Piątek w Ekstraklasie: Arboledy śmiech przez łzy i mecz życia Horvatha

redakcja

Autor:redakcja

20 września 2013, 22:55 • 4 min czytania

Hasło „na Rumaku do Europy” zaczyna być jednym z najbardziej sarkastycznych, jakie ostatnio pojawiły się w polskiej piłce. Kończy się wrzesień, a w grze Lecha nie zmienia się nic. Kotorowski nie broni, Teodorczyk nie strzela, Lovrencsics nie wrzuca, talenty nie istnieją, zmiany nie dają efektu, a Lech jak kaleczył futbol, tak kaleczy dalej. Jeśli młodego perspektywicznego szkoleniowca mamy rozliczać z wyników, jasnej koncepcji, wprowadzania piłkarzy, to w Lechu nie ma praktycznie niczego i jeśli mielibyśmy wskazać jakąkolwiek cechę charakteryzującą warsztat MR, to byłaby to wyłącznie bufonada. A lista plusów? Wyglądałaby mniej więcej tak:




…

Piątek w Ekstraklasie: Arboledy śmiech przez łzy i mecz życia Horvatha
Reklama

Nie chcemy już oczywiście zwalniać Rumaka, bo główną winę za porażki ponoszą przede wszystkim nietykalni piłkarze, ale… Po pierwsze – ta drużyna nie ma za grosz stylu. Stempla trenera. Czegoś, co wyróżniałoby ją od innych, co ma np. Pogoń, Wisła, Lechia czy Jagiellonia. Po drugie – jeśli w 86. minucie lechici przegrywają u siebie z niżej notowaną Pogonią, a Luis Henriquez wali na pałę na trzydziesty metr przed bramką Janukiewicza, to… Właśnie, cóż lepiej świadczyłoby o braku stylu i pomysłu na rozegranie akcji? – Nie ma żadnych symptomów, że padnie tu gol – podsumowywał Grzegorz Mielcarski grę „Kolejorza” okraszoną milionem strat, niecelnych wrzutek i ogólną frustracją.

A przecież do pewnego momentu Lech jeszcze jako tako wyglądał. Kilka nieszablonowych akcji przeprowadził Daylon Claasen (obstawiamy, że z niego akurat będzie pożytek, choć „plus meczu” wyjątkowo na wyrost), a w defensywnie świetnie wyglądali Wołąkiewicz z Arboledą i Henriquezem. Właśnie ten panamsko-kolumbijski duet wypracował otwarcie wyniku. Maniek kapitalnie zachował się w polu karnym, przełożył piłkę nad nogą rywala, wpakował ją do siatki, po czym zrobiło mu się smutno, przypomniały się wszelkie zmartwienia świata (tłumy umierające z zazdrości na myśl o jego kontrakcie i koniec kariery Ronaldo) i zalał się rzewnymi łzami. A my mogliśmy się tylko zastanawiać, jak przebiega proces myślenia uczuciowego Latynosa, skoro rozkleić się potrafi nawet po strzeleniu gola.

Reklama

Wkrótce jednak Manuel dał nam odpowiedź. On po prostu przewidział przyszłość! Wiedział, że co Bóg dał, to zaraz będzie musiał zabrać i to właśnie Arboleda miał znaczący udział przy bramkach Pogoni. Za pierwszym razem prawie strzelił samobója, za drugim – źle wybił przed bramką Robaka. Tak w skrócie wyglądała historia zjeżdżającej noty Manuela. Z 7/8 do 3/4.

Rozpisaliśmy się o Lechu, a słowa pochwały należą się jednak przede wszystkim Pogoni, która zaliczyła trzecią wygraną w tym sezonie i wskoczyła do grupy mistrzowskiej. Już w zeszłym sezonie mieliśmy spory problem z oceną potencjału tego zespołu. Najpierw wydawało nam się, że mogą powalczyć o ósemkę, potem o dziesiątkę, a potem weryfikowaliśmy swe wyroki patrząc, jak podopieczni Skowronka, a potem Wdowczyka zbierali kolejne baty. Dziś jednak szczecinianie wyglądają zupełnie inaczej. O niebo lepiej. Pewniej. Jeśli Wojtek Pawłowski miałby ocenić każdego kolejnego piłkarza tej drużyny, to pewnie usłyszelibyśmy kilkanaście razy zbitkę słów „very” i „solid”.

Za dzisiejszy mecz też trudno wyróżnić jednego zawodnika. Akahoshi nie błyszczał jak zwykle, ale kiedy trzeba, robił różnicę. Bezbłędnie bronił Janukiewicz, coraz lepiej spisywał się też na lewej obronie Mateusz Lewandowski, a i atak, który zmonopolizował Marcin Robak, w końcu doszedł do głosu. Pytanie, na co stać tę drużynę, pozostaje więc otwarte, ale poprzeczka idzie coraz wyżej. Gratulujemy, bo ogląda się to z przyjemnością.

Drugi mecz pokazał natomiast, że tabela staje się coraz normalniejsza. Piast może nie wygrywać od pięciu meczów (jego piłkarze przewidywali zresztą, że drugi sezon po awansie będzie bardzo trudny), ale każda seria musi się skończyć, kiedy trafiasz na Widzew. Z prostej przyczyny – jeśli masz w zespole Tomasza Podgórskiego i przynajmniej jedną osobę, która wykończy jego wrzutki (dziś zabójczo skuteczny Horvath), to po prostu nie masz prawa nie zdemolować ekipy skleconej naprędce dzięki płytkom od znajomych agentów. Chwaliliśmy w ostatnich kolejkach Lafrance’a i De Amo za czystą, efektowną i skuteczną grę w obronie, ale dziś, gdy leciała centra „Podgóra”, to rozstępywali się przed piłką jak Morze Czerwone przed Mojżeszem. A jeśli do tego w niezłej formie są Matras, Martinez, Wilczek i Jurado…

W ekipie Piasta dziś tak naprawdę każdy zagrał przynajmniej przyzwoicie. Na najniższe noty zasłużyli Trela, Klepczyński, Polak, Zbozień i Izvolt, a przecież i oni dorzucili jakąś cegiełkę do tego zwycięstwa. Zwłaszcza ten pierwszy, który już na starcie wybronił sam na sam z Visnakovsem. Kolejny popis umiejętności dał natomiast wspomniany Podgórski, który – nie licząc Sebastiana Mili – ma dziś chyba najlepiej ułożoną stopę w Ekstraklasie i 9/10 jego dośrodkowań stwarza jakieś zagrożenie. Czasem większe, czasem mniejsze, ale zwykle dzieje się więcej niż po setkach baloników, jakie oglądamy co weekend.

Działacze Piasta mają szczęście, że po pierwsze – Tomka łączy jeszcze z klubem dwuletni kontrakt, bo w przeciwnym razie warto byłoby głębiej sięgnąć do portfela, a po drugie – na specjalnie pazernego chyba też nie trafiło. Dzięki Podgórskiemu gliwiczanie wracają tam, gdzie ich miejsce, czyli do grupy mistrzowskiej. A dzisiejszy mecz? Co tu dużo pisać – wynik odzwierciedla realną różnicę klas między tymi drużynami.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie

Maciej Piętak
0
Simons i Romero, czyli „Głupi i Głupszy”. Liverpool górą w hicie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama