Leszek Ojrzyński: – Na prostą wyszedłem dopiero w Kielcach

redakcja

Autor:redakcja

28 sierpnia 2013, 10:26 • 21 min czytania

– To znaczy, że jak mamy dwa treningi, to klub powinien finansować obiady, czego nie było za moich czasów. To znaczy, że przed meczem powinniśmy mieć hotel, który dziś chłopaki już mają, a ja wcześniej musiałem o to walczyć. Mógłbym wiele takich rzeczy opowiedzieć, ale minęło trochę czasu i chyba nie ma sensu. Dobrze, że drużyna ma lepsze warunki, bo tak to powinno wyglądać. Mówimy o Ekstraklasie, w której żeby coś zyskać, trzeba najpierw coś włożyć – opowiada Leszek Ojrzyński w pierwszym dłuższym wywiadzie po opuszczeniu Korony Kielce.
Zastanawia mnie, dlaczego chciał pan udzielić wywiadu akurat po debiucie nowego trenera…
Zawsze więcej można powiedzieć, jesteśmy mądrzejsi o ten mecz, a i emocje już opadły. Cieszę się, że Korona wygrała, chłopaki są dobrze przygotowani, ale to widać było już od początku sezonu. Podobnie, jak z Piastem, powinny wyglądać spotkania z Wisłą i ze Śląskiem, gdzie w pierwszych połowach byliśmy lepsi. Trudno… Za piłkarzami ciężkie chwile, ale życie toczy się dalej, trzeba grać o kolejne punkty dla Korony, a mnie los pewnie rzuci gdzie indziej.

Leszek Ojrzyński: – Na prostą wyszedłem dopiero w Kielcach
Reklama

Można było przypuszczać, że z Korony zejdzie powietrze, a tu niespodzianka – grali naprawdę ładnie i przede wszystkim – grali piłką.
Czy tak wielce grali piłką? Gdy próbowali klepać na swojej połowie, to trzy razy na aut wybili.

Nie spodziewam się cudów, ale jak na Koronę, było całkiem przyjemnie.
Akurat dziś bramki padły typowo po wrzutkach, jak często graliśmy. Już w poprzednim sezonie mieliśmy dobrą taktykę na Piasta i podobnie strzelaliśmy gole, ale teraz nowi ludzie będą chcieli pracować na swój sposób. Na razie jednak wstrzymajmy się z większymi ocenami, bo byłyby one złudne…

Reklama

Wygrała Korona Ojrzyńskiego?
Nie. Ojrzyńskiego nie ma w Koronie i ten rozdział jest zamknięty. Korona wygrała, bo była lepsza i tak to zakończmy.

Wspomniał pan, że emocje po zwolnieniu opadły, w co ciężko uwierzyć. Takiego pożegnania trenera jeszcze w polskiej piłce nie widziałem.
Było to dla mnie nieprzyjemne, bo nie ukrywam, że chciałem dalej pracować z Koroną i liczyłem na wypełnienie kontraktu. Ł»ycie napisało jednak inny scenariusz, ale kibicom i zawodnikom jestem bardzo za wszystko wdzięczny. Do końca życia będę to pamiętał, bo nie dość, że Korona była moim pierwszym klubem w Ekstraklasie, to jeszcze po raz pierwszy mnie tak fantastycznie pożegnano. Zawsze będę tu przyjeżdżał z sentymentem.

Polały się łzy przed telewizorem, gdy widział pan te koszulki w Poznaniu?
Nie, bo odwiedziłem córkę, która była na obozie sportowym, i nie miałem gdzie tego meczu obejrzeć. Wziąłem laptopa, próbowałem jakoś włączyć, ale zasięg był słaby i akurat tych sytuacji sprzed meczu nie widziałem. Dopiero potem, od przyjaciół, dowiedziałem się, co miało miejsce. Byłem w szoku, bo to mało spotykana rzecz… A raczej niespotykana. Nie spodziewałem się, że chłopaki aż tak do tego podejdą i szkoda tylko, że nie udało im się wygrać na Lechu.

To była druga część pożegnania, bo pierwsza miała miejsce na stadionie, w obecności kibiców i władz. W pewnym momencie jednak pan wyszedł uznając, że to wszystko zaczyna się robić groteskowe.
Pavol Stano dobrze powiedział, że nie było sensu dalej tego ciągnąć, bo skoro ktoś do mnie nie ma zaufania, to nie będę niczego robił na siłę. I nawet gdyby nastąpił zwrot akcji ze strony działaczy, to nie podjąłbym się tej pracy na nowo. Trzeba mieć do siebie zaufanie, wspierać siebie i ciągnąć wózek w jedną stronę, a nie przeszkadzać czy wykorzystywać moment, by zakończyć współpracę.

Kiedy się pan zorientował, że ciągniecie wózek w dwie strony?
Wiele było takich sytuacji. Jeszcze w poprzednim sezonie mieliśmy kilka trudnych rozmów i cieszę się, że teraz sytuacja się zmieniła. Rozmawiam z chłopakami i wiem, że jest tak, jak powinno być.

To znaczy?
To znaczy, że jak mamy dwa treningi, to klub powinien finansować obiady, czego nie było za moich czasów. To znaczy, że przed meczem powinniśmy mieć hotel, który dziś chłopaki już mają, o co ja wcześniej musiałem walczyć. Mógłbym wiele takich rzeczy opowiedzieć, ale minęło trochę czasu i chyba nie ma sensu. Dobrze, że drużyna ma lepsze warunki, bo tak to powinno wyglądać. Mówimy o Ekstraklasie, w której żeby coś zyskać, trzeba najpierw coś włożyć.

Nie stał się pan za „duży” dla działaczy Korony?
Nie do mnie pytanie, nie mnie oceniać. Rozdział jest zakończony, czas goi rany, a dziś oglądamy Koronę pod inną batutą. Koronę zwycięską, do czego przyzwyczailiśmy kibiców przy Ściegiennego. Większość spotkań u siebie wygrywaliśmy, więc dobrze, że klub wrócił na tę drogę.

A z czego to wynika, że przez cały sezon nie potrafiliście wygrać na wyjeździe? Niesamowita seria
No, niesamowita. Tak się to wszystko zbierało do kupy, ale każdy kolejny mecz rozpatruję pod innym kątem. Graliśmy w różnym składzie, do tego pomyłki sędziowskie, nasze błędy… Dwie trzecie tych meczów mogliśmy wygrać, za mną też to chodziło, chciałem się odkuć na Widzewie, znowu się nie udało, a w Poznaniu nie było już mi to dane. Zbierało się to jak kula śniegowa, ale każda seria kiedyś się kończy.

Gdyby Pacheta zgłosił się do pana po pomoc, to udzieliłby jej pan?
Jak najbardziej. Taki jest los trenera. Nic do Pachety nie mam – nie on mnie zwolnił, tylko działacze, i życzę mu jak najlepiej.

Jaki jest w ogóle powód pana zwolnienia?
Nie wiem. Pytanie do działaczy. Mówiło się: „słaba gra z Widzewem”. Tylko Korona grała w dziesięciu, w upale, a miała słupek, sytuacje… Wcześniej nie było wielkich zastrzeżeń. Z Wisłą, wiadomo, przegraliśmy dość pechowo, ze Śląskiem byliśmy zdecydowanie lepsi, potem z Widzewem znów zaliczyliśmy porażkę i ktoś stwierdził, że trener jest za słaby. Cóż mogę więcej powiedzieć?

Czuł pan, że góra szuka na pana haków?
Spekulacjami się nie przejmowałem, bo nie mógłbym tylko spać. Człowiek zdaje sobie sprawę, że pewne rzeczy nie wyglądają, jak powinny, ale jestem już zahartowany. Dużo pracowałem w niższych ligach i tam dopiero się działy niesamowite historie i inne spiski. Trzeba było to przełknąć, podnieść się i iść dalej. W przeciwnym razie nie zaszedłbym do Korony, tylko odpuścił w którymś momencie, bo naprawdę bywało ciężko. A tutaj? Cóż, zawsze trzeba być przygotowanym na to, że możesz zostać zwolniony.

Pan jednak nie kończy jako przegrany w tej całej sytuacji, co odróżnia pana od wielu innych trenerów.
Kończę przegrany, bo jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz, a ja na Widzewie przegrałem…

… ta liga jest tak nieprzewidywalna, że ta zasada chyba nie powinna mieć tu miejsca.
Ale ja tę zasadę stosuję, dlatego zawsze po przegranych chcę się jak najszybciej odbić. Ciężko się pracuje przez cały tydzień, gdy wiesz, że ostatnio zostałeś pokonany. Tego samego uczę chłopaków – żeby starali się o lepsze samopoczucie i przychodzili do pracy z przyjemnością.

Pana pozycja, od kiedy został pan trenerem Korony, niesamowicie się zmieniła. Wtedy 90 procent kibiców w Kielcach było niezadowolonych z tego wyboru, a dziś tyle samo skoczyłoby za panem w ogień. Dziwi mnie natomiast, dlaczego – skoro potrafił pan w Koronie zbudować taką szatnię – nie poszło panu w innych klubach. O zawodnikach Wisły Płock sugerował pan na łamach „Przeglądu Sportowego”, że zagrali przeciwko trenerowi.
Ale jeżeli spojrzymy na kluby z niższych lig, w których pracowałem, i na ich obecną sytuację, to za moich czasów było tam eldorado. Znicz bił się wtedy o Ekstraklasę, a gdzie jest dzisiaj? Płock akurat teraz wrócił na właściwą ścieżkę, ale też walczył o awans. Odry Wodzisław nie ma, Zagłębie Sosnowiec też miało aspirować do awansu, ale się zmieniło, a Raków? Przychodząc tam, był na ostatnim miejscu, a w tym samym sezonie walczyliśmy o awans. Działaczom zagrzały się jednak głowy i musiałem odejść. Może wy, jako dziennikarze, patrzycie na to inaczej i chcielibyście, bym zdobywał w niższych ligach Puchar Polski…

Nie był pan jednak wtedy tak doceniany, jak dziś choćby Robert Podoliński czy Kazimierz Moskal. Oni pracują w pierwszej lidze, ale pewnie prędzej czy później ktoś się zgłosi z Ekstraklasy. O Leszku Ojrzyńskim wtedy się tyle nie mówiło.
Robert wygrywa, więc ma markę, a wcześniej, gdy był na dziesiątym czy dwunastym miejscu, to też miał gorąco… Jak ze Zniczem, jako beniaminkiem, wygrywaliśmy, również miałem markę. Potem zostałem zwolniony, bo pewne rzeczy wymknęły się spod kontroli i poszedłem do Płocka. Tam klimat był ciężki, nie wyszło tak, jak powinno, ale za mojej krótkiej kadencji przeżyłem trzech prezesów – to chyba też o czymś świadczy.

Płock to taki drugi Lubin.
Podobne, fakt. Tamto doświadczenie dało mi jednak dużo. Miasto przejęło Wisłę Płock, na paru rzeczach się sparzyłem i byłem o to mądrzejszy w Kielcach. Ale nie da się niższych lig porównywać do Ekstraklasy, bo jak oczekiwać dobrego wyniku w Rakowie, skoro nie miałem boiska do treningu? Na jakiej podstawie? Kiedy chłopakom nie płacili przez osiem miesięcy i nie mieli za co jeść, to jak miałem zrobić normalny trening? Straciłbym trzech-czterech najbiedniejszych. Nie traktuję tego jednak jako porażek ani słabości, wręcz przeciwnie – wielu chłopaków, z którymi pracowałem niżej, gra dziś w Ekstraklasie. Nawet z Rakowa pięciu – Lenartowski, Foszmańczyk, Zachara, Gajos, którego wprowadzałem jako 17-latka… Wymieniłem czterech, muszę jeszcze kogoś pocelować. No, Rogalski, jest pięciu. A jak Ojrzyński ich przejmował, to mieli ostatnie miejsce w drugiej lidze. Wszystko się jednak zazębiło. Tak zresztą, jak w pierwszym sezonie w Koronie, kiedy byliśmy rewelacją. W drugim zazębić się nie mogło, bo nie mieliśmy Vukovicia, na starcie doznaliśmy kilka poważnych strat i to wszystko odbiło się czkawką. Chcieliśmy znaleźć się w ósemce, a do siódmego miejsca zabrakło nam tylko dwóch punktów. W trzecim sezonie mieliśmy być mądrzejsi. Doszło do kilku retuszów, choć też nie takich, jakie bym sobie życzył, bo pomysły miałem inne, ale musiałem się podporządkować.

Jakie?
Chciałem np. żeby Kijanskas został, jednak działacze patrzyli na to inaczej. Byliśmy ograniczeni i jeżeli ktoś miał jakieś wymagania finansowe, to niestety trafiał gdzie indziej. Marcin Robak też chciał do nas trafić, odbyłem z nim nawet kilka długich rozmów, ale także nie było nas na niego stać. Wiele mieliśmy takich przykładów, przez które Korona mogłaby wyglądać inaczej, ale taka specyfika klubu. Takie też realia Ekstraklasy. Dziś widzieliśmy, jak Piast wyglądał bez napastnika. Robak dawał im dużo, przytrzymywał piłkę, strzelał gole…

Stał się pan ofiarą pierwszego sezonu, kiedy wykręciliście wynik zdecydowanie ponad stan. Apetyty w Kielcach wzrosły niewspółmiernie do możliwości.
Na pewno. Kiedy postawisz sobie poprzeczkę wysoko, to działacze chcą jeszcze wyżej. Podobnie jest teraz z Piastem. Chłopaki zasmakowali po awansie europejskich pucharów, a drugi sezon dla beniaminków lub debiutantów może być zdecydowanie gorszy. Nam pewne ruchy wymknęły się spod kontroli i kolejne rozgrywki nie mogły być udane. Sam powtarzałem, że byłoby sztuką, gdybyśmy powtórzyli poprzedni wyczyn. Ubywało doświadczonych zawodników, przychodzili młodzi z niższych klas. Dziś nawet widzieliśmy Lenartowskiego czy Sylwestrzaka z drugiej ligi. Takich debiutantów za mojej kadencji – jakbyśmy policzyli – jest dziesięciu. To też jakiś wyczyn w porównaniu z innymi zespołami, gdzie pojawia się ich trzech-czterech. Mieliśmy też przecież Sierpinę, który w Polkowicach nawet się nie łapał. Po prostu szukaliśmy zawodników na naszą kieszeń. Kolejny przykład – Bartosz Kwiecień, bardzo perspektywiczny chłopak z trzeciej ligi. Tak powinien wyglądać kapitał Korony – żeby gra młodych zazębiała się z występami doświadczonych jak Sobolewski czy Janota, który gra drugi sezon i musi grać lepiej…

… ale na razie zawodzi, choć zapowiadał się nieźle.
Dziś bardzo dobrze zagrał.

Mówię ogólnie. Kiedy przychodził do Korony, zapowiadał, że chce się szybko wybić i wrócić na Zachód.
Mówić to można dużo… Przychodził z drugiej ligi, gdzie spędził dwa-trzy lata i gdyby jego ambicje były realne, to ktoś by go stamtąd wyciągnął. Poprzeczkę miał postawioną wysoko, bo to jednak były piłkarz Feyenoordu i może stąd te opinie, że zawiódł? Ja do tego podchodziłem spokojnie, tym bardziej, że mogliśmy go oddać do innego klubu, ale wolałem, żeby został, bo jestem pewien, że ten sezon będzie miał lepszy. Tak musi być. Wielu zawodników rozgrywało w Koronie swoje najlepsze sezony. Golański, Kuzera, Vuković… Można wziąć każdego pod lupę, bo niewielu jest takich, którzy grali słabiej niż w poprzednich klubach, a tacy jak Stąporski czy Angielski tylko będą teraz szli do przodu.

Najgłośniejsze było chyba odbudowanie Korzyma, który wcześniej słynął z tego, że nie strzela goli.
Zawsze trzy bramki, a w ostatnim sezonie dziewięć. Nie ma recepty. Proszę jego zapytać, jaki był powód.

Większość zawodników Korony wymieniłoby pana.
Mogę się tylko cieszyć, bo to znaczy, że swoją pracę wykonałem dobrze. To znaczy… Chyba nie za dobrze, skoro mnie zwolnili, a tego nienawidzę. Jestem zwolennikiem pracowania do końca i odejścia, gdy nie ma propozycji przedłużenia kontraktu. W niższych ligach też się to zdarzało, ale tam częściej pojawiały się zatory finansowe, moja rodzina nie miała na życie, więc trzeba było się pakować i szukać innych rozwiązań.

I przerzucać gruz na Ursynowie?
To jeszcze było na studiach. Ale np. w Stargardzie miałem wyrozumiałą właścicielkę mieszkania, bo – skoro klub nie płacił przez pół roku – już dawno powinna nas pogonić. Dziś opowiada się o tym z uśmiechem, ale wtedy wesoło nie było. Jako głowa rodziny powinienem zarabiać, a musiałem sprzedać samochód, żeby żona i dzieci mieli na życie. I co miałem zrobić? Chciałbyś pracować, a widzisz, że to nie ma sensu. Nie można wiecznie prosić o pomoc przyjaciół, dzięki którym zresztą ten zawód kontynuuję. Wcześniej nie dość, że człowiek dużo nie zarabiał, to te zarobki w większości przypadków były tylko na papierze. Na prostą wyszedłem dopiero w Kielcach. Korona wtedy też była w trudnej sytuacji. Mówiło się, że wielu zawodników odejdzie i wprowadzą wersję oszczędnościową. Potrzebowali trenera z niższej ligi – tak mi to tłumaczono – który swoim zapałem spróbuje coś tu osiągnąć. Zostałem zaproszony na rozmowy, a dzień później dostałem telefon, że działacze są na mnie zdecydowani. Pracowałem wtedy jeszcze w Sosnowcu i z tego, co pamiętam, jeszcze jeden mecz musiałem dograć, a następnie od razu rozwiązaliśmy umowę.

Po czym pojechał pan do Warszawy na spotkanie z Grześkiem Szamotulskim, by wybadać teren.
Zawsze korzystam z takich rad. Wyznaję zasadę, że każdy drobiazg jest ważny i niczego nie można lekceważyć, bo one decydują o doskonałości. W Kielcach też miałem sporo trudnych rozmów, ale w końcu udało nam się dobrze funkcjonować.

Kluczowe było złapanie kontaktu z Korzymem i Kuzerą, którzy potem zrobili swoje, ustawiając całą drużynę? Wcześniej – mimo ich obecności – w Koronie nie było podobno tak dobrej atmosfery.
Na takie kontakty trzeba zasłużyć, a atmosferę buduje sukces. Zacząłem w Kielcach od zwycięstwa, Pacheta podobnie i na pewno będzie mu łatwiej. Taki zaliczyliśmy początek, że przegraliśmy chyba dopiero w dziesiątej kolejce. Wcześniej byliśmy najdłużej niepokonaną drużyną w lidze, a wcześniej wszyscy skazywali nas na spadek. Zaszło to daleko, bo – jak to wspominają chłopaki – byliśmy rodziną, a trudne chwile tylko nas wzmocniły. Parę męskich rozmów też trzeba było przeprowadzić, ale to normalne – dziecko także czasem trzeba postawić pod ścianą lub dać jakąś karę. Najważniejsze, żeby podchodzić rzetelnie. Praca, uczciwość i szczerość. Jak ktoś ma problem, to musi o tym mówić, a nie oszukiwać. Kilku było niezadowolonych, ale niewielu jest takich, którzy by narzekali.

Ci niezadowoleni musieli stać na straconej pozycji.
To ludzie dużo młodsi ode mnie i nie jestem tylko po to, by szkolić ich piłkarsko, ale też uczyć pewnych zachowań. Jeżeli poza boiskiem będziesz odpowiedzialny, to na murawie więcej rzeczy będzie ci wychodzić. Sam też wiele razy pytałem ich, jak widzą naszą współpracę, ale kiedy sugerujesz się wyłącznie czyimś zdaniem, to zginiesz.

Po pierwszym sezonie poczuł pan, że siedzi w takim miejscu trenerskiej karuzeli, z którego zbyt prędko nie wypadnie i czasy pożyczania od kolegów nie wrócą?
Nie i dalej tak nie patrzę. Wiem, że mogę nie dostać już żadnej pracy w Ekstraklasie.

Dobrze pan wie, że to niemożliwe.
Podchodzę do życia z pokorą.

Ale gdy którykolwiek trener ligowy zostanie zwolniony, to pana nazwisko od razu pojawi się na radarze.
W gazecie mogę się pojawić, ale czy propozycję dostanę, nie jestem pewien. Zawodników też uczę, by wyciskali to, co mają, na maksa, bo pewien etap może się szybko skończyć. Sami mieliśmy tu dwie kontuzje, gdy trzeba było operować więzadła krzyżowe i czekać osiem miesięcy. Nie można myśleć, że wszystko ci się należy. Spokojnie czekam na rozwój sytuacji, ufam Bogu i liczę się z różnymi scenariuszami.

Gdybyśmy się założyli, czy dostanie pan pracę w ciągu roku, to pewnie bym wygrał.
Nie chcę nawet o tym myśleć. Pracując, wolę się zastanawiać, co by było, gdybym stracił to, co mam. Pojawia się w głowie impuls, że możesz zrobić jeszcze więcej i jeszcze… Drugi biegun mówi, że kiedyś możesz trafić do lepiej zorganizowanego klubu.

Nie ma pan przekonania, że dostanie ofertę z Ekstraklasy, ale z pierwszej ligi – o czym można było przeczytać w prasie – już pan jedną, z GKS-u Katowice, odrzucił. Czyli jednak zaczął się pan cenić i doszedł do wniosku, że nie ma co brać byle czego.
GKS to firma, tradycja, kibice… Nie mogę powiedzieć, że to byle co.

Wiem, że nie może pan tak powiedzieć, ale mógłby się pan na tym po prostu przejechać. Oczekiwania kibiców są zawyżone, wszyscy liczą na awans…
… ale z tego trzeba się cieszyć! Z presją trzeba sobie dawać radę, bo nie w każdym klubie przychodzi dwustu kibiców i jakoś to będzie. Tego nie lubię, bo wtedy robi się piknik. Jak ostatnio pojechałem do Lubina na mecz, było siedem tysięcy fanów. Takie rzeczy mnie nie zrażają – wręcz przeciwnie. Kiedy sytuacja jest trudna, to ciągnie mnie, by wejść i pokazać, że można z niej wyjść. Rakowa, kiedy odchodziłem z Płocka, też nie znałem, zaciekawiło mnie to i poszedłem va banque. Każda propozycja jest warta rozważenia, ale do końca tego sezonu będą mnie interesowały tylko te z Ekstraklasy. Na razie nie muszę podejmować pracy na niższym poziomie, a jak będzie w przyszłym roku, czas pokaże.

Z tym Zagłębiem było coś na rzeczy, skoro pojechał pan tam na mecz? Lubin nie leży 50 kilometrów od Kielc ani od Warszawy.
Dostałem sygnał, żebym pojechał, bo wiadomo, jakimi drużynami są Zagłębie i Cracovia…

… takimi, z których trener może zaraz polecieć.
Może, ale dobrze im życzę, bo nie czekam na czyjąś porażkę. Taki jest ten zawód, że trzeba obserwować mecze. W piątek tamto spotkanie mi pasowało, bo przy okazji spotkałem się ze znajomymi z Zielonej Góry, a że od razu zaczęło się mówić o mnie w kontekście Zagłębia…

To naturalne.
Zagłębie mogło wygrać i tematu by nie było. A tak to dziennikarze zaczęli do mnie dzwonić i wypytywać.

Ale oferty nie było?
Oficjalnej nie było, a jak będzie w najbliższej przyszłości? Podchodzę do tego spokojnie.

Obawiałby się pan przejąć taki zespół? To sanatorium, w którym uznani zawodnicy przepadają.
No nie wiem… Początek mieli ciężki, ale ostatnie sezony też to pokazywały. Janek Urban w dziesięciu kolejkach zdobył chyba dwanaście punktów i zastąpił go Pavel Hapal. Teraz znów mamy niewesoły początek.

Niewdzięczne miejsce do pracy. Niby zawodnicy mają wszystko zapewnione, ale z drugiej strony strasznie się rozleniwiają.
Płock był podobnym klubem. Też się mówiło, że każdy zapomina tam grać w piłkę. Jaki jest Lubin, trzeba spytać ludzi, którzy tam pracują. Z boku można mieć mylne spostrzeżenia. Jedno jest pewne – Zagłębie ma kilku świetnych zawodników, a z niektórymi nawet pracowałem. Np. taki Przybecki… Szkoda, że złapał kontuzję w ostatnim sparingu, bo w naszym najlepszym sezonie byłby moim pewniakiem do jedenastki. A tak, to piłka wypadła na aut, schylał się, noga mu uciekła w nierówność i skręcił kolano na tyle, że zerwał więzadła. Może w przeciwnym wypadku ten sezon wyglądałby jeszcze ciekawiej? Ciężko wyrokować, liga nie jest łatwa. Bój będzie do końca, a ostatnich siedem kolejek będzie arcyciekawych. Za tym jednak muszą też iść warunki, bo co z tego, że będziemy grać w lutym czy grudniu, jeśli nie mielibyśmy gdzie trenować albo musimy prowadzić zajęcia na hali. Gdyby wszystkie kluby miały takie same warunki, to byłoby fajnie, ale niektórzy muszą się modlić, żeby była dobra pogoda do treningu. Trzeba jednak kombinować i urozmaicać ligę, by przyciągać sponsorów i kibiców.

Wyszliśmy od Zagłębia, więc przy okazji zapytam, czy nie ma pan wrażenia, że zawodnicy mają w polskiej piłce łatwiej niż trenerzy. Piłkarz na jednym sezonie może się ślizgać przez długie lata, a trenerowi, jak się noga powinie, trudno jest czasem wrócić na karuzelę.
Zawodnik zawsze ma łatwiej, bo jest jednym z wielu, a sukces – jak wiemy – ma wielu ojców. Po przegranej po głowie dostaje trener, ale nikt nam pistoletu do głowy nie przystawiał i wszyscy wiemy, na co się piszemy. Trzeba być twardym i liczyć na zmianę sytuacji. A chłopakom zawsze powtarzam, że wykonują najpiękniejszy zawód świata i muszą to szanować. Nie dość, że zwiedzają świat, to jeszcze robią to, co lubią. A jeśli nie lubią i próbują się ślizgać, to tego nienawidzę. Zawodnicy bez pasji mają u mnie ciężko i zazwyczaj, jeśli się nie zmieniają, to się z nimi rozstaję. Nie ma sensu, byśmy sobie utrudniali życie.

Wyobraża pan sobie Koronę, do której trafi kilku obcokrajowców? Uprzedzam, że nie chodzi mi o Litwinów, Czechów ani zawodników z Bałkanów.
Korona jest klubem wiodącym w regionie, ale napływ nowych zawodników powinien być z trzech województw ościennych – świętokrzyskiego, podkarpackiego i lubelskiego. Tam nie ma drużyn z Ekstraklasy i ciężko, może poza فęczną, znaleźć nawet jakichś pierwszoligowców. To jest pole do popisu dla Korony. Wtedy mielibyśmy nie siedem, ale piętnaście tysięcy na trybunach, bo każdy by się z drużyną utożsamiał. Jeśli będą ściągać obcokrajowców i wygrywać – będzie fajnie, ale w przeciwnym razie ludzie – kibice i sponsorzy – się od klubu odwrócą. A wiemy, jaka jest Korona. Klub podatników i przyjemniej jest dawać na swoich chłopaków niż na obcokrajowców.

Pierwszą radę dla Pachety już mamy?
Bardziej dla działaczy. Trzeba mieć też rozeznany rynek…

… a jest rozeznany, jeśli chodzi o te województwa ościenne?
Nie wiem… Są bardzo duże rezerwy, czego przykładem jest Kwiecień, który już dawno powinien tu trafić z trzeciej ligi. Nie ukrywajmy jednak, że za niektórych trzeba płacić małe pieniądze, a nas nie zawsze było na to stać. Czasem potrzeba kilku lat, by taki chłopak doszedł do poziomu Ekstraklasy. Ale wtedy nikt by się nie martwił, że Korona zaginie, bo wszystko by dobrze funkcjonowało.

Do restauracji wchodzi Zbigniew Małkowski: – Dzień dobry trenerze, musimy się spotkać!
– Spotkamy się w następnym tygodniu.

Można od Korony wymagać czegoś więcej niż utrzymanie?
Dlaczego? Wymagajmy więcej!

Po tym wszystkim, co pan mówi, raczej nie ma tu wielkich widoków na sukces.
Cieszmy się, że teraz trener ma łatwiej, bo pewne rzeczy zostały spełnione…

Ale sam pan mówi, że wyciągacie zawodników z drugiej-trzeciej ligi, więc trudno tę poprzeczkę zawieszać trenerowi wysoko.
Zależy… Ósemka to wcale nie tak wysoko. Mówię: w poprzednim sezonie zawiedliśmy, do siódmego miejsca mieliśmy tylko dwa punkty, a nie podyktowano nam pięciu rzutów karnych. Gdybyśmy strzelili w ostatniej minucie z Jagiellonią, mielibyśmy te dwa punkty więcej… Było kilka takich historii, ale dziś liga jest tak wyrównana, że Koronę spokojnie stać na ósemkę. W dole tabeli nieraz znajdują się drużyny, które celowały w puchary, więc nie patrzmy w CV. Tak było z Wisłą i Zagłębiem.

Tu można wygrać mecz samą determinacją.
Różnie z tym bywa. Determinacja jest bardzo ważną rzeczą.

W Ekstraklasie chyba najważniejszą.
Dziś Korona miała determinację i wygrała. Wisła też i do tej pory nie przegrała meczu.

No właśnie, ale wcale się aż tak nie zmieniła od czasów Kulawika.
Nie zgadzam się z tym. Burliga, Stolarski i Bunoza są bardziej doświadczeni, Głowacki złapał życiową formę…

Z czegoś to wynika. Przecież to nie są nowi zawodnicy.
Nie są nowi, ale mądrzejsi o tamten sezon. Chrapek gra dziś jak stary wyga, bo wcześniej zbierał szlify w Kolejarzu Stróże, a potem w Wiśle. W Koronie Janota, Sierpina i Stąporski też będą robić postępy, bo są dopiero na początku drogi, jeśli chodzi o poważną, seniorską piłkę. Jeśli Wisła nie będzie miała kontuzji, to na pewno będzie się liczyła. Grają agresywnie, wysoko, Głowacki zarządza obroną i to wystarczy.

Czyli wracamy do punktu wyjścia. Determinacja i agresja wystarczy. Gdybyśmy ją wzbudzili w Zagłębiu, to pewnie byłaby walka o puchary.
Myślę, że tak, bo jest potencjał, by grać w górnej części. Hapal też początek zaliczył niemrawy, ale za wiosnę mieli bodaj pierwsze miejsce. A większość zawodników przecież została. Patrzmy na ligę angielską, w jakim tempie tam się gra.

W takim zagrała Wisła, stąd moje pytanie – skoro wyzwolenie tej agresji jest takie proste, to dlaczego radzi sobie z tym ledwie kilku trenerów?
Niby proste, bo drużyna musi być dobrze przygotowana i mądrze to robić.

Czyli skoro na taką grę stać Wisłę, Koronę i okazyjnie kilka innych drużyn, to znaczy, że reszta jest źle przygotowana?
W poprzednim sezonie Piast grał na wyjazdach agresywnie, wysoko i w większości spotkań punktował. Albo Górnik – też niewiele drużyn potrafi z nim wygrać.

Nie powinniśmy wymagać takiej wysokiej, agresywnej gry od każdej z drużyn raz w tygodniu?
Powiem tak: nie wyobrażam sobie, żeby moja drużyna miała z tym problem. Na temat innych nie chcę się wypowiadać. Cieszę się, że w – ile tego było? – 63 meczach w Ekstraklasie, bardzo rzadko miałem zastrzeżenia do zaangażowania u chłopaków. A jeżeli inne rzeczy jeszcze robisz mądrze, to możesz budować siłę drużyny. Weźmy Viktorię Pilzno czy Borussię Dortmund po problemach finansowych. Oba te kluby na początku musiały postawić na młodych, tanich ludzi, zbudowały swoją potęgę i dalej idą swoją drogą. U nas też można do tego doprowadzić.

Na razie ma pan pełen luz, a kiedy zacznie się gotować przed wejściem na ławkę trenerską i sprawdzać telefon?
Już mi tego brakuje i jak się nic nie urodzi, to w końcu pojadę na jakiś staż, bo nie chcę straszyć polskich trenerów z trybun. Nawet jeśli pojadę 1500 kilometrów i dowiem się jednej malutkiej rzeczy, która mi pomoże, to już będę się cieszył. Detale budują doskonałość

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA


Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama