Nie wiadomo, co ostatecznie przyniesie ten sezon Górnikowi Zabrze, ale bez względu na to już teraz wiadomo, że Marcin Brosz będzie jednym z największych wygranych. Efektownym zwycięstwem w Poznaniu kolejny raz pokazał, że by być w czołówce i bić czołówkę, nie trzeba mieć milionów w kieszeni, a sprowadzanie przybyszów z całego świata nie jest jedynym wyjściem.
Wiecie, co najbardziej imponuje w sobotnim występie śląskiego beniaminka? To, że rozbito Lecha przedstawiając na dobre ligowej publiczności kolejnych kilka nazwisk, o których w większości nie mieliśmy pojęcia nie tylko przed startem rozgrywek, ale nawet w ich połowie. O tym, że w Zabrzu mają wąską kadrę mówiono i pisano wiele razy – również u nas. I to oczywiście była prawda. O tym, że ostatnio przy tej wąskiej kadrze kontuzje nie oszczędzają Górnika też każdy wiedział. Mogło się wydawać, że pola manewru już nie ma, że źródełko – przynajmniej w kontekście trwającego sezonu – wyschło i nic się już nie wymyśli. A Brosz znów wymyślił i znów wyszło na jego.
W Poznaniu średnia wieku wyjściowej jedenastki wynosiła 23,7 lat. Od początku zagrali 18-letni obrońca Adrian Gryszkiewicz (szósty występ w Ekstraklasie), pozyskany zimą z III ligi Daniel Smuga (drugi mecz w Ekstraklasie) i 22-letni Marcin Urynowicz, który wreszcie zaczyna pokazywać, że może dać jakość na najwyższym szczeblu. Piszemy wreszcie, bo o talencie tego zawodnika mówiło się od dawna, w lidze debiutował już latem 2015 roku, ale długo nie znajdowaliśmy potwierdzenia. Dopiero teraz zaczyna się to zmieniać. Urynowicz przed tygodniem ożywił Górnika swoim wejściem z Wisłą Płock, a wczoraj dostał szansę od początku i strzelił pięknego gola. Smuga z kolei miał spory udział przy bramce na 2:0. Gryszkiewicz zachował solidność w defensywie. Dodajmy, że na zmianę wszedł 19-letni Dariusz Pawłowski, a wiosną w pierwszym składzie występował już 17-letni Wojciech Hajda.
Cały czas mowa o twarzach, które rzuciły się w oczy przez ostatnie tygodnie. Licząc od początku sezonu, Brosz wypromował już braci Wolsztyńskich, Tomasza Loskę, Mateusza Wieteskę czy Szymona Żurkowskiego, a z Rafała Kurzawy i Damiana Kądziora zrobił kadrowiczów Adama Nawałki. Markę po przyjściu z Udinese zaczyna wyrabiać sobie Paweł Bochniewicz. Całokształtem jeszcze nie imponuje, ale prezentuje się na tyle dobrze, że w razie czego latem na pewno otrzyma oferty z ekstraklasowej czołówki. Już rok temu znajdował się w kręgu zainteresowań Legii Warszawa i Zagłębia Lubin.
Paweł Bochniewicz jest najlepiej poruszającym się taktycznie po boisku środkowym obrońcą. Wzór do naśladowania.
— Czesław Michniewicz (@czesmich) 28 kwietnia 2018
Gdzieś w tle są jeszcze Maciej Ambrosiewicz, Adam Wolniewicz czy leczący poważną kontuzję Krzysztof Kiklaisz. Łącznie daje nam to kilkanaście nazwisk, które Brosz wprowadził na salony lub doszlifował. Czapki z głów już teraz, a może będą kolejne powody, bo dla zabrzan czwarte miejsce pozostaje aktualnym tematem. Gdyby udało się je zająć, to w razie wygranej Legii z Arką Gdynia w finale Pucharu Polski, przy Roosevelta mieliby eliminacje Ligi Europy.
Jest rzeczą oczywistą, że Górnik latem nie utrzyma dotychczasowego stanu posiadania. Wszyscy najważniejsi zawodnicy może nie odejdą, ale kilku na pewno. Na wielkie transfery nie ma co liczyć, znów przede wszystkim trzeba będzie polegać na tych, którzy są na miejscu. Trener z Knurowa dawaniem szansy kolejnym piłkarzom szykuje już grunt pod nowy sezon. W sobotni wieczór udało mu się więc upiec kilka pieczeni na jednym ogniu.
Ponownie w temacie Górnika zastanawiamy się, ilu takich Żurkowskich czy Wolsztyńskich mamy w innych klubach, gdzie nie mają tyle odwagi co Brosz i idą z polityką kadrową po linii najmniejszego oporu. Odpowiedź pewnie nie napawałaby optymizmem.
Fot. Michał Stawowiak/400mm.pl