– Zagramy najlepiej jak potrafimy – mówił przed meczem Leszek Ojrzyński. Wiadomo – oczywistość, dyplomacja, która jednak nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Arka jest zaprawiona w pucharowych bojach, rywalizacja z zespołami stawianymi w roli faworytów zazwyczaj nie stanowi dla niej problemu. Dzisiaj jednak było inaczej, bo gdynianie zostali całkowicie zdominowani przez lepszą piłkarsko, świadomą przewagi jakościowej Legię, która zasłużenie sięgnęła po 19. Puchar Polski w swojej historii.
Arka sama się o porażkę prosiła. Fakt, że tak naprawdę ani na moment nie doszła do głosu, stworzyła sobie może pół groźnej sytuacji i zdobyła tylko jedną przypadkową bramkę, gdy wszystko było już rozstrzygnięte, to oczywiście zasługa dobrze dysponowanej Legii. Ale faktem jest, że defensywa gdynian kompletnie nie funkcjonowała. Jakimś wielkim zaskoczeniem to nie jest, w końcu w czterech ostatnich ligowych spotkaniach, zakończonych czterema porażkami, straciła aż czternaście bramek. W Warszawie jej postawa nie uległa zmianie. Przy okazji potwierdziło się, że fatalne spotkanie z Piastem nie było wypadkiem przy pracy, a po prostu ilustracją obecnej formy arkowców.
Trudno jednak oczekiwać wygranej, kiedy na tym poziomie popełnia się elementarne błędy, a na lewej stronie zostawia się rywalom autostradę. Już na samym początku dostaliśmy sygnał ostrzegawczy – długa piłka w pole karne wprowadziła sporo zamieszania. Ten brak koncentracji, tak nieprzystający do drużyny Leszka Ojrzyńskiego sprzed jeszcze paru tygodni, ujawnił się również kilka minut później. Zawodnicy Arki zaprezentowali taką pasywność przy trafieniu Niezgody, że ten mógłby jeszcze raz przeczytać cały swój kontrakt, potargować się z władzami Legii i potem dopiero uderzyć na bramkę. Naprawdę, ta akcja to była kumulacja błędów. Najpierw Warcholak nie doskoczył do Antolicia, który posłał wrzutkę w pole karne. To było dobre dośrodkowanie, ale też bez przesady – nie popisał się jakimś ciętym, trudnym do wybicia zagraniem. Co więcej – wokół Niezgody, w polu bramkowym, było trzech obrońców i Steinbors, który – jak to bramkarz – mógł używać rąk i wypiąstkować piłkę. Nie zrobił nic, a Niezgoda dopełnił formalności. W tak ważnym spotkaniu zdobył zapewne jedną ze swoich łatwiejszych bramek w karierze. To też coś pokazuje.
Legia, zachęcona dziurami w defensywie Arki, wchodziła w jej obronę jak w masło. Po chwili Vesović prostym zwodem poradził sobie z Warcholakiem, oddał strzał, a piłkę po rykoszecie wybronił Steinbors. Kolejny gol to kolejna sekwencja błędów defensywy gdynian. Rany, ile tam było pomyłek indywidualnych… Warcholak po raz kolejny przepuścił dośrodkowanie, Helstrup nie był w stanie przeciąć piłki na wślizgu i popisał się kiksem, Zbozień nie nadążył z interwencją, pozostali patrzyli, jak Zbozień nie nadąża z interwencją, zbytnio nie kwapiąc się do pomocy, a Cafu spokojnie wpakował piłkę do siatki.
Mecz w tym momencie się skończył, a Arka była w o tyle skomplikowanej sytuacji, że Leszek Ojrzyński desygnował do gry zespół nastawiony bardzo defensywnie. Z przodu biegał osamotniony Jankowski (powtórzmy: osamotniony Jankowski miał walczyć z obrońcami Legii), starał się go wspierać Szwoch, ale był w tym tak przekonujący, jak Danuta Witkowska pisząca o piłkarskim pokerze w Niecieczy. Z ofesnywnych zawodników ciałem na boisku był jeszcze Marcus da Silva, ale właśnie – tylko był. No i od biedy jeszcze Nalepa, ale tu już mocno naciągamy. Dlatego akcji ofensywnych z ich strony nie było za wiele. Ot, jakieś niegroźne uderzenia z dystansu oddawali Warcholak i Bohdanow. I tyle.
W drugiej połowie na boisku pojawili się Siemaszko i Piesio, wnosząc trochę ożywienia w niemrawe poczynania swoich kolegów. Dwukrotnie zrobiło się dość groźnie w szesnastce Legionistów, Nalepa miał nawet szanse trafić do pustej bramki, ale uderzył bardzo niecelnie po przejęciu piłki na 25. metrze. Tyle tylko, że Piesio chwilę pobiegał faktycznie jak piesio, a później już jak wściekły pies brutalnie zaatakował Szymańskiego. Co po wideoweryfikacji zakończyło się dla niego zasłużoną czerwoną kartką.
Czyli mamy kolejną sytuację, na którą Arka sama sobie “zapracowała”. Pierwszy gol – indywidualne błędy, drugie trafienie – indywidualne błędy, czerwona kartka – głupota. Grając tak, w spotkaniu o takim ciężarze gatunkowym, dodając do tego dobrze dysponowaną Legię, wynik nie mógł być inny. W doliczonym czasie gry Legia się rozluźniła, a Arka użyła swojej broni – wrzut z autu, strącenie Marcusa, trafienie Sołdeckiego. To było jednak za mało i za późno.
Tym sposobem Legia, mająca oczywiście swoje problemy, zgarnia Puchar Polski. A przecież od minionego weekendu jest też liderem Ekstraklasy. Ten sezon – mimo wielu komplikacji – może zakończyć się dla niej bardzo przyjemnie. Cóż, raz jeszcze przekonujemy się, że to co dla Legii jest podłogą, dla reszty ligi jest sufitem.
Legia – Arka 2:1
1:0 Niezgoda 12′
2:0 Cafu 29′
2:1 Sołdecki 90′
Fot. NewsPix.pl