Trzeba przyznać, że Paweł Kieszek podczas wczorajszej inauguracji ligi portugalskiej popisał się naprawdę rzadką głupotą. Niby sytuacja jakich w piłce tysiące, ale jej konsekwencje – brutalnie niekorzystne. No to może po kolei: Vitoria Setubal grała u siebie z FC Porto. Kieszek bronił bez zarzutu i do przerwy utrzymywał się wynik 1:0. Chwilę po zmianie stron z karnego niby wyrównał Josue, ale mecz ciągle nie wymykał się spod kontroli. 35 minut do końca, można było pokusić się chociaż o remis – co dość oczywiste – korzystny w meczu z aktualnym mistrzem kraju. I nagle pomysłowy Polak wkroczył do akcji.
Trener Vitorii Setubal po meczu był wprawdzie zdania, że obu zawodnikom należało pokazać żółtą kartkę, ale Kieszek sam wystawił się na strzał i dał pretekst sędziemu. Najpierw próbował wykopać piłkę z rąk rywala, co już samo w sobie mijało się z celem, ale pewnie dałoby się w ferworze walki wyjaśnić. Później – kiedy doszło do małej szamotaniny – lekko uderzył go z byka (lekko, ale liczy się jednak intencja, nie tylko siła), a na koniec, gdy już do Kieszka chyba dotarło, co zrobił, momentalnie padł na murawę jak rażony piorunem. No naprawdę – nieodpowiedzialność do trzeciej potęgi.
Porto grając w przewadze potrzebowało 12 minut, by wyjść na prowadzenie, a na koniec podwyższyło wynik na 3:1. Portugalscy dziennikarze słusznie skwitowali, że główka Polaka pozwoliła skutecznie wystartować mistrzowi po kolejny tytuł. To jak Kieszek bronił do tego feralnego momentu (a najśmieszniejsze, że bronił całkiem dobrze) w momencie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.