Weszło Retro: Holandia 2002 – najlepsza drużyna, która nie awansowała do MŚ?

redakcja

Autor:redakcja

25 września 2013, 17:09 • 7 min czytania

Futbol pełen jest niewytłumaczalnych sytuacji. Praktycznie codziennie zdarza się gdzieś na świecie coś niezwykłego – albo wspaniały gol, niesamowita szmata, powrót z 0:3 do 4:3 w piętnaście minut, pies zdobywający bramkę, masażysta broniący strzał… Jednak historia Holandii, która nie awansowała na mundial w 2002 roku, jest innego gatunku. To, że coś wyjątkowo nieprzewidywalnego zdarzy się na przestrzeni dziewięćdziesięciu minut, nie jest tak naprawdę niczym dziwnym. Stal Sanok może pokonać Legię, ale umieść oba zespoły w jednej lidze, kto będzie wyżej w tabeli? No właśnie. Nie ma nawet o czym gadać. Dlatego klęska reprezentantów kraju tulipanów jest tak szczególna. To porażka wielkiego zespołu rozciągnięta w czasie. Urabiana nie z minuty na minutę, ale z meczu na mecz, z miesiąca na miesiąc, aż do ostatecznej katastrofy: finałów mistrzostw świata oglądanych przed telewizorem.
Powiedzmy sobie jasno: gdy Van Gaal obejmował kadrę przed eliminacjami, mierzono w tytuł. Dwa półfinały w poprzednich imprezach nikogo nie zadowoliły, były rozczarowaniem. Wydawało się, że teraz musi być inaczej. Znalazł się właściwy człowiek na właściwym miejscu: Van Gaal był twórcą potęgi Ajaxu w latach 90-tych, właściwie prowadził tam połowę pierwszej jedenastki kadry, którą właśnie obejmował. Dużą część graczy znał też z „holenderskiej Barcy”, bo to właśnie swoich rodaków hurtowo sprowadzał do Katalonii, zresztą nie bezzasadnie – wspólnie swoje wygrali. W 2000 roku nie było zbyt wielu bardziej cenionych fachowców od niego, do tego dochodził fakt, ze doskonale znał graczy. Przecież to nie mogło się nie udać. A jednak, zakończyło się fiaskiem.

Weszło Retro: Holandia 2002 – najlepsza drużyna, która nie awansowała do MŚ?
Reklama

Co nazwisko to gwiazda? Błąd. W tamtym zespole co nazwisko, to legenda. Frank de Boer i Jaap Stam do dyspozycji na stoperze. W ataku wprost niewyobrażalna siła, z którą pewnie wówczas nie mógł się równać nikt na świecie: Kluivert, Van Nistelrooy, Maakay, Hasselbaink, Van Hooijdonk. Pomoc? Davids, Seedorf, Overmars, Zenden, Van Bommel, Van Bronckhorst, Cocu. Wszyscy w sile piłkarskiego wieku, głodni zwycięstw, zdolni do nich. A poza wyżej wymienionymi w odwodzie Reiziger, Paauwe, Witschge, Numan, Landzaat, Bouma, Bosvelt, Ronald de Boer, wchodzący do kadry Van der Vaart… Z tej generacji można by spokojnie stworzyć dwie jedenastki, które mogłyby, albo i powinny, zakwalifikować się na finałowy turniej. فawka Oranje pod względem piłkarskiego potencjału wciągała nosem ferajnę Engela.

Oczywiście topór krytyki nie mógł spaść nigdzie indziej, niż na szyję selekcjonera. Jeśli dostajesz tak fantastyczną grupę zawodników, i nie potrafisz z nimi osiągnąć nawet absolutnego minimum, czyli awansu, to zasługujesz na medialne obrzucanie pomidorami. Van Gaal to jednak człowiek o ego wielkim jak Titanic, który wówczas natrafił na swoją górę lodową. Ale czy przyznał, że to jego wina, że na nią wpadł? Nie, to nie w jego stylu. W swojej autobiografii skupił się przede wszystkim na wskazywaniu winnych wśród piłkarzy, krytykowaniu ich podejścia do reprezentowania narodowych barw.

Reklama

Według niego imprezy z call-girls były na zgrupowaniach codziennością. Za własne pieniądze miał ponoć zatrudnić dodatkową ochronę, żeby tylko nie dochodziło do takich ekscesów. Jakby tego było mało, gracze kłócili się też między sobą. Nie byli to już ci sami, młodzi i ambitni piłkarze, których doprowadził w 1995 do triumfu w Lidze Mistrzów z Ajaxem. Teraz byli to celebryci. Rozkapryszeni, skupieni na sobie i na swoim ego, a nie na dobru drużyny. Oczywiście, trener ma ogromny wpływ na to, jaka jest atmosfera w drużynie. Van Gaal nigdy nie uchodził jednak za specjalnie empatycznego, potrafiącego się porozumieć z zespołem. Zawsze narzucał silną dyscyplinę, był bardzo rygorystyczny, bez względu na to czy miał właśnie trening z AZ Alkmaar, czy z Barceloną. Wszak jednym z głównych powodów jego odejścia z Barcy były ciągłe tarcia z Rivaldo, wówczas megagwiazdą w Katalonii. Do dziś zawodnicy tamtej drużyny wspominają, że jego podejście polegające na publicznym omawianiu błędów, przy wszystkich, nie przebierając w słowach, było dla nich upokarzające. Także gdy w sezonie 2003-04 został dyrektorem technicznym w Ajaxie, współpraca rozleciała się szybko – z identycznych powodów. Określono go jako zbyt wymagającego, a także zbyt bezpośredniego w opiniach. – Hiddink nie miał lepszych treningów. Ale umiał zadbać o to, by chemia między zawodnikami była w porządku – wspomina Frank de Boer. Jedyna chemia, jaka znalazła się wówczas w zespole Holandii, to ta z nandrolonu. To w tym czasie u szeregu zawodników wykryto ten niedozwolony środek, w tym u Jaapa Stama, Edgara Davidsa czy właśnie de Boera. W ankiecie wśród kibiców, mającej rozstrzygnąć co według nich było powodem blamażu, 81% opowiedziało się za złą atmosferą.

Mechaniczna pomarańcza, ekipa podziwiana na całym świecie, zacięła się na dobre. W grupie za rywali miała Portugalię i Irlandię. Zespół z Półwyspu Iberyjskiego to oczywiście żaden słabiak, ale pamiętajmy, iż miał za sobą okres rozczarowań na arenie międzynarodowej. Lata 90-te to jedno wielkie pasmo klęsk: brak awansu na mistrzostwa świata 1990, 1994, 1998 i mistrzostwa Europy 1992. Jeden smutny ćwierćfinał na turnieju w 1996 nie zmieniał tego obrazu. Na Euro 2000 oczywiście byli rewelacją, pokazali, że trzeba się z nimi liczyć, ale mimo to Holendrzy śmiało mogli na nich wówczas patrzeć z wyższością. A Irlandia? Nie była na mistrzowskiej imprezie od 1994 roku. Jedyna pozycja, na której mogli konkurować z Oranje pod względem jakości, to defensywna pomoc, gdzie rozrywał ataki Roy Keane. Choć takich, którzy zamiast niego postawiliby na Davidsa, też by nie brakowało. Ale Irlandia tworzyła zespół, coś, czego ekipa Van Gaala nie potrafiła osiągnąć. Kolejny raz okazało się, że drużyna to nie tylko suma umiejętności, ale umiejętność ich dopasowania.

Już w pierwszym spotkaniu eliminacji Holendrzy dostali z liścia w twarz. Miało być lekko, gładko i przyjemnie, tymczasem zimny prysznic: przegrywali u siebie, na Amsterdam Arena, 0:2 do 70 minuty z przybyszami z zielonej wyspy… Zdołali się podnieść, zremisować, ale ziarno niepewności zostało zasiane. Później męczarnie z Cyprem, który bronił się skutecznie przez 70 minut, również nie poprawiły nastrojów, mimo końcowego triumfu 4:0. Sytuacja zagęściła się do granic możliwości, gdy na De Kuip do Rotterdamu przyjechali Portugalczycy i bez problemów sklepali Holendrów 2:0, obie bramki strzelając już do przerwy. Dwa kluczowe mecze u siebie z największymi rywalami, i za każdym razem słabe wyniki. W tym momencie to Oranje musieli gonić króliczka. Już na początku.

Było blisko, by w Porto odwdzięczyć się drużynie Figo i Paulety. Po golach Hasselbainka i Kluiverta prowadzili 2:0, ale ostatecznie dali sobie wydrzeć wygraną w ostatnich minutach – w tym, po karnym w 91. minucie. W meczu z Estonią na wyjeździe byli o krok od pogrzebania szans, w Tallinie bowiem przegrywali 0:2 do 78 minuty. Orzeźwił ich dopiero samobój Piroji, potem za robotę wzięli się Van Nistelrooy i Kluivert, którzy w ostatnich pięciu minutach zdążyli strzelić trzy bramki. Zbliżało się decydujące w Dublinie. Tylko zwycięstwo dawało szanse na baraże. Porażka de facto eliminowała Van Gaala i resztę z turnieju, zanim w ogóle się zaczął. Nokaut w szatni. Pobity rekord Gołoty.

Całą pierwszą połowę trwał klincz. W drugiej wydawało się, że wreszcie wszystko się ułoży. Ł»e ten długi koszmar skończy się jednak optymistyczne dla Holendrów. Czerwoną kartkę w 58. minucie dostaje Gary Kelly. Zejść musi Robbie Keane. Jak tego nie wygrać? Cóż, wróciły wówczas demony z półfinału z Włochami, gdzie również mieli rywali na talerzu. Ostatecznie Irlandczycy nie tyle dowożą wynik, co strzelają zwycięską bramkę. Wyrzucającą Oranje z World Cup jeszcze w przedbiegach, a im dającą awans do play-off z Iranem.

– Przejście ich w dziesięciu jest wspaniałym osiągnięciem – mówił wtedy trener Irlandii, Mick McCarthy. – Nawet trochę mi szkoda, że nie jadą na Mistrzostwa. Ale nie za bardzo, skoro my tam jedziemy – komentował z uśmiechem. A Van Gaal? – To największe rozczarowanie mojej kariery. Przede wszystkim dlatego, że miałem wówczas graczy, których sam wychowałem. Ciężko było to zrozumieć – wspominał w swojej autobiografii. Teraz, po dziesięciu latach, ma szansę na rehabilitację. Pierwszy etap, czyli te nieszczęsne kwalifikacje, zaliczony. Już po ośmiu meczach Oranje zapewnili sobie awans, w grupie z Węgrami, Turcją i Rumunią. Ale by w pełni odkupić tamtą kompromitację, Van Gaal potrzebuje jednak spektakularnego wyniku w Brazylii. Zespół? Pewnie nie tak zdolny, jak wtedy. Ale i tak zdolny do wszystkiego.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama