Drugiego takiego meczu może już nie być, czyli… jak Ursus wypadł w Pucharze Polski?

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2013, 00:34 • 4 min czytania

Dla Ursusa to miał być mecz trzydziestolecia. Robotnicza dzielnica, w której na co dzień mieszka tylu ludzi co w Bełchatowie, dziś po godzinie 16 była pusta. W jakieś pięć minut dało się przejechać ją wzdłuż i wszerz. Ruchu zero. Nagle, kilka ulic przed stadionem RKS-u, ciszę przerywa wycie policyjnych syren i charakterystyczny ryk, znany z ekstraklasowych trybun. To kibice Widzewa, którzy na wieść o tym, że nie zostaną wpuszczeni na stadion, postanowili urządzić happening. Adres i godzina oczywiście całkowicie przypadkowe.
Protestujących kilkuset. Policjantów – jeśli wierzyć zaaferowanym służbom porządkowym – trochę więcej, bo sześciuset. Prawie tylu, ilu kibiców przyszło na trybuny. „Legia to stara kurwa” niesie się przez całą ulicę Sosnkowskiego. Zdziwieni mieszkańcy wyciągali telefony, by uwiecznić przemarsz manifestujących. W końcu to nie górnicy i nie pielęgniarki, tylko kibole. Jutro te zdjęcia i filmy będą pokazywali w pracy. Władze Ursusa wolały dmuchać na zimne. فomianki. Nazwę tej podwarszawskiej miejscowości odmieniano przez wszystkie przypadki. Powtórka z soboty, wjazd na boisko i zamieszanie? Podobno niemożliwe.

Drugiego takiego meczu może już nie być, czyli… jak Ursus wypadł w