Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd siedmiu tytułów prasowych.
FAKT
Dudek: Szczęsny będzie pod wielką presją.
Z niecierpliwością czekałem na start nowego sezonu Premier League i nie zawiodłem się – było sporo emocji, zwłaszcza w meczu mojego byłego klubu, Liverpoolu. Będzie się działo, bo dzisiaj w Anglii jest więcej pytań niż odpowiedzi. Czy Mourinho poprowadzi Chelsea do mistrzostwa? Czy Manchester City pod wodzą nowego trenera Manuela Pellegriniego powalczy o tytuł? Wielu twierdzi, że on sobie nie poradzi, ja uważam inaczej – ma odpowiednie doświadczenie. No i Polacy w Arsenalu? Jaka będzie ich rola? Czy Fabiański podejmie rywalizację ze Szczęsnym? O Boruca akurat jestem spokojny w Southampton ma pewny plac. Arsenal, jak co roku, chce powalczyć o mistrzostwo, dlatego presja jest tam olbrzymia, czekają już długo na trofeum, a to zawsze sprawia, że zawodnicy odczują takie ciśnienie na własnej skórze. Po słabym starcie nastroje będą jeszcze gorsze i Wojtek Szczęsny także będzie musiał się z tym zmierzyć. Przy kiepskiej postawie całego zespołu będzie miał sporo pracy. Dodatkowo pojawiają się cały czas informacje o tym, że Kanonierzy chcą pozyskać nowego bramkarza. Ten sezon będzie dla Szczęsnego trudny, znajdzie się pod dużą presją. Oczywiście moje oczy skierowane są na Anfield, bo Liverpool to klub bliski mojemu sercu. Patrzyłem na debiut Simona Mignoleta i to było prawdziwe wejście smoka, od razu kupił publiczność, która przecież przez lata pokochała Pepę Reinę.
Lewandowski zachwycony… Bayernem.
Robert Lewandowski (25 l.) dostał gigantyczną podwyżkę od władz Borussii na ostatni rok swojego kontraktu, ale to nie zmienia nic w marzeniach napastnika o grze w Bayernie Monachium. – Wszyscy, którzy tam grają mówią, że jeśli tam trafisz to już nie chcesz grać w żadnym innym klubie – powiedział Faktowi „Lewy”. Lewandowski wreszcie porozumiał się z władzami Borussii. W BVB dali mu podwyżkę po której Polak będzie zarabiał siedem milionów euro rocznie. To rekompensata za to, że klub nie zgodził się na wcześniej obiecany transfer. – Wyjaśniliśmy sobie kilka rzeczy i nie ma już z tym problemu. Przez jedną i drugą stronę powstały jakieś niedomówienia. Trzeba to było wyprostować. Porozmawialiśmy i teraz jest okej – przyznał Lewandowski. To jednak ostatni sezon napastnika na Signal Iduna Park. W zeszły wtorek Lewandowski udzielał wywiadu Faktowi i brytyjskiemu The Sun. Angielski dziennikarz usilnie dopytywał, czy jest szansa, aby największe kluby z Anglii lub Hiszpanii miały szansę w grudniu namówić go na podpisanie kontraktu. – Nigdy nie mów nigdy, ale raczej nie będzie to możliwe – stwierdził z lekkim uśmiechem na ustach nasz najlepszy napastnik.
RZECZPOSPOLITA
Drużyna sterowana z więzienia – Steaua Bukareszt.
W środę Legia gra z rumuńskim klubem o Ligę Mistrzów. Prezes Gigi Becali nie chce awansu, on tego żąda. Najnowsza historia obu klubów tylko pozornie jest podobna. Na mistrzostwo kraju Steaua i Legia czekały od 2006 roku, ciągle uginając się pod ciężarem, jaki towarzyszy faworytom jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. W Legii to był jednak okres budowy – stadionu za wielkie pieniądze, drużyny za grosze, Rumuni wydali w tym czasie na wzmocnienia blisko 20 milionów euro, a każda spektakularna porażka powodowała furię właściciela i zmianę koncepcji. Legia do fazy grupowej Ligi Europejskiej doczłapała się jednak tylko raz i traktowane to było jak wielkie święto. Steaua w ostatnich ośmiu sezonach cztery razy osiągała ten pułap i trzy razy walczyła w Lidze Mistrzów. W poprzednim sezonie odpadła dopiero w 1/8 finału Ligi Europejskiej po meczach z Chelsea Londyn, (pierwsze spotkanie na własnym boisku wygrała 1:0). W drużynie nie ma międzynarodowych gwiazd, ale to efekt jednego z pomysłów właściciela klubu Gigiego Becalego, który niedawno uznał, że być może w klubie powinni być sami Rumuni, skoro w latach 80. osiągano największe sukcesy bez udziału obcokrajowców. Steaua to najbogatszy i najbardziej utytułowany rumuński klub. 24 razy wygrywała mistrzostwo kraju, 21 razy puchar. Becali do rady właścicieli wszedł na początku lat 90., z czasem przejął całkowitą władzę w klubie. Daje pieniądze na transfery, chwali po zwycięstwach, po porażkach nie pozostawia na piłkarzach suchej nitki, często gości w szatni w przerwach meczów. Nawet jeśli Steaua przegrywa z powodu taktyki ustalonej przez niego osobiście.
GAZETA WYBORCZA
Pawłowskigate, czyli jak w Polsce zniszczyli hiszpański sen.
W sobotę Malaga zainaugurowała nowy sezon Primera Division na Estadio Mestalla w Walencji. Jej nowy piłkarz Bartłomiej Pawłowski siedział na trybunach. Nie mógł zagrać, bo w Polsce trwa o niego wojna, której nie jest w stanie przerwać PZPN. W poniedziałek ciąg dalszy. A w niedzielę mecz z Barceloną. Ostatni raz był tutaj w lutym na meczu Valencii z Barceloną. Szefowie i trenerzy Widzewa zafundowali piłkarzom łódzkiej drużyny bilety w nagrodę za bardzo dobry występ w turnieju Copa del Sol. Drużyna trenera Radosława Mroczkowskiego doszła do finału, w którym przegrała 1:2 z ćwierćfinalistą Ligi Mistrzów Szachtarem Donieck. Pawłowski strzelił wtedy pięknego gola, w polu karnym minął dwóch rywali i nie dał szans bramkarzowi. Finał rozgrywano w Maladze. Ktoś z miejscowego klubu musiał tego gola widzieć… – Na meczu w Walencji Bartek zastanawiał się, czy kiedyś zagra na takim stadionie, w takim meczu – opowiada Michał Kulesza, rzecznik prasowy Widzewa. W sobotę był blisko. Pawłowski mecz z Valencią ogląda z trybun, tak jak w lutym. Marzenie wciąż się nie spełnia. Za tydzień mecz z Barceloną. – Mam nadzieję, że zagram przeciwko Daniemu Alvesowi. Już nie mogę się doczekać – mówił Sport.pl na początku sierpnia. Dziś w jego sprawie po raz kolejny obradować będzie Komisja Ligi. Nawet jeśli przyzna rację Widzewowi, to Jagiellonia będzie mogła się odwołać. Będzie na to miała dwa tygodnie. Za 12 dni zamyka się okno transferowe…. – Niech Bartek szykuje się na Barcelonę. Bo zagra – mówi Wlaźlik.
Błaszczykowski: W kadrze zawsze było zamieszanie.
– Nawet za czasów Leo Beenhakkera więcej mówiło się o tym, co dzieje się poza boiskiem. Może nie na taką skalę, ale jednak – Jakub Błaszczykowski w rozmowie z Robertem Błońskim mówi o rzeczywistych i domniemanych problemach w kadrze Polski. – Media mają większy dostęp do informacji, internet rozpowszechnia je błyskawicznie. Nikt nie czeka, internet wszystko napędza i z każdej najmniejszej plotki szybko można zrobić newsa numer jeden, wielu ekspertów wałkuje go przez cztery dni. Ktoś zna jednego dziennikarza, inny – kolejnego, często przekazuje się wiadomość, by załatwić swój interes, i robi się zamieszanie. Atmosfera wokół kadry jest czymś zupełnie innym od tego, co się dzieje w drużynie. Gram w reprezentacji od ponad siedmiu lat, zdążyłem nabrać dystansu. Na końcu najczęściej okazuje się, że problemu nie było – opowiada skrzydłowy Borussii Dortmund. W wywiadzie mówi także o Robercie Lewandowskim, o wygwizdaniu go podczas meczu reprezentacji Polski i o niedoszłym transferze do Manchesteru City.
Pawłowski i Sobota grali pod nosem Lecha. A skauting szukał dalej…
Waldemar Sobota był bohaterem seniorskiej reprezentacji Polski w wygranym meczu z Danią, a Bartłomiej Pawłowski błyszczał w „młodzieżówce”, która pokonała Turcję. Co łączy tych dwóch, szybkich i grających niesztampowo skrzydłowych? Grali pod nosem Lecha Poznań, a jednak do niego nie trafili. Po sprzedaży Aleksandara Tonewa i spadku formy Gergo Lovrencsicsa „Kolejorz” właściwie przestał zagrażać przeciwnikom atakami ze skrzydeł. A przecież to była jego ogromna siła, gdy jeszcze kilka miesięcy temu zachwycał w ekstraklasie i wyglądał na jedyną drużynę, która jest w stanie wygrać z Legią Warszawa walkę o mistrzostwo Polski. Godnego następcy Bułgara Lech szuka do dziś, bo obecny lewoskrzydłowy Vojo Ubiparip, choć ma bodaj swój najlepszy czas przy Bułgarskiej, nie jest graczem stworzonym do gry na tej pozycji i pewnie nigdy nie będzie drugim Tonewem. Gdy oglądałem wtorkowy triumf reprezentacji Polski U-21 nad Turcją w eliminacjach do mistrzostw Europy i środową wygraną dorosłej kadry nad Danią, pomyślałem, że bohaterowie tych spotkań, zdobywcy bramek – Bartłomiej Pawłowski i Waldemar Sobota – byliby dziś jak znalazł dla Lecha. I że występy obu w barwach „Kolejorza” nie są czymś niewyobrażalnym. Albo inaczej – nie byłyby, gdyby władze Lecha, rozglądając się za nowymi zawodnikami i oplatając siecią skautingu kolejne kraje i kontynenty, nie zapomniały o Polsce.
DZIENNIK POLSKI
Piłkarze Wisły zdali test u Smudy.
Piłkarze Wisły w piątek pewnie pokonali 4:0 Zagłębie Sosnowiec. Wygraną z II-ligowcem nie ma co się oczywiście nadmiernie ekscytować, ale też trzeba docenić styl, w jakim uczynili to krakowianie. Zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, w jaki sposób Wisła męczyła się w Pucharze Polski w poprzednich sezonach z Wartą Poznań czy Limanovią. Tym razem wiślacy do meczu podeszli bardzo poważnie i efekt tego widać w postaci wyniku. Innego podejścia zresztą być nie mogło, bo ten mecz miał być dla piłkarzy z ul. Reymonta testem profesjonalizmu, jaki zorganizował im trener Franciszek Smuda. Po zakończeniu spotkania mówił o tym m.in. Paweł Brożek, autor dwóch asyst i bramki: – Trener obiecał nam w szatni, że jak odpuścimy ten mecz, to nie będzie dobrze. Woleliśmy nie ryzykować sprawdzania, co trener miał na myśli (śmiech).
Sam Smuda zresztą tym razem zachowywał się zupełnie inaczej niż do tego przyzwyczaił. Na Stadionie Ludowym nie oglądaliśmy zatem „Franza” szalejącego przy linii bocznej. Trener Wisły całe spotkanie przesiedział spokojnie na ławce rezerwowych. Zapytany, skąd taka zmiana w jego zachowaniu, szkoleniowiec odparł: – Chciałem sprawdzić charaktery zawodników. Coś sobie powiedzieliśmy przed meczem, że nie wychodzimy na boisko jak na towarzyski mecz, ale tak, jakby to był finał Pucharu Polski. Jak się nie stoi przy linii, to czasami jest katastrofa. Tutaj piłkarze pokazali jednak, że mają charakter i to co sobie założyliśmy, to zrealizowali w czasie gry.
POLSKA THE TIMES
Hélio Pinto: Różnica pomiędzy Legią a Benifiką wcale nie jest tak duża.
Pan grał w Lidze Mistrzów dwa razy. Legia ma jakość, by osiągnąć tam coś więcej niż powrót do domu z podkulonym ogonem po sześciu meczach?
– W futbolu nie ma rzeczy niemożliwych. W sezonie 2011/12 doszliśmy z APOEL-em do ćwierćfinału LM, chociaż nikt na nas nie stawiał. To była fantastyczna przygoda, wielkie doświadczenie. Teraz gram dla Legii i stoi przede mną nowe wyzwanie. Jeśli będziemy ciężko pracować, walczyć i uzupełniać się na boisku, możemy dojść daleko. Oczywiście, potrzeba też piłkarskiej jakości, ale gra zespołowa jest podstawą. Wracając do pytania, myślę, że możemy namieszać nawet w Lidze Mistrzów. Gdybym w to nie wierzył, nie byłoby mnie tu. Nie jestem zadowolony z tego, co już osiągnąłem, chcę więcej. Dlatego przyjąłem propozycję Legii.
Oprócz Pana jedynym piłkarzem Legii, który ma jakieś doświadczenie w Lidze Mistrzów, jest Jakub Wawrzyniak – zagrał tam dwa mecze w barwach Panathinaikosu. Brak ogrania na takim poziomie może być dużym problemem?
– Nie wydaje mi się. Kiedy pierwszy raz awansowaliśmy do Ligi Mistrzów z APOEL-em, chyba żaden z nas nie miał doświadczenia w tych rozgrywkach. Liczy się to, jak bardzo chcesz wygrać.
Słyszał Pan o tym, że w rewanżu ze Steauą może zabraknąć dopingu kibiców z Ł»ylety?
– Tak, to problem dla warszawiaków i ludzi Legii. Kibice wspierają nas na każdym meczu i byłoby wielką szkodą, gdyby części z nich zabrakło podczas tak ważnego spotkania jak to ze Steauą. Mam nadzieję, że uda się jakoś zmienić decyzję UEFA i będzie nas dopingował cały stadion.
SUPER EXPRESS
Waldemar Sobota coraz bliżej Schalke.
Marek Citko, menedżer Soboty, ma w tym tygodniu lecieć do Gelsenkirchen na decydujące rozmowy. Dla piłkarza Śląska niemiecki kierunek jest chyba najlepszym z możliwych, bo Sobota ma również niemieckie obywatelstwo i dobrze posługuje się tym językiem. Dzięki temu nie powinien mieć większych problemów z aklimatyzacją. Transfer do Schalke oznaczałby też kontynuację pięknych polskich tradycji w tym klubie, bo tamtejsi kibice wciąż pamiętają świetne mecze dwóch Tomaszów – Wałdocha i Hajty. Wprawdzie poza Sobotą Schalke interesuje się też kilkoma innymi skrzydłowymi, ale Polak ma przewagę nad konkurentami – jest stosunkowo tani, bo trzeba za niego zapłacić jedynie milion euro (taką kwotę ma zapisaną w kontrakcie). Jak na piłkarza w takiej formie, to okazyjna cena. Niewykluczone, że dzięki temu transferowi Sobota szybko zagrałby w Lidze Mistrzów, jako że Schalke walczy o fazę grupową z greckim PAOK Saloniki i mimo nieudanego początku sezonu w Bundeslidze (remis i porażka) jest zdecydowanym faworytem.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Bandyci rządzą piłką!
Łomianki i Bełchatów. W weekend w tych miastach piłkarscy chuligani znów dali znać o sobie. Sędziowie musieli przerywać mecze. Mecz został przerwany w 35. minucie z powodu wywieszenia obraźliwego transparentu, cytuję: „Jeb… was, kur…” pod adresem drużyny gości. Dodatkowo na boisko wtargnął kibic, który przebywał na nim ponad dwie minuty. Mało tego, piłkarze Polonii byli opluwani z trybun przy każdym wybiciu piłki z autu, na boisko wrzucano petardy hukowe. Istniało realne zagrożenie zdrowia zawodników gości – opowiada wiceprezes ds. licencji i bezpieczeństwa w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej Mirosław Starczewski. – Kibice na trybuny zostali wpuszczeni na cztery godziny przed meczem. Bez najmniejszych problemów raczyli się alkoholem, generalnie zrobili sobie piknik. Organizator pozwolił na to. Gdyby zamknął obiekt, a fani próbowali sforsować bramy, działacze z Łomianek mogliby poprosić o interwencję policję. Nie zrobili tego. Do awantur doprowadzili miejscowi kibice, którzy sympatyzują z Legią – dodaje Starczewski. Do zadymy doszło również w Bełchatowie podczas spotkania Pucharu Polski GKS z Górnikiem Zabrze. Jeden z pseudokibiców próbował zerwać flagę, wywieszoną przez fanów gości. Po nieudanej próbie wrócił na sektor. Kilka chwil później kilku kiboli z Zabrza sforsowało bramkę i przedostało się w pobliże sektora zajmowanego przez gospodarzy. Doszło do bójki, w której uczestniczyło kilkanaście osób. Po interwencji pracowników agencji ochrony wszyscy wrócili na swoje miejsca. – W poniedziałek nastąpi wizja lokalna celem identyfikacji tych, którzy sprowokowali zadymę – usłyszeliśmy od rzecznika GKS Michała Antczaka.
Lecha czekają dwa lata marszu na boso.
Trudny czas czeka Lecha Poznań. Jak ustaliłem, zarząd Kolejorza daje sobie aż dwa lata na wyjście na prostą. Gdy półtora roku temu poinformowałem w PS o kłopotach finansowych Wisły, pisałem: Białą Gwiazdę czekają dwa lata marszu na boso, już bez pożyczonych butów. Teraz będzie podobnie, chociaż oczywiście ta przechadzka będzie mniej bolesna. Ostatnio kibice w całej Wielkopolsce zadawali wiele słusznych pytań: Gdzie podziały się 3,2 mln euro za Aleksandyra Tonewa? Gdzie kasa z umowy sponsorskiej z STS? Miasto obniżyło czynsz za wynajem stadionu, dodatkowo sprzedaliście INEI prawa do nazwy stadionu. Tyle kasy i co? Barry Douglas – za darmo i Szymon Pawłowski – za darmo. To ja odpowiadam: kasa idzie na bieżącą działalność plus spłatę długów, które narobił poprzedni zarząd (prezes Karol Klimczak działa od końca 2011 roku). Właśnie na ten cel poszły 2 mln euro, które Aston Villa jak dotąd przelała na konto Lecha za transfer Tonewa. Z kolejną transzą z angielskiego klubu zapewne stanie się podobnie. Niestety, przez najbliższe dwa lata w Lechu nie należy spodziewać się imponujących transferów, więc kilkuletnia dominacja Legii staje się całkiem realna. Chociaż wszyscy bardzo chcieliśmy wierzyć, że Lecha stać już na lukratywny kontrakt Manuela Arboledy, czy transfer za 1 mln euro 30-letniego Rafała Murawskiego, okazuje się, że rzeczywistość jest ponura. W poprzednich latach Lech – chociaż kojarzy się z oszczędnością – przegiął z wydatkami.
Helio Pinto: miał być gwiazdą, a jest najsłabszym ogniwem.
Helio Pinto miał być kluczowym graczem mistrzów Polski, tymczasem był najsłabszym ogniwem Legii nawet na tle II-ligowego Rozwoju Katowice. Od piłkarza z takim doświadczeniem wymaga się czegoś więcej niż gry na alibi czy dreptania w środku boiska. Pinto unikał odpowiedzialności. Był anemiczny i powolny. Zupełnie jakby nie spodziewał się gry w pucharowym meczu i dzień wcześniej udzielał się towarzysko. Jego koledzy dopiero krzykiem wymuszali na nim pokazanie się do gry. Na twarzy często towarzyszył mu grymas niezadowolenia, jakby biegać musiał za karę. Celnie i odważniej do przodu zagrywał wówczas, gdy nie było przy nim rywala i miał dużo czasu na podjęcie decyzji. Pinto nawet na tle takiego przeciwnika jak Rozwój nie potrafił się wyróżnić, czy chociaż powalczyć o piłkę. To zastanawiające, w jakim miejscu jest teraz Portugalczyk. Dwa lata temu był czołowym zawodnikiem APOEL-u w Lidze Mistrzów. W sobotę w Katowicach bezbarwny, i to na tle graczy, którzy na drugą zmianę pracują w Kopalni Wujek lub przy renowacji stadionu.