianki. Oczywiście, że są. Choć zdania w naszej redakcji są co do tego podzielone, wydaje się, że Lechia po prostu nie miała prawa znaleźć się w tych rejonach tabeli. Nawet jeśli jej potencjał kadrowy nie pozwalał na myślenie, że uda się powtórzyć wynik z zeszłego roku, to grupa mistrzowska była obowiązkiem.
Dobra, konkrety. Pięć pozycji, sześciu piłkarzy, bo są tacy, których kupujemy w duecie. Lecimy.
5. DUSAN KUCIAK
W czasach, w których grał dla Legii Warszawa zostawał bramkarzem sezonu i trzeba przyznać, że statuetka nie lądowała w jego domu za piękne oczy. W zeszłym sezonie był w trójce nominowanych do tego miana i również trudno mówić tu o przypadku. Za to w tym roku nikt nie brał poważnie jego kandydatury. Można powiedzieć, że to zjazd, ale wydaje nam się, że Kuciak to ciągle poziom, który w ekstraklasie coś znaczy. Nie możemy parafrazować klasyka i powiedzieć, że “najmniej winilibyśmy Kuciaka”, bo jednak swoje brudy za paznokciami Słowak ma, ale szczerze mówiąc, gdybyśmy prowadzili klub i mieli go w drużynie, to raczej nie wymienilibyśmy na – dajmy na to – Zlatana Alomerovicia.
4. PAWEŁ STOLARSKI
Na początku założyliśmy sobie, że w ogóle nie zmieści się tu nikt z tego parodystycznego bloku defensywnego, a tu już drugi piłkarz z tyłów. Wybaczcie, taki mieliśmy wybór. Stolarski może i rozwija się trochę słabiej, niż można było zakładać kilka rund temu, ale wciąż widać w nim potencjał na trochę większe granie. Głównie fizyczny, bo piłkarsko jednak ma sporo ograniczeń, ale gdy jest formie, to jednak kilka rzeczy potrafi zrobić. Dograć piłkę w miarę celnie w pełnym biegu na przykład, a to w naszej lidze nieczęsto występująca umiejętność wśród bocznych obrońców. No i poza tym, tęsknilibyśmy za finezyjnymi zwodami.
3. SIMEON SŁAWCZEW
Trzeba docenić to, że grając w środku pola z Danielem Łukasikiem czy Milosem Krasiciem, którego z gościem z Juve czy CSKA łączy tylko blond fryzura, ani razu nie puściły mu nerwy. Okazji było przecież multum. A już tak na serio, Sławczew mógłby kandydować do grona najbardziej niedocenianych ligowców. Dał jakość Lechii w trudnych momentach. Wiadomo, że to nie jest typ, który wypracuje kilkanaście bramek w sezonie, ale za to taki, który sprawi, że inni, bardziej ofensywni gracze będą mieli ułatwione zadanie, by to zrobić. Patrzymy na jego średnią not i wychodzi nam na to, że w całej lidze jest tylko dziewięciu defensywnych/środkowych z lepszą. Jak na grę w dołującej Lechii – bardzo dobry wynik.
2. RAFAŁ WOLSKI
Wystąpił w tym sezonie tylko w 11 meczach, więc jest możliwość, że po prostu miał za mało okazji, by pokazać, że jest pod formą. Choć z drugiej strony – w przegranych przez Lechię meczach z jego udziałem (z Termaliką, Legią, Cracovią i Piastem) zawsze był w gronie najwyżej ocenianych przez nas piłkarzy drużyny, która poległa. Czasami wręcz był jedynym lechistą, na którego dało się patrzeć. No nieprzypadkowo przez chwilę jesienią zajmował w kadrze Nawałki miejsce z widokiem na mundial. Wypada tylko życzyć szybkiego powrotu do zdrowia.
1. MARCO PAIXAO, FLAVIO PAIXAO
Pierwszy w tym sezonie strzelił 16 bramek oraz zaliczył 2 asysty i pewnie gdyby nie wylądował w zamrażarce po 28. kolejce, to powalczyłby o kolejną koronę króla strzelców. Drugi zdobył 9 bramek, dorzucił 3 asysty i 5 kluczowych podań przy golach. Z tych 17 goli Flavio wypracował 6 w tym czasie, gdy w drużynie zabrakło jego brata. Aż strach pomyśleć, gdzie byłaby Lechia bez liczb wykręcanych przez bliźniaków. Zapewne zerkałaby na plecy Sandecji, co jest rozrywką porównywalną z oglądaniem powtórki ostatniego meczu Jaga-Legia w zapętleniu. Jasne, Portugalczycy w tym roku będą musieli zdmuchnąć z tortów po 34 świeczki, ale gdy patrzymy choćby na skuteczność blisko dwa lata starszego Marcina Robaka, nie mamy wątpliwości, że w tej lidze nie warto zaglądać nikomu w metrykę.
Fot. 400mm.pl