Sierpień 2013, Marcin Burkhardt spokojnie oczekuje na losowanie Ligi Mistrzów. W wywiadach zapowiada, że w tym roku jego zespół ma zamiar powalczyć o coś więcej, niż tylko o wyjście z grupy. Kadra z uznanym w Europie rozgrywającym spokojnie przygotowuje się do końcówki eliminacji. Dziennikarze piszą: „Dobrze, że jest Burkhardt! Bez niego kto by dogrywał do Lewego, kto by kierował tym zespołem?”. To oczywiście fikcja, ale tak mogło być. Czesław Michniewicz przekonuje, iż „Bury” jako nastolatek prezentował potencjał, który gdyby zrealizował, to dziś miałby pewne miejsce w składzie któregoś z zespołów regularnie grających w Lidze Mistrzów. Rzeczywistość potrafi być jednak brutalna, dlatego zamiast zagrywać passy do czołowych napastników Europy, zostaje odpalony po jednym dniu testów w outsiderze trzeciej Bundesligi. W którym momencie wszystko poszło nie tak?
Pierwszy rozdział, Amica. W jednym katowickim bloku przy rondzie generała Ziętka („Superjednostka”) mieszka prawie tyle samo osób, co w całych Wronkach, ale nie przeszkadzało to klubowi stamtąd być jednym z czołowych w kraju. Młody Burkhardt przeprowadza się do Wronek, a jego pojawienie się w klubie Czesław Michniewicz komentuje tak: „Olbrzymi talent. Gdy przechodził z Olimpii do Amici, wszyscy na niego tu czekali. Niesamowita technika, przegląd pola, umiejętność gry kombinacyjnej, stały fragment gry. Miał mnóstwo atutów w tamtym czasie”. Nie dziwi więc, że szybko zostaje włączony do kadry pierwszego zespołu, zaczyna regularnie grać, a już w swoim drugim sezonie zostaje jednym z tych, którzy decydują o obliczu drużyny. Pokazuje się szczególnie w meczach pucharowych, strzela z Servette Genewa, a podczas meczów z Malagą jest jednym z najlepszych na tle rywala z Primera Division. Hiszpanie ówczesnego dziewiętnastolatka chcą brać „prosto z autobusu”, ale ostatecznie nic nie wychodzi z transferu. Być może to był pierwszy moment kluczowy dla kariery Burkhardta: gdyby poszedł do Hiszpanii jako jeszcze nastolatek, tam miałby doskonałe warunki rozwoju, a mieszkając sam za granicą musiałby się nauczyć bardziej dojrzałego życia. Tymczasem kilka lat później Marcin przyzna: „profesjonalizmu nauczyłem się dopiero w Szwecji”. W Amice też zaczęły się dla niego trudniejsze czasy, w klubie pojawił się Stefan Majewski.
– Zderzyły się dwa światy – opowiada Czesław Michniewicz. – Majewski, wiadomo, szkoła niemiecka, przywiązanie do detali, a z drugiej strony Marcin: młody chłopak, który dopiero wchodził w dorosłą piłkę i traktował ją póki co jako zabawę. Był wtedy takim buntownikiem troszeczkę, przy Stefanie musiał szybko dojrzewać i nie wszystko mu się podobało.
Czasy były wtedy trochę inne, teraz piłkarze w Polsce wiedzą, że gdy są w wieku 18-21 to jest ich najlepsza szansa na wypromowanie się. Kiedy jak kiedy ale to właśnie w tym okresie trzeba najwięcej pracować. Burkhardt tymczasem nazywa Majewskiego „Bin Ladenem”, trener nie pała sympatią do zawodnika, na tej linii regularnie iskrzy. Ale „Doktor” gra nim w jedenastce, bo w tym momencie Marcin po prostu jest za dobry. Z ulgą młody rozgrywający odetchnie jednak, gdy do Wronek zawita Maciej Skorża, z tym trenerem relacje są już lepsze, a sam zawodnik pokazuje się w pucharach tym razem nawet… jako bramkarz (w meczu z Auxerre). Zostaje jednak przyłapany pijąc piwo na zgrupowaniu, co oznacza jego koniec w klubie. Sam „Bury” o tamtym wydarzeniu dla Futbol News mówi: – Tamtego wieczoru piło nas kilku, ale mnie Skorża złapał z piwem w ręku, miałem niefart. Paradoksalnie wyszło mi to jednak na dobre, bo nikt nie sprzeciwiał się mojemu przejściu do Legii.
Warszawa czeka.
Nie da się ukryć: to w Legii u Wdowczyka zalicza najlepszy okres w karierze. Jest ważnym ogniwem drużyny, która zdobywa mistrzostwo Polski. Oddajmy głos Łukaszowi Surmie: – Marcin w Legii… To był bardzo udany sezon dla niego i dla klubu, wygraliśmy ligę. Marcin grał nawet kosztem można powiedzieć legendy Legii, Aco Vukovicia, to też o czymś świadczy. Pokazuje. jakim potencjałem dysponował i jaki miał sezon. Jego największym atutem była niesamowita lewa noga, w naszym kraju jest mało piłkarzy z taką lewą nogą i trenerzy takich poszukują. Miał też stały fragment gry, który decyduje w wielu przypadkach o przebiegu meczu – tłumaczy Surma. W jaki sposób trener Wdowczyk potrafił dotrzeć do Burkhardta, wcześniej mającego konflikt i z Majewskim, a pod koniec także ze Skorżą? Ponownie Surma: – Trener Wdowczyk słynie z silnej ręki i Marcin też nie mógł sobie na wszystko pozwolić. Czuł respekt do trenera i to trzymało go w ryzach, dzięki temu ich współpraca dawała obopólną korzyść.
W prasie w tym czasie pojawiały się jednak doniesienia o grupie bankietowej w szatni, w której prym miał wieść młody rozgrywający. – Czy było coś takiego? Zależy jak na to spojrzeć. Nie imprezowaliśmy codziennie, ale nie ukrywam, że zdarzały się wyjścia do klubów. Nie widzę w tym nic złego, takie wypady na miasto budują atmosferę w zespole. Jeśli dobrze rozumiesz się z kimś poza boiskiem, w czasie meczu dasz się za niego pokroić – wspominał w wywiadzie dla Futbol News sam zainteresowany.
W Legii wspiął się na swój szczyt. Wielu przekonuje, iż wtedy przegapił kolejną okazję, by wybić się wyżej. Surma: – Były zapytania o Marcina, wydawało się kwestią czasu, kiedy wyjedzie. Wydaje się, że po tamtym sezonie powinien odejść, a on został jeszcze w Legii i zaczął się jego zjazd… W tym samym tonie wypowiada się Michniewicz: – Szkoda, że w pewnym momencie w Legii nie ustabilizował dobrej formy. To w dużej mierze dzięki niemu Legia zdobyła MP, ale później gdzieś ta Warszawa go wchłonęła.
Gdy przyszedł trener Urban na dobre skończyły się złote czasy. Jak wspomina sam Burkhardt, już od początku dzisiejszy trener Legii zaznaczył, że były gracz Amiki przegrał rywalizację z Piotrkiem Gizą i nie będzie dostawał tylu okazji. „Nie chciałem dłużej grać w Polsce, potrzebowałem bodźca, czegoś nowego. Trafiła się akurat oferta z Norrkoping.” Decyduje się więc na zmianę otoczenia, wybiera egzotyczny jak na polskich piłkarzy kierunek: Szwecję. Choć rok wcześniej, jak sam przekonuje, zainteresowane nim było HSV, ale bał się, że tam nie będzie miał wielu okazji do gry dlatego nie skorzystał. Michniewicz nie ma wątpliwości, to kolejny zły wybór w karierze byłego kadrowicza: – Błędną decyzją było, że z Legii uciekł do Szwecji. Moim zdaniem powinien wtedy zostać, Legia to jest Legia, takie okno wystawowe, każdy mecz w Legii to jak cały sezon w mniejszym klubie.
W Szwecji ma udany początek, z czasem jednak wszystko zaczyna się psuć, jego klub z hukiem spada z ligi i Marcin, jeszcze niedawno reprezentant i mistrz Polski, ląduje w niższej klasie rozgrywkowej. – Marnuję się w drugiej lidze szwedzkiej – przekonywał wówczas. Wydaje się, że wykopał sobie dołek, z którego ciężko będzie się wydobyć, ale to wówczas dostaje właśnie jedną z najciekawszych ofert w karierze: zgłasza się po niego silny Metalist Charków. Po Szachtarze i Dynamie nie ma lepszego klubu w ukraińskiej lidze, wychowanek Olimpii Poznań podpisuje trzyletni kontrakt, Ukraińcy wiążą z nim spore nadzieje. Czyżby wreszcie jego kariera nabierała tempa? Niestety nie, tam okazuje się bowiem szybko, że to za wysokie progi. – Byłem za słaby na Metalist – mówi wprost. Po zawodnika po przejściach rękę wyciąga Jagiellonia. Wraca do Ekstraklasy.
Jaki był to powrót? Michniewicz jest pewien, że początkowo bardzo udany. „Świetnie sobie radził w Jagiellonii. Jak ja przyszedłem do Białegostoku, to też bardzo dobrze mi się z Marcinem współpracowało, ale był kontuzjowany, nie mógł jeszcze osiągnąć pełnej formy”. W podobnym tonie wypowiada się Tomasz Frankowski o tym okresie: „Miał swoje momenty. Mocne uderzenie z dystansu, poza tym typowa 10tka, która umie rzucić piłkę i zresztą parę mi takich rzucił”. W Jadze radził sobie na tyle dobrze, że pozyskano go z Ukrainy na stałe. Jednak po udanym początku i tutaj szybko atmosfera się zagęszcza, powtarza się więc scenariusz z Warszawy i Szwecji. Frankowski: – Problemem była chyba częściowo psychika. Mam wrażenie, że za bardzo brał do siebie niektóre opinie kibiców, dziennikarzy, być może to mu przeszkadzało w funkcjonowaniu. Bolała go ta opinia, ciągnąca się za nim od czasów Legii. Ta etykietka, która do niego przylgnęła wówczas, bardzo mu ciążyła.
Z czasem jego romans z Białymstokiem tracił impet, dlatego „Bury” zdecydował się na zmianę otoczenia. Mówił wtedy: – Muszę już myśleć o przyszłości, dlatego nie ukrywam, że decydując się na Azerbejdżan, brałem też pod uwagę względy finansowe.
Te podobno faktycznie były atrakcyjne, według pogłosek zarabiał w Azerbejdżanie 350 tysięcy dolarów rocznie. Trafił do egzotycznej Zaqatali, zaledwie 70-tysięcznego miasta położonego w górach, tuż przy granicy z Gruzją . Ponownie ma mocny start, ale historia w jego wypadku lubi się powtarzać. Na początku jest jednym z liderów, playmakerem zespołu, potem „tylko” pewniakiem, następnie już jest w rotacji, nie obca mu ławka. Simurq nie był w stanie płacić takich pieniędzy za gracza, który nie decyduje o sile zespołu, a jest tylko jednym z wielu. Drogi Burkhardta z ligą azerską się rozchodzą, choć na początku jego przygody z nią tamtejsi dziennikarze przekonywali, iż tylko kwestią czasu jest jego transfer do któregoś z bogatych klubów z Baku. Tak dochodzimy do czasów obecnych i oblanych testów w outsiderze trzeciej ligi niemieckiej. Michniewicz: – Trzecia Bundesliga to też są wymagania, trafiają tam dobrzy piłkarze. Nie przekreślałbym go tylko dlatego, że nie zdał tam testów, wielu naszych ligowców pewnie by je oblało. Ja sam zastanawiałem się, czy nie pomógłby nam w Podbeskidziu, ale wtedy pojechał do Niemiec.
Czy Burkhardt to kolejny w długiej galerii zmarnowanych polskich talentów? Kolejny z tych, którzy udowodnili, że na potencjale nie da się daleko zajechać? Słowa dzisiejszego trenera Bielska-Białej zdają się to w mniejszym lub większym stopniu potwierdzać: – Rafał Murawski osiągnął zdecydowanie więcej, a wtedy to Marcin miał zdecydowanie większy potencjał. Może nie był typem walczaka, ale jak trzeba było to umiał też zagrać głową, odebrać piłkę.
Inaczej jednak na karierę „Burego” patrzy Łukasz Surma, który przekonuje, że… – Wielka kariera to pojęcie względne. Marcin był reprezentantem Polski, zdobył mistrzostwo… to niemało. Zagrał kilka, kilkanaście fantastycznych meczów, o których inni mogą tylko pomarzyć. Na pewno mógł zrobić więcej, ale i tak zrobił sporo. Dla zawodnika, który całe życie grał w trzeciej czy czwartej lidze, jest gwiazdą. Poza tym uważam, że nie jest na tyle starym zawodnikiem i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Czy Burkhardt piłkarsko się obudzi, na pewno większość środowiska piłkarskiego tego właśnie mu życzy. – Marcin to jest taki człowiek, z którym nikt nie miał problemów. Jakby tak popytać środowisko piłkarskie, z którym on grał, to każdy praktycznie go lubił. Każdy chciał mieć z nim dobre kontakty, bo to był chłopak z otwartym sercem. Nikomu nigdy nie robił problemów, nikt przez niego nie cierpiał. Dusza szatni. Gdyby dziś spotkali się z trenerem Majewskim też by się dogadali – opowiada Czesław Michniewicz.
Czy znajdzie się jeszcze miejsce w Ekstraklasie dla tego piłkarza? Być może właśnie zamyka się dla niego to okno. On sam zdaje się podchodzić do tematu tak: za późno na wielkie triumfy, natomiast kariera nie będzie trwać wiecznie, lepiej zawczasu zarobić, poszukać nawet egzotycznych kierunków, a gdzie dobrze zapłacą. Podobno latem zabiegał o niego Zawisza, ale kwestia angażu również rozbiła się o finanse, co by potwierdzało tą diagnozę. Kariera Burkhardta to jednak również kolejny argument przeciwko tym, którzy postulują, aby młodzi gracze zanim wyjadą, zostawali w lidze ogrywać się przez kilka lat. Owszem, każdy taki wyjazd to strata dla ligi, ale dla nich na pewno nie. „Bury” jest raczej potwierdzeniem tego, o czym kiedyś wspominał Mirosław Szymkowiak: wyjeżdżaj kiedy masz szansę, bo nie wiadomo, czy dostaniesz następną. Dziś zagraniczne kluby znacznie lepiej penetrują polski rynek, pewnie finansowo choćby nie dałyby mu wyboru i wyjechałby z Amiki po góra dwóch latach. Tak się jednak nie stało i obecnie stoi w równym szeregu z innymi, którzy albo wcale nie wyjechali, albo wyjechali za późno, i przez to zatrzymali się w rozwoju. Na zawsze.
LESZEK MILEWSKI