Kilka ostrych, niecenzuralnych słów i już komentatorzy wiedzieli: Stąporski nie jest zadowolony ze swojego występu! Na zdrowy rozum – nie powinien być, reakcja słuszna, samokrytyka zawsze w cenie, jest to warunek rozwoju. I poleciał reporter do piłkarza, by z niego wydobyć tej jakże mile widzianej samokrytyki jeszcze więcej.
– Był pan tak zły na siebie? – spytał.
– Nie, na sędziego.
I ręce wszystkim opadły, do samej ziemi, bo Stąporski – młody chłopak – kaleczy futbol i nawet o tym nie wie, a winnych swojej żałosnej nieporadności szuka w arbitrze, który po prostu robił swoje.
Dziennikarze i eksperci telewizyjni naskoczyli z kolei na Pachetę, jakby nie zauważyli, że był go 19. mecz Korony na wyjeździe bez zwycięstwa, a nie pierwszy czy drugi. Zarzut numer jeden – że miesza w składzie. Nam się wydaje, że między innymi po to go zatrudniono, żeby mieszał, a nie żeby wystawiał dokładnie tę samą jedenastkę, co poprzednik. Jakkolwiek oceniać zasadność zwolnienia Ojrzyńskiego, to jednak dzisiaj szkoleniowcem jest Pacheta i dajmy mu chociaż trzy miesiące spokoju, w trakcie których sam oceni, czy Pavol Stano umie grać, czy nie. Patrząc na dzisiejszą Ligę+ Extra: Maciej Murawski był trenerem – nie wyszło, Grzegorz Mielcarski był dyrektorem sportowym – nie wyszło (w kwestii pouczania w zakresie personaliów – jak tam Varga, Burns, Radovanović, Thwaite czy Chiacu?). Pacheta też może być w swoim fachu słaby, ale niech to najpierw udowodni. W Kielcach takich asów, których odstawić pod żadnym pozorem nie wolno, akurat nie ma.
Facet na razie dość swobodnie poczyna sobie z dotychczas podstawowymi zawodnikami, raczej nazwiskom się nie kłania, od czego może zginąć, ale prawdopodobnie na razie najważniejsze jest dla niego, by zaprowadzić porządek i nie dać sobie wejść na głowę. W atmosferze wiecznej tęsknoty za Leszkiem Ojrzyńskim trudno prowadzić zespół.
Tak czy siak – Korona się dzisiaj skompromitowała, kompromitowali się wszyscy piłkarze bez wyjątku, od patrzenia na ich próby grania piłką od tyłu bolały oczy. I człowiek łapał się za głowę: czy naprawdę na poziomie ekstraklasy grają zawodnicy mający problem z wymianą prostych podań. Wniosek był smutny: tak, tacy właśnie grają. Być może rozsądniej w takim wypadku byłoby rozkazać kopanie do przodu „na aferę”, zamiast igrać z losem (czytaj: grać w piłkę), ale z drugiej strony: jak człowiek nie będzie próbował, to się nie nauczy.
Podbeskidzie było lepsze pod każdym względem, jak na swoje możliwości personalne – czyli bez bramkarza, bez napastnika i prawym obrońcą ustawionym na lewej stronie – zagrało bardzo dobrze, trochę tylko nieskutecznie, bo niepotrzebnie drżało o trzy punkty jeszcze w doliczonym czasie gry. Po kiepskim początku rozgrywek, dla bielszczan było już trzecie spotkanie bez porażki (chociażÂ pierwsza wygrana).
