Zapraszamy na środowy przegląd sześciu tytułów prasowych.
FAKT
Boniek chce oczyścić piłkę ze szrotu.
Polską piłkę czeka poważna reforma. Koniec z napływem obcokrajowców spoza Unii Europejskiej – zwłaszcza do niższych lig. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniew Boniek (57 l.) planuje wprowadzić limit w Ekstraklasie i I lidze, a w niższych klasach rozgrywkowych zupełnie skończyć z hurtowym sprowadzaniem piłkarzy z Ameryki Południowej czy Afryki. Rzeczywiście jesteśmy w procesie konsultacji tego pomysłu. Prawo jest takie, że limit może być nałożony tylko na zawodników spoza Unii. Nie wiemy jeszcze, ilu obcokrajowców będzie grało w Ekstraklasie. Dyskutujemy. W niższych ligach wprowadzenie tego przepisu będzie łatwiejsze – powiedział Faktowi Boniek. Po co limit obcokrajowców w polskich ligach? Chodzi o rozwój polskich zawodników, danie im jak największej szansy na ogranie się. – Większość ze sprowadzanych do drugiej czy trzeciej ligi zagranicznych piłkarzy wcale nie jest lepsza od naszych. Polskiej piłce nie przynosi to nic dobrego, bo gdzie młodzi mają się ogrywać – twierdzi Boniek. Prawo nie zostanie wprowadzone z dnia na dzień. Najwcześniej będzie obowiązywać od sezonu 2014/2015 lub rok później tak, by kluby mogły przygotować się na zmiany – przede wszystkim wypełnić obowiązujące kontrakty z piłkarzami.
Piszczek dla Faktu: Chcę wrócić do piłki zimą.
W Bildzie napisali, że wróci pan na boisko dopiero w 2014 roku…
– Udzieliłem Bildowi wywiadu w niedzielę. Nie do końca tak jest, jak zostało to odebrane w Polsce. Ktoś musiał coś źle przetłumaczyć. Chodziło o to, że najpóźniej pojawię się na boisku w 2014 roku, ale dokładnie nie wiem, kiedy to może być. Nikt nie wie. O tym zadecydują moi rehabilitanci.
Jak zatem przebiega pana rehabilitacja?
– Czuję się dobrze. Chciałbym wrócić do treningów z zespołem najpóźniej w przerwie zimowej, ale teraz nie ma sensu mówić o dokładnej dacie. W tym tygodniu zacznę biegać na specjalnej bieżni, która odciąża stawy. To już są zajęcia w ruchu. Zobaczymy, jak zareaguje noga, bo do tej pory wykonywałem tylko ćwiczenia siłowe i stabilizujące. Jeśli wszystko będzie w porządku, bez komplikacji, to dołączę do drużyny za dwa lub trzy miesiące.
Ciężko znosi pan rozstanie z boiskiem?
– Byłem przygotowany na długą przerwę. Wiedziałem na co się piszę decydując się na operację. Nie ma mowy o tym, że się męczę. To byłoby złe nastawienie z mojej strony, które tylko skomplikowałoby moją rehabilitację. Muszę myśleć optymistycznie. Oglądam mecze, kibicuję kolegom z Borussii i reprezentacji, ale mam teraz do wszystkiego dystans.
Diament z Legii wraca do gry.
Najbardziej pechowy piłkarz w ekstraklasie wraca do gry. Michał Efir (21 l.) dostał zgodę od włoskich lekarzy na wznowienie treningów z zespołem Legii. Młody zawodnik siedem miesięcy temu po raz trzeci w karierze zerwał więzadła krzyżowe w kolanie. – Jestem bardzo szczęśliwy i nie czuję lęku. Oczywiście zobaczymy, jak będę się zachowywał przy kontakcie z przeciwnikiem, bo na pewno nikt się nade mną nie zlituje tylko dlatego, że wracam po ciężkiej kontuzji. Brakuje mi jeszcze czucia piłki, mam pewne zaległości treningowe, ale jeszcze w tej rundzie chciałbym zagrać. Ciężko na to pracowałem w ostatnich miesiącach – mówi Faktowi Efir. Napastnik jest uważany przez sztab szkoleniowy Legii za wielki talent. Do tej pory nie miał jednak zbyt wielu okazji, by to udowodnić. Kiedy w lutym legionista po raz kolejny doznał ciężkiej kontuzji, jego kariera zawisła na włosku.
Zawodnik nie poddał się, a w ciężkiej sytuacji pomógł mu zarząd klubu. Efir trafił do rzymskiej kliniki Villa Stuart, gdzie został zoperowany przez prof. Pier Paolo Marianiego (67 l.). Włoski specjalista leczył m.in. gwiazdora AS Roma, Francesco Tottiego (37 l.). – Nie zagłębiałem się w szczegóły leczenia, ale mogę powiedzieć, że czuję się teraz świetnie – przekonuje Efir.
RZECZPOSPOLITA
Zbigniew Boniek: Ambicji nie brakuje.
Przed eliminacjami powiedział pan, że awans na mistrzostwa świata byłby cudem. Czyli nie jest pan zaskoczony przebiegiem zdarzeń?
– Nie powiedziałem, że byłby cudem, ale dużą niespodzianką. Przy tym zostaję, czyli trochę się na futbolu znam. Dzisiaj mówienie o wyjeździe do Rio de Janeiro byłoby niesmakiem. Matematyka niby nas nie przekreśla, ale liczenie punktów w naszej sytuacji byłoby niegrzeczne. Za dużo warunków musiałoby zostać spełnionych. Co nie zmienia mojego wrażenia, że reprezentacja Polski może w najbliższym czasie rosnąć. Musi tylko rozwiązać swoje problemy w obronie, bo niemal w każdym meczu tracimy bramki. Ale po to jest trener i jego sztab, żeby nad tym pracować.
Widzi pan postęp w grze reprezentacji Fornalika?
– Ciężko mówić o jednej drużynie, bo skład zmienia się w każdym spotkaniu. Zagraliśmy dobre 45 minut z Danią, a to jest naprawdę ciekawa drużyna. Pokonaliśmy ją w Gdańsku, stworzyliśmy kilka dogodnych sytuacji. W spotkaniu z Czarnogórą dobre było 30 minut. To jest największa zmora reprezentacji, że gra zrywami. Nie potrafimy być zimni, wyrachowani i przez całe spotkanie realizować taktyki nakreślonej przez trenera, pozostaliśmy tylko mistrzami kontrataku, a to nie pomaga w odnoszeniu zwycięstw. Teraz trudno kontratakować, bo drużyny są dużo mądrzejsze.
Naprawdę mamy tak słaby zespół, by zajmować miejsce w ósmej dziesiątce rankingu FIFA?
– Nie podniecajmy się specjalnie rankingami. Gdybyśmy się zastanowili jak gra Kongo, Zambia czy Mauritius, zrozumielibyśmy, że to zupełnie inny poziom. Nie jesteśmy w ósmej dziesiątce, tylko w czwartej. Może nikogo groźnego nie pokonaliśmy w tych eliminacjach, ale z drugiej strony – przegraliśmy tylko jeden mecz. Zobaczymy, jak nas bilans będzie wyglądał na koniec kwalifikacji, walka przecież ciągle trwa i jej ostateczny wynik będzie miał wpływ na to, jak ocenimy ostatnie lata. Na pewno nie jesteśmy tak słabi, jak wynika z rankingu, ale specjalnie mocni też nie.
GAZETA WYBORCZA
Ziober: Polska gra masakryczną piłkę.
– Przykro było na to patrzeć. Nic nie pokazaliśmy. Ten mecz przypominał mi nasz występ przeciw San Marino z 1993 roku, kiedy jedynego gola strzelił ręką Jan Furtok – mówi Jacek Ziober po wyjazdowym zwycięstwie Polski nad San Marino 5:1 w el. MŚ 2014. – Teraz, mimo zwycięstwa 5:1, też była masakra kompletna. Nic nie pokazaliśmy. W naszym wykonaniu to był sparing, który nie dał nic ani kibicom, ani trenerowi – ocenia Ziober. Selekcjoner reprezentacji z jej byłym zawodnikiem zapewne by się nie zgodził. Przed meczem Waldemar Fornalik przekonywał przecież, że zwycięstwo pozwoliłoby pojechać jego ekipie na październikowy mecz z Ukrainą w lepszych nastrojach, bo San Marino to „naprawdę nieźle zorganizowana drużyna”. – Nie chcę się śmiać z trenera, ale on nie może się tak wypowiadać. Rozumiem, że chciał być dyplomatą, uznał, że powinien docenić rywala, do którego pojechał, ale tak się tego nie robi. Kiedyś jakiś dobry trener słusznie powiedział, że uszanowanie przeciwnika polega na tym, że jeśli da się mu strzelić 10 bramek, to tyle trzeba strzelić, żeby pokazać, że mecz z nim traktuje się poważnie. Zamiast wygadywać takie rzeczy Fornalik mógł powiedzieć, że wygramy, choć na pewno rywal będzie walczył – mówi Ziober. – A mówienie, że po zwycięstwie nad San Marino pojedziemy na Ukrainę podbudowani jest już całkiem bez sensu. Ta wygrana nie da nam absolutnie nic, bo naprawdę gramy masakryczną piłkę – dodaje były zawodnik m.in. Montpellier i Osasuny.
Śląsk stracił swoją groźną broń.
W tym sezonie Śląsk prezentuje się ofensywnie, ale niemal zupełnie zatracił umiejętność strzelania bramek po stałych fragmentach gry. Co więcej, wrocławianie w ten sposób tracą mnóstwo goli. Podopieczni trenera Stanislava Levego przy rzutach wolnych i rożnych dla rywali bronią katastrofalnie. W obecnych rozgrywkach bramki wbijały im po nich nie tylko Sevilla FC czy Club Brugge, ale również Jagiellonia Białystok, Pogoń Szczecin, pierwszoligowy GKS Katowice czy drugoligowa Stal Stalowa Wola. Słowem, jeśli tylko jakikolwiek przeciwnik Śląska kopie ze stojącej piłki w okolicach pola karnego wrocławian, to można się spodziewać, że za chwilę futbolówka wyląduje w siatce. To zjawisko niepokojące i w pewnym sensie zaskakujące. Nie da się go usprawiedliwić tylko ofensywnym stylem gry zespołu, jak ma to miejsce w przypadku akcji z gry. Jeśli piłkarze Levego, prąc do przodu, nadziewają się na kontrę i tracą gola, to można uznać, że zapłacili cenę za wielką chęć strzelenia bramki. W wypadku rzutów wolnych czy rożnych już tak nie jest. Zawodnicy mają przecież czas na powrót, na ustawienie się w polu karnym, w obrębie własnej szesnastki przebywają wówczas prawie wszyscy. Problemów w defensywie przy stałych fragmentach gry nie da się też prosto przypisać kadencji trenera Levego. Przecież jeszcze w zeszłym sezonie jego drużyna przy wolnych i rogach broniła przyzwoicie i nie traciła po nich zbyt wielu bramek. Dlaczego więc teraz jest tak źle?
SPORT
Trener Podbeskidzia zachwala transfer Macieja Iwańskiego: To nie jest „pączek”.
Ł»aden trener na świecie nie będzie podważał wymyślonego przez siebie transferu. Nie inaczej jest z trenerem Podbeskidzia Czesławem Michniewiczem, który widzi same plusy w sprowadzeniu do drużyny Macieja Iwańskiego. 32-letni piłkarz najlepsze lata ma zdecydowanie za sobą, ostatnio obijał się po tureckiej prowincji, ale Michniewicz w rozmowie ze „Sportem” broni go jak lew. Nic dziwnego, kiedy w Zagłebiu Lubin siegali wspólnie po mistrzostwo Polski. Kiedyś… Tearz trener podkreśla, że potrzebuje kreatywnego i skutecznego piłkarza. A Iwański taki jest! Trener przypomina, że niewielu jest w naszej lidze graczy z takim dorobkiem goli i asyst. A Iwański taki jest! Trener przysięga, że Iwański jest bardzo dobrze przygotowany do sezonu.
DZIENNIK POLSKI
Małecki: Głowa i serce chciały, ale nogi nie puszczały…
Pan jest zadowolony ze swojej gry?
– Nie.
Zgodzi się Pan z opinią, że chęci nie można Panu odmówić, ale brakuje Panu czysto piłkarskiej jakości, dokładności w grze?
