Jeśli ktoś ostrzył sobie dzisiaj zęby na derby Turynu, to niestety niepotrzebnie. Nie otrzymaliśmy pysznego dania rodem z pięciogwiazdkowej restauracji, prędzej hot doga ze stacji benzynowej. Najfajniejszy moment meczu dla nas – jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. To naprawdę miłe uczucie, gdy widzimy Polaka wyprowadzającego z opaską kapitańską swój zespół w tak prestiżowym starciu. Kiedy ostatnio mieliśmy okazję oglądać naszego rodaka w takiej roli? Czy trzeba cofać się aż do zamierzchłych czasów, czyli Tomasza Wałdocha i derbów Zagłębia Ruhry? Prawdopodobne, co tylko udowadnia skalę wydarzenia. Należy to docenić.
Szczególnie, iż Glik zagrał po prostu niezły mecz. Mało imponujące? Cóż, pamiętajmy, że przeciwnikiem nie była dzisiaj reprezentacja fabryki Mlekovita, tylko Juventus Turyn. Raczej nie ogórki, przynajmniej tak nam się obiło o uszy. Bohater derbowego starcia? Nominacje są dwie: strzelec zwycięskiej bramki, ale również sędzia, który uznał gola z kilometrowego spalonego. Niby sytuacja sporna, był kocioł, plątanina nóg i sylwetek, ale to przecież w gruncie rzeczy całkiem statyczny pojedynek główkowy. Jakkolwiek ocenić sędziego, po meczu można z pewnością powiedzieć: Torino zostało w tej sytuacji skrzywdzone.
Z drugiej strony, skrzywdzeni zdobytą w niesprawiedliwy sposób bramką nie znaczy skrzywdzeni wynikiem. Juventus był lepszy, a sam strzelec gola też nie dostał jakiegoś wielkiego prezentu od losu. Pogba zagrał kolejne znakomite zawody, wygrał choćby WSZYSTKIE pojedynki główkowe, miał też aż siedem odbiorów, bramka niejako ukoronowała jego występ. Dotrzymać kroku Francuzowi próbował także Tevez, coraz lepiej rozsiadający się za sterami ofensywy Juve.
Osobny akapit należy się nie-do-końca-cichemu bohaterowi derbowego spotkania. Grzegorz Milko, mistrz ceremonii, który swoimi komentarzami ubarwiał zarówno relację, jak i lico współkomentującego z nim Tomasza Lipińskiego, a który musiał co chwila oblewać się wstydliwym rumieńcem. Dowiedzieliśmy się chociażby, że w meczu gra AC Torino, choć taki klub nie istnieje. Przypisywanie akcji Giovinco Tevezowi (z uporem godnym lepszej sprawy) oraz fantazyjne „Jan Chrzciciel, patron Turynu, ochrzcił bramkę dla Juventusu!” sprawią, iż zapamiętamy ten mecz na długo.
Na dziesięć minut tym razem w bój posłany został Piotr Zieliński. Jego zespół przegrywał w tym momencie 2:0 z Atalantą na wyjeździe, ale dla ambitnych nie ma rzeczy niemożliwych, prawda? Cóż, raczej jednak są, bo Polak obrazu gry nie odmienił, cudu nie sprawił, ale cieszy, że jednak melduje się na boisku praktycznie co kolejkę.
W poprzedniej kolejce Bologna potrafiła zremisować z Milanem, który cudem uratował ten wynik. Dziś natomiast całkowicie została rozbita przez Romę, która zalicza fenomenalny start i pewnie już niektórzy w Rzymie marzą po cichu o scudetto.
Inter tym razem tylko zremisował z Cagliari. Obie drużyny ukłuły dopiero w końcówce – najpierw dla mediolańczyków Icardi, parę minut później Nainggolan. Kolejny raz faworyta potrafiło też zaskoczyć Sassuolo. Po sensacyjnym wyjazdowym remisie z Napoli, tym razem w ostatnich minutach udało im się odrobić dwubramkową stratę do Lazio i ostatecznie ugrać 2:2. Wciąż kontuzjowany jest Tomasz Kupisz, a jego Chievo przegrało dziś z Catanią.