„Que pasa con Llorente?”. Taki tytuł pojawił się niecały tydzień temu w hiszpańskiej Marce. Pytanie było bardzo zasadne, bo do czwartej kolejki Hiszpan zagrał w Serie A zaledwie dwie minuty. W pierwszym meczu sezonu z Sampdorią zastąpił Czarnogórca Mirko Vucinicia. Później… no właśnie. Później z Fernando Llorente zaczął się robić problem.
Adaptacja Hiszpana w Juventusie przebiega dość boleśnie. Media już zaczęły transferować go z klubu, w którym zjawił się zaledwie w lipcu. Temat podchwycili także Hiszpanie. „Król Lew” był już przymierzany do Barcelony i Realu Madryt, pojawiały się też głosy o Tottenhamie. Znaleziono nawet jego potencjalnego następcę w Juventusie – Alberto Gilardino. Llorente nie pomagało na pewno milczenie trenera Conte, a oliwy do ognia dolał reprezentujący interesy brata Jesus Llorente.- Póki co jesteśmy spokojni, ale z biegiem czasu wszystko może się zmienić… – rzucił niedawno Jesus, a media nie miały innego wyjścia, jak tylko rozpocząć transferowy taniec. Tymczasem Fernando grzał ławę i w pierwszych meczach sezonu dość szybko stał się czwartym czy nawet piątym napastnikiem. A przecież trafił do Włoch jako ten, który plac gry będzie miał pewny. To on miał być suersnajperem Juve.
Sytuacji nie poprawiała także rzekoma kłótnia pomiędzy Llorente, a Carlosem Tevezem. Argentyńczyk miał podobno rzucić w stronę Hiszpana, że jest on „najgorszym napastnikiem, z jakim przyszło mu grać” i dodać, że może sprawdziłby się w koszykówce. Sprawa została szybko uciszona, Tevez szybko odciął się od tych spekulacji, ale niesmak pozostał. W końcu, poprzez Facebooka, sam Llorente też poprosił o danie mu więcej czasu. Dostał go w niedzielnym meczu z Hellas Werona i wykorzystał najlepiej, jak mógł. Po raz pierwszy przed swoja publicznością, po raz pierwszy w podstawowym składzie – Llorente naprawdę zadebiutował w Serie A. W trzeciej minucie doliczonego czasu pierwszej połowy zrobił to, czego wszyscy od niego oczekiwali: dostał znakomite podanie od Arturo Vidala i strzałem głową pokonał bramkarza gości. Po meczu sam był chyba zdziwiony tym golem. W wywiadzie przyznał, że się go nie spodziewał. Nie tak mówi człowiek, który zdobywał 18 bramek w Primera Division… Oczywiście dziwnym a nawet niewłaściwym byłoby, gdyby Llorente tryskał arogancją, ale widać, że piłkarz jest cokolwiek zagubiony.
Jakby nie było, przed napastnikiem jeszcze długa, pewnie dość wyboista. Nie raz i nie dwa włoscy i hiszpańscy dziennikarze będą go pewnie sprzedawać czy wypożyczać. Przynajmniej do czasu, kiedy Llorente zacznie w końcu strzelać więcej goli. A o to wcale nie będzie mu łatwo. Mirko Vucinić to jeden z ulubieńców Conte, a Tevez gra jak z nut. Jest pierwszym od wielu lat piłkarzem, który trafiał dla Juve w trzech pierwszych, oficjalnych meczach sezonu (Superpuchar i po golu w dwóch pierwszych kolejkach).
Llorente to Mistrz Świata z RPA. W ubiegłym roku w Kijowie wzniósł do góry puchar Delauneya. W sezonie 2011/ 2012 był o krok od zdobycia przyznawanego przez „Marcę” Trofeo Zarra dla najlepszego hiszpańskiego strzelca Primera Division, ale jednego gola więcej policzono Roberto Soldado. Bask trafił do Włoch po długiej i dość nużącej sadze transferowej. Jeśli jednak liczył, że magia jego nazwiska i tytułów podziała na Conte, to mocno się przeliczył.
Transfer popularnego „El Rey León”, czyli Króla Lwa, jak nazywano Llorente w Hiszpanii, strącił go z piedestału, na którym stał w Bilbao. Był przecież wychowankiem klubu z San Mames. Przeszedł w nim wszystkie etapy, od trampkarza, do kluczowego zawodnika, goleadora, dla którego przychodziło się na stadion. Jako dziecko, jak wielu młodych Hiszpanów, chciał zostać torreadorem. Jak sam jednak wspomina, przeszło mu, kiedy stanął naprzeciwko wielkiego, dorosłego byka. Co ciekawe, jako pierwszy obudził się w nim talent do gry niekoniecznie na boisku:

Tak tak, ten blondynek z klarnetem to właśnie przyszły napastnik baskijskiego klubu! Wielkiej kariery chyba jednak nie zrobił. W wieku 12 lat trafił za to do słynnej Lezamy – klubowej akademii Athleticu. Tam dość szybko zorientowano się, że niedoszły matador i muzyk ma zadatki na niezłego napastnika. Wypożyczono go do filialnej Baskonii, gdzie miał się ogrywać. Filmy z tego okresu można znaleźć na Youtube. Widać na nich wysokiego, dość niezgrabnego, ale szybkiego dzieciaka, któremu niełatwo zabrać piłkę.
W końcu wrócił do Bilbao. Trzy dni po swoim debiutanckim meczu w pierwszej drużynie strzelił hattricka w meczu Pucharu Króla z Lanzarote. W ogóle spodobało mu się strzelanie bramek. Przez osiem spędzonych w pierwszej drużynie Athleticu strzelił ponad 80 bramek. Oczywiście sporą ich część Llorente strzelił z główki, ale nóg nie ma tylko od wsiadania do tramwaju. Na kompilacjach widać, że Hiszpan jest nienajgorszym dryblerem i potrafi całkiem nieźle uderzyć nogą. Grając w Bilbao zaangażował się także w działalność dla organizacji NGO Savethe Children. Llorente odwiedził m.in. dzieci z biednych rejonów Indii.
W końcu jednak Bilbao zaczęło się dla niego robić za ciasne. Po finale Ligi Europejskiej w ubiegłym roku i odejściu Javiego Martineza do Bayernu stało się jasne, że Llorente również opuści Kraj Basków. Chciał w końcu zagrać w Lidze Mistrzów, a tego Athletic zagwarantować nie mógł. Odrzucił propozycję przedłużenia kontraktu. Wtedy niemal z miejsca stał wrogiem kibiców Rojiblancos.
Nie po drodze zaczęło mu być także z Macelo Bielsą, który kilkakrotnie wyrzucił napastnika z treningów. Tego było dla klubowych działaczy za dużo. Dużą część sezonu 2012/2013 Llorente spędził na ławce rezerwowych. Kiedy już pojawiał się na boisku, zamiast dotychczasowych braw witały go gwizdy. Llorente zacisnął zęby. Czekał na ruch zainteresowanych klubów. Po prawdzie jednak nie zabijano się o niego. Najbardziej zdeterminowany był Juventus, który poszukiwał klasycznej „9”. W styczniu, kiedy do końca kontraktu napastnika zostało kilka miesięcy, Giuseppe Marotta usiadł z piłkarzem do negocjacji. Problemem było w zasadzie to, kiedy Bask dołączy do ekipy „Starej Damy” – latem czy jeszcze zimą. Stanęło na tym, że Llorente dokończy sezon w Hiszpanii, a potem zamelduje się w Turynie. Na stronie internetowej Juve pojawiła się wtedy informacja: „Przyszłość Llorente jest czarno – biała!” Sam Llorente dziekował Juventusowi za determinację po podpisanie kontraktu skomentował krótkim „Coś pięknego!” Póki co – zbyt pięknie nie jest.
Jedno jest pewne – Llorente miał dać Juve to, czego bardzo ten klub potrzebował, czyli gole. Nie ma sensu bawić się tu w magika od liczb, jednak wyliczenia whoscored.com były bezlitosne: Stara Dama w sezonie 2012/2013 zamieniła na bramkę zaledwie nieco ponad 10 % oddanych strzałów. Sam Llorente chyba miał świadomość ciążących na nim oczekiwań, bo podczas swojej prezentacji wypowiadał się dosyć asekurancko i mówił, że nieważne jest, ile bramek strzeli, podstawa jest pomóc drużynie. Jak na razie – strzelił pierwszą. Kibicom Juve pozostaje więc życzyć cierpliwości. Tak, jak samemu Llorente. Bo na razie jest jak w piosence Pink Floyd – póki co są tylko high hopes. Wielkie Nadzieje.