– Czymś to musi być spowodowane. Jeśli porównam moje mecze z tymi, które grałem u trenera Kulawika, to widzę, że wtedy byłem przygotowany perfekcyjnie. Byłem szybki, dynamiczny, ciągle w ruchu.
Może jeszcze nie doszedł Pan do siebie po ciężkich przygotowaniach?
– Może. Trener Smuda jeszcze przed obozem przygotowawczym powiedział do mnie, że albo będę grał, albo mi d… pęknie. Wziąłem sobie te słowa do serca. Starałem się na każdym treningu, w każdym meczu dawać z siebie nawet nie 100, a 110 procent. Wierzyłem, że poprzez ciężką pracę mogę wejść na wysoki poziom. Na razie tak nie jest. W pierwszych meczach sam siebie nie poznawałem. Czułem, jakbym cały organizm miał nabity. Głowa i serce chciały, ale nogi nie puszczały. Nie załamuję się jednak, dalej ciężko pracuję, bo kiedyś ktoś mi mądrze powiedział, że jak piłkarz trenuje w tygodniu, tak później wygląda w meczu. Wierzę, że wkrótce mój organizm po prostu przyzwyczai się do ciężkich treningów i będzie lepiej. Każdy, kto mnie zna, wie, że bazuję na szybkości i dynamice. Jeśli tego nie mam, to nie ma też na boisku Patryka Małeckiego.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Błaszczykowski: Zrobiliśmy wam psikusa. Gramy dalej, żyjemy.
Pan schodzi znowu z lodem na kolanie. Czasem mamy wrażenie, że rywale polują na nogi Błaszczykowskiego.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego. Prawda jest taka, że zawodnik który kreuje i prowadzi grę zawsze jest narażony na urazy.
Teraz już w trzecim meczu graliśmy w ustawieniu z jednym defensywnym pomocnikiem i dwoma kreatywnymi w środku. To ustawienie jest lepsze dla Polski?
– Myślę, że nie można wyciągać takich wniosków. Proszę pamiętać, że graliśmy z San Marino. Taktyka musi być dostosowana do rywala. Nie zdziwię się, jeśli z Ukrainą zagramy inaczej.
Furorę robi Piotr Zieliński, młody rozgrywający.
– Dajcie chłopakowi spokój, jest młody, dopiero wchodzi do zespołu. Niech zagra kilka poważniejszych spotkań, zdobędzie doświadczenie. Faktem jest, że ma nieprzeciętny talent i mam nadzieję, że będzie robił z niego jak najczęściej użytek.
Polska prasa, my również, złożyła już zamówienie na wieńce z napisem „ostatnie pożegnanie”.
– A my wam zrobiliśmy psikusa. Gramy dalej, żyjemy. Teraz gramy po to, żeby grać dalej.
Młody Polak piłkarzem Borussii Dortmund! Jego trener: Mateusz to „kozak”.
15-letni Mateusz Ostaszewski z Jagiellonii Białystok został piłkarzem Borussii Dortmund. O Mateuszu rozmawiamy z jego trenerem – Tomaszem Kulhawikiem.
Był pan zaskoczony transferem swojego podopiecznego do Borussii?
– Właściwie to nie, bo to ogromny talent. Trenuję, to znaczy trenowałem Mateusza od początku jego piłkarskiej przygody w Jagiellonii czyli od 2007 roku. Talent jakich mało. Na boisku zawsze robił różnicę. Szybki, świetny przegląd sytuacji, dokonujący zazwyczaj bardzo dobrych wyborów. Kreatywny i piłkarsko jak na swój wiek nadzwyczaj dojrzały. Jak to się mówi – kozak. Boisko dla niego jest tym czym woda dla ryby.
Ale żeby od razu z Jagiellonii do Borussii?
– Początkowo myślałem – pojedzie, prześwietlą go, odbędzie staż i z powrotem. A po pierwszym, podkreślam – po pierwszym treningu Kars Ricken mówi: już ciebie nie puścimy, trzeba podpisać umowę.
A inne kluby pytały o Mateusza, naszego reprezentanta U-15.
– Z tego, co wiem interesował się nim Ajax Amsterdam, który wysłał swoich skautów na spotkania reprezentacji. Do mnie dzwonili z Legii Warszawa. Stanęło na Borussii. I bardzo dobrze, życzę Matiemu powodzenia.