W ciągu kilku dni nabili na licznik dwa mecze ekstraklasy (Legia – Podbeskidzie i Lechia – Cracovia) oraz starcie kadry Waldemara Fornalika z Danią. Wiecznie z niezmiennym uśmiechem, z ewidentną pasją i zachwytem nad Polską. Inna mentalność, inne przyzwyczajenia, inne gesty. Mówiąc krótko – folklor i egzotyka. O eksperymencie polegającym na wymianie sędziowskiej z najpotężniejszą azjatycką federacją piłkarską porozmawialiśmy z Japończykami: sędzią głównym Yudaiem Yamamoto oraz jego asystentami, Toshiyukim Nagim i Shinjim Ochim. Przy okazji zapytaliśmy towarzyszącego im Marcina Borskiego o różnice w sędziowaniu na dwóch różnych kontynentach.
Zagadkowa z pana postać – raptem 30 lat na karku, choć już spory bagaż doświadczeń. Ale niczego nie znajdziemy na ten temat w internecie.
YUDAI YAMAMOTO: Pozostaje mi się tylko przedstawić – z gwizdkiem biegam ponad dekadę, a na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Japonii prowadziłem mecze od 2009 roku. Status sędziego FIFA mam od jakichś dwóch lat. Wcześniej moja droga nie różniła się wiele od tej, którą musi przebyć dowolny sędzia w innych krajach. Zaczynałem od niższych lig i tam zresztą nadal zdarza mi się prowadzić tego typu zawody.
Kiedy zaczynał pan przed dekadą – nie łudził się może, że zamiast z gwizdkiem lepiej poradzi sobie z piłką przy nodze?
Od dawna robię to, w czym czuję się najlepiej. Kiedy wychodziłem na boisko w roli zawodnika, szybko przychodziły myśli: – Hmmm, chyba pośród 127 milionów ludzi w Japonii, mamy jednak lepszych piłkarzy. (śmiech) Jako gracz nie miałem czego szukać w tej dyscyplinie, a prowadzenie zawodów to było moje odwieczne marzenie. Stąd wczesny początek.
Czyli licznik gier musiał pan wykręcić już dość poważny.
Trudno powiedzieć ile mogę mieć za sobą meczów, ale zakładam, że pomiędzy setką a dwustoma. Nie zgadnę.
Przypuszczam, że sporo z nich było zagranicą, skoro dotarliście nawet do Polski.
Na początek w 2007 roku ruszyłem do Hong Kongu na sparing, ale nie potrafię sobie przypomnieć zbyt wielu szczegółów. Przed rokiem wylądowałem po raz pierwszy w Europie, konkretnie w Toulonie na turnieju U-23, a przed miesiącem na uniwersjadzie w Kazaniu. Wasz kraj to moja trzecia wizyta w Europie.
Zagwarantowaliśmy panu i asystentom tym sposobem jedną z najdłuższych wycieczek w życiu.
Nie myśleliśmy nad tym, bo kiedy opuszczamy nasze granice – wszędzie mamy daleko. Wystarczy poruszać się po azjatyckim kontynencie – lot do Emiratów to jakieś 12 godzin. Trochę tego już mamy za sobą: Rosja, Polska, Japonia, Korea, Chiny, Tajlandia, Tadżykistan, Indie, wspominane Emiraty czy Arabia Saudyjska. A pewnie i tak nie wymieniłem teraz wszystkiego.
I jak sobie radzicie wszyscy z tą zmianą klimatu, kiedy np. lecicie tutaj?
W imieniu całej trójki mogę zgodnie powiedzieć, że bez kłopotów. Ba, można chyba powiedzieć, że mamy tutaj większy komfort niż w Japonii. Tam przechodzi fala ponad 40-stopniowych upałów…
Krótka piłka – czyli sędziuje się u nas łatwiej?
To akurat trudne pytanie, bo już na boisku wychodzi mnóstwo różnic. U siebie mamy bardzo szybkie tempo, techniczną grę, a tutaj głównie trwa jedna wielka fizyczna walka. Różne specyfiki lig, ale nadal spore wyzwanie, żeby nad tym zapanować. Macie inną mentalność, ale dało się wszystko wytłumaczyć. Czy to językiem angielskim, czy gestami.
Gesty mieliście faktycznie specyficzne – jeszcze nikt w naszej lidze nie uśmiechał się gwiżdżąc spalonego.
Jakby to powiedzieć… Użyłbym tylko jednego słowa w kontekście moich reakcji. „Enjoy” czyli radość z wykonywania swoich obowiązków.
Znaliście wcześniej nasze drużyny?
YAMAMOTO: O reprezentacji siłą rzeczy słyszeliśmy przez kilku czołowych zawodników. Ale jeśli chodzi o ligę, bez Youtube’a się nie obeszło. No ale Matsui zrobił swoje – nadal jest u nas popularny, miałem okazję nawet z nim trochę porozmawiać. To duża figura, ma w końcu za sobą grę na mundialu w RPA. Jego nie dało się nie znać.
TOSHIYUKI NAGI (sędzia liniowy): Zanim tu przylecieliśmy, zasięgnęliśmy wielu rad od sędziego od nas, który już u was przebywał. A więc w pigułce było i o jedzeniu, i o kibicach, i o atmosferze na stadionach. Nawet o kondycji boisk, bo chcemy być z góry na wszystko przygotowani, żeby później pozostawić po sobie możliwe jak najlepsze wrażenie.
Dla Japończyków nastał dobry okres w Polsce – Matsui to gwiazda Trójmiasta, w Szczecinie błyszczą wasi rodacy, a wy sami też zebraliście dobre recenzje.
YAMAMOTO: Dobrze to słyszeć, jesteśmy naprawdę bardzo wdzięczni za wszystkie ciepłe komentarze. Nie zawsze wszystko idzie w życiu gładko.
A gdzie pracowało wam się najtrudniej?
Zapomniałem wcześniej wymienić ten kraj: Kambodża!
To akurat musiał być szok kulturowy.
Był. Ludzie chodzili po ulicach bez butów, dzieci kopały namiętnie w piłkę na trawnikach i… jak gdyby nigdy nic obtłukiwały samochody, motocykle. My przebywaliśmy w hotelu, akurat nie mieliśmy powodów do narzekania, choć nadal był to nietypowy wyjazd. Sam stadion przyzwoity z naszej perspektywy, ale otoczka pozostawiała sporo do życzenia i myślenia. No i przekonaliśmy się, jak wyglądają tamtejsze taksówki – motor, skuter i ciach, krzesło dorobione z tyłu. Trochę tych wspomnień jeszcze mamy.
Co utkwiło wam w głowach równie mocno?
Rosja w czerwcu i fakt, że było tam wprost zatrzęsienie wolontariuszy. Ponad 2 tysiące w samym Kazaniu i nieustanna pomoc. Co chcieliśmy zwiedzić, to zwiedziliśmy, bo wszystko było świetnie zorganizowane, a tubylcy bardzo sympatyczni. U was też byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni, ludźmi właśnie.
Jakieś konkrety?
Uwaga – ktoś nas rozpoznał! Nigdy nie mieliśmy sytuacji, żeby w Japonii ktokolwiek do nas podszedł, szeptał lub coś z tych rzeczy. A tu idziemy sobie na obiad, a parę osób wskazuje na nas ukradkiem i szepcze słowo „SĘDZIA!”. Na tyle, że zapamiętaliśmy je w waszym języku. „SEDZIA, SĘDZIA”! (śmiech)
Entuzjazm chyba nigdy nie znika z waszych twarzy…
Zniknął, kiedy obejrzeliśmy muzeum obozu zagłady w Sztutowie. Przykry widok… Ale poza tym odczuwamy dużą radość, bo znaleźliśmy się w fantastycznym kraju. Nie zamierzaliśmy siedzieć w hotelu, tylko na własne oczy obejrzeć jak najwięcej zabytków. Teraz już wiemy, że nie tylko stadiony macie wspaniałe, ale i całe miasta. Fajnie być tutaj sędzią.
Nie wiem czy powiedzieliby to ci miejscowi, bo jeden błąd to od razu wielka fala krytyki. Wam albo kolegom po fachu mocno obrywa się w Japonii za wpadki?
YAMAMOTO: Sam nie wiem, nie wypowiem się.
NAGI: Mamy bardzo nowoczesne technologie, więc spory są błyskawicznie ukrócane. Wszystko widać jak na dłoni, kiedy np. piłka minęła o centymetr linie bramkową. Nam pozostaje tylko wyciągać wnioski, oglądać wszystko na DVD lub na witrynie dla sędziów.
Macie ponoć wręcz potworną ilość arbitrów w kraju…
YAMAMOTO: 150 tysięcy, choć pamiętajmy, że nasza populacja to ponad 127 milionów ludzi. Nie ma lekko, jeśli myśli się o karierze w tej branży…
…ale wciąż marzysz w sędziowaniu finału mistrzostw świata.
Choć tak naprawdę o wyjazd na imprezę będę walczył za parę lat, bo w grę wchodzi dopiero Rosja 2018…
Do dyskusji włącza się Marcin Borski, sędzia techniczny Polska-Dania i… przewodnik Japończyków po Gdańsku.
BORSKI: Yudai Yamamoto wydaje się być jeszcze za mało doświadczony na ten turniej, ale za to na wyjazd do Brazylii szanse ma Toshi. Był już zresztą z Yuichi Nishimurą na Pucharze Konfederacji, a Nishimura figuruje na liście kandydatów do wyjazdu na mundial i jest japońskim nr 1. Wiadomo, na taki turniej potrzebny jest ktoś z dużym doświadczeniem, więc 30-latków raczej nie bierze się pod uwagę. Trzeba jeszcze kilku lat i meczów Ligi Mistrzów w CV, czy to naszej europejskiej, czy np. azjatyckiej w przypadku panów z Japonii. Ich szef sędziów prowadził m.in. mecz o 3. miejsce na mistrzostwach świata w Niemczech w 2006. To potwierdza tylko, że rozjemcy z Azji są w cenie, bo sami nie mamy w ostatnich latach podobnych osiągnięć. Obecnie w hierarchii światowej na pewno znajdujemy się za nimi.
Więc zawiązaniem współpracy możemy sobie tylko pomóc.
BORSKI: Środowisko bardzo pozytywnie przyjmuje tę wymianę i na pewno nie ma zamiaru rezygnować z inicjatywy. A ta sięga jeszcze 2007 roku, bo wtedy po raz pierwszy zostaliśmy zaproszeni na mecz Japonia – Egipt, czyli na starcie mistrza Azji z mistrzem Afryki.
I to nie był koniec.
BORSKI: W 2008 roku ja i moi asystenci byliśmy 21 dni u nich w kraju, prowadziliśmy 3 mecze J-League, jeden niższej klasy rozgrywkowej i wreszcie Japonia – Urugwaj. Później latali tam jeszcze Tomasz Mikulski czy Paweł Gil. Do nas m.in. pan Nishimura. To już czwarta wymiana polsko-japońska, choć mieliśmy pewne przerwy, szczególnie za poprzedniej kadencji PZPN-u. Niby przerwano to wszystko przez zawirowania organizacyjne związane z Euro, ale warto było ponownie wrócić do współpracy.
Bo idziemy z duchem czasów m.in. wprowadzając zawodowstwo, które w Japonii nie jest już niczym nowym.
BORSKI: Tak, część arbitrów ma tam kontrakty zawodowe, a pozostali muszą na nie zapracować, jeśli chcą zostać profesjonalistami. Sepp Blatter od dawna powtarzał: – Wokół piłki wszędzie są profesjonaliści, od piłkarzy, trenerów, trenerów bramkarzy, po menedżerów, fizjoterapeutów, dietetyków. Dziwne, że jedynym elementem amatorskim przez długi czas był sędzia, od którego tyle zależy. A miarka przebrała się w Korei i Japonii w 2002, kiedy mieliśmy do czynienia z dziwnymi sytuacjami. Od tego momentu FIFA poszła w innym kierunku – zawodowstwa i może to tylko wyjść wszystkim na dobre.
Mamy gwarancję, że przyjeżdżają z kraju, w którym na przykład nie ma tematu korupcji.
YAMAMOTO: U nas się o tym nie mówi, bo – jesteśmy pewni – tego zjawiska po prostu nie ma. Kasa nie wędruje pod stołem w Japonii, ale nie chcę wypowiadać się za inne kraje. W 2002 nie byłem jeszcze sędzią i tak się wszystkim nie interesowałem.
ASYSTENT: Każdy widział, jak było, choć nie mówiono o tym u nas za wiele. Nie było co drążyć…
Korea była pchana na wszelkie sposoby do przodu, np. w meczach z Włochami i Hiszpanami, a drugi współgospodarz – wy – na sprawiedliwych zasadach szybko pożegnaliście się z turniejem.
ASYSTENT: Towarzyszyło temu trochę negatywnych emocji, ale nie ma sensu do tego specjalnie wracać. Było, minęło.
Ale takich szwindli na tym poziomie rozgrywek nigdy nie będzie można logicznie wytłumaczyć.
BORSKI: Sędzia Moreno, który prowadził Korea – Włochy został później złapany na szmuglu narkotyków do USA. Cóż – nie był godny zaufania, mówiąc eufemistycznie. Nie wiem czy się przyznał, nie śledziłem dokładnie jego sprawy, ale osoby pozbawione jakiejkolwiek etyki nigdy nie powinny znajdować się na takich imprezach jak Mistrzostwa Świata.
My na całe szczęście pewne nieciekawe sprawy wyczyściliśmy, co sprawia, że mecze prowadzi się łatwiej. Z prostej przyczyny – zawodnicy zachowują się bardziej profesjonalnie, szanują naszą rolę w meczu. Zresztą, to ciekawa sprawa, bo nasi arbitrzy są postrzegani inaczej na zachodzie niż w kraju. U nas przede wszystkim podoba się styl liberalny, czyli łagodny w stosowaniu kar. Zagranica to gwarancja bardziej technicznej piłki, kładzie się tam naturalnie jeszcze większy nacisk na ochronę zawodników. Mniejszy jest stopień akceptacji dla gry wślizgiem, mecze w UEFA stają się coraz mniej kontaktowe, ale i szybsze, przez co jest jeszcze trudniej dla arbitra. Ale grunt, że u nas już zawodnicy nie podejrzewają nas o jakieś dziwne klimaty.
Pan po tych wszystkich latach chętnie nie zamieniłby się z Yamamoto i nie przeniósł na stałe do J-League?
BORSKI: Chyba nie, bo każdy będąc dłuższy czas za granicą tęskni za domem. Widzę to nawet po kolegach siedzących z nami. Wiadomo – podobało mi się w Japonii, bo zastałem niesamowitą infrastrukturę, futbol na wysokim poziomie, piękne miasta, zabytki. Ale dla mnie rozłąka z krajem na dłuższą metę byłaby nie do przyjęcia. Chociaż liga mogłaby chyba trochę odetchnąć, gdybym tam wyjechał i najlepiej już nie wrócił. (śmiech)
Czyli błędy uchodzą tam płazem lub bez takiego echa jak u nas?
BORSKI: Zaletą sędziowania w innym kraju jest to, że człowiek nie wie, o czym piszą w gazetach. (śmiech) A na poważnie – w Japonii są inne tradycje, nikt tam się nie doszukuje drugiego dna. Przy pomyłkach zakłada się dobrą wolę, a nie jakieś przekręty. U nas, w sytuacjach kontrowersyjnych, pół na pół, częściej się skrytykuje niż znajdzie pozytywy. Ja wyjazd do Azji wspominam o tyle dobrze, że zebrałem tam naprawdę dobre recenzje. Udzielałem wywiadów prasowych, w których przekazywano mi dobre opinie na temat moich występów.
Gdyby zrobić coś na stylu rankingu FIFA z samymi sędziami – bylibyśmy wyżej na świecie niż drużyna narodowa?
BORSKI: To trudno przesądzić. Najlepszym miernikiem klasy polskich sędziów jest to, gdzie grają nasze drużyny klubowe, a gdzie sędziują arbitrzy. Niedawno zawody w fazie grupowej Ligi Mistrzów prowadziłem ja i Paweł Gil, wcześniej Grzegorz Gilewski, Jacek Granat, Zbigniew Przesmycki czy Ryszard Wójcik. Na przestrzeni tych czasów tylko nasze dwa kluby, Legia i Widzew zagrały w tych rozgrywkach. A my prowadziliśmy zawody na najwyższym poziomie, nie tylko w Europie.
Dziś z perspektywy finansów wymiana do Japonii to wygranie losu na loterii dla Polaków?
Do rozmowy przyłącza się Zbigniew Przesmycki, przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN.
PRZESMYCKI: Stawki od meczu są takie jak u nas w kraju, wynagrodzenie Szymona Marciniaka pochodzi z naszej federacji. Tak było łatwiej od strony formalnej, bo Japonia ma skomplikowane prawo. Tym sposobem nasi goście też wzbogacili się z puli własnego związku. Nie mam pojęcia, czy panowie Yamamoto i spółka jeszcze kiedykolwiek odwiedzą nasz kraj, bo mają u siebie te niesłychane 150 tysięcy arbitrów, ale bardzo dobrze wykonali swoje zadanie. Zyskaliśmy kolejny dowód, że Japonia to absolutny top sędziowskiego rzemiosła. Tyle, że na ten rok to koniec podobnych wymian, bo nie można zbytnio dezorganizować rozgrywek…
Rozmawiał FILIP KAPICA