Legia Warszawa miała w tym sezonie trzech trenerów. Gdyby zrobiono w szatni integracyjnego grilla, pewnie zakończyłby się obrzucaniem mięsem. Kryzysy wybuchały lawinowo. Koncepcje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Jej wartość piłkarską zweryfikowano w Kazachstanie, a w lidze przegrała jedenaście razy.
I nawet mimo nieustającego gradobicia nad Łazienkowską 3, Lech i Jaga nie potrafią tego wykorzystać. Najwięksi rywale legionistów do mistrzostwa przegrali PIĘĆ ostatnich meczów u siebie.
Dzisiejsza porażka Jagiellonii u siebie z Wisłą Kraków oznacza, że Jagiellonia nie kontrolowała u siebie meczu od początku marca. Dzisiejszy dzwon poprzedziły klęski z Górnikiem i Wisłą Płock, a wcześniej trzy punkty z Arką udało się ugrać cudem, strzelając dwa gole w doliczonym czasie gry. Ale cuda mają to do siebie, że zdarzają się raz na jakiś czas, nigdy nie zostają nawykiem. Dzisiejsza lekcja efektywności od Wisły jest tym bardziej bolesna, że w grupie mistrzowskiej nie było drużyny w gorszej formie. Jak teraz nie wygrali, to kiedy?
Stan przed dzisiejszymi meczami. Źróło: Livesports.pl
Jagiellonia, nawet po porażce 1:5 z Lechem, wciąż miała autostradę do wygrania rundy zasadniczej. Przegrała jednak zarówno z Zagłębiem jak i Wisłą. Zawaliła. Mogła przejąć fotel lidera po pierwsze kolejce – znowu zawiodła. Dzisiaj pojawiła się kolejna szansa na pole position i kolejny raz wyrzucono ją za okno. Zdumiewające, że zespół, który w finalnej części sezonu zachowuję taką konsekwencję w marnowaniu szans, wciąż pozostaje – jak nie wierzycie, spójrzcie w tabelę – kandydatem na mistrza.
Ale przecież Lech Poznań nie jest lepszy. Spiął się na finiszu rundy zasadniczej, wygrał cztery mecze z rzędu, wywalczył sobie wymarzony terminarz? Brawo. I zaraz potem zaserwowano mu rezerwy Korony na złotym talerzu, których pokonanie w konsekwencji dałoby CZTERY PUNKTY dystansu nad stawką. Kolejorz grał u siebie, gdzie nie przegrał cały i sezon.
I oczywiście dostał w dziób. Ledwo się otrząsnęli, by na własnym stadionie przegrywać 0:4 do przerwy. Frustrujących meczów było w tym sezonie więcej, by wspomnieć choćby dwa remisy z Sandecją. Jakby w przypadku poznaniaków złapać większą perspektywę, spojrzeć na wiele ich pucharowych bojów, to mamy podobną historię marnowania szans, niewytłumaczalnych klęsk w kluczowym momencie.
W normalnej lidze klub, który przechodzi takie trzęsienia ziemi jak Legia, który przegrywa tak często, i którego na finiszu prowadzi trener tymczasowy bez doświadczenia, nie powinien nawet marzyć o mistrzostwie. Ale z drugiej strony, o tym samym nie powinien marzyć ani zespół, który na wyjeździe nie wygrywa od 20 sierpnia do 2 kwietnia, ani taki, który przegrywa na finiszu z kim popadnie i gdzie popadnie.
Te wszystkie przepychanki, kto gorszy, kto słabszy; te wszystkie podśmiechujki, bo znowu przeciwnik zawalił? “Z kogo się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie”. Walczący o mistrza są siebie warci. Śmieszno-straszna liga znowu idzie schematem – wygrywa nie najlepszy, ale ten, kto skompromituje się o jeden raz mniej.