Krapkowice, niespełna 20-tysięczne miasteczko, leżące 30 kilometrów od Opola. Kilka dni temu rozegrano tam mecz Pucharu Polski na szczeblu wojewódzkim między miejscowymi czwartoligowcami – KS Otmęt i MKS Gogolin, który w regulaminowym czasie zakończył się remisem 1:1. Później dogrywka, a w niej poprzeczka po atomowym strzale z rzutu karnego. Emocje rosną, w końcu to lokalne derby. Gole nie padają, więc konkurs jedenastek. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie jeden szczegół – nikt nie przewidział, że może się jakoś szybciej ściemnić.
Nie oczekujemy, że drużyna, która jeszcze dwa lata temu rywalizowała w B-klasie, nagle postawi stadion z jupiterami. Jednak fakt, że spotkanie rozpoczęło się o 17:30 świadczy o tym, że ktoś tutaj – albo w klubie, albo w związku – lubi ryzyko. Te rzuty karne w asyście świateł ze stojącego za bramką samochodu… No, ale żeby nie było, że się czepiamy. Inny mecz, za to związek ten sam, etap Pucharu Polski ten sam, godzina rozpoczęcia rzecz jasna też ta sama – starcie Motoru Praszka z Chemikiem Kędzierzyn-Koźle – przerwano w dogrywce.
Cóż, tam nikt nie wpadł na manewr ze światłami z auta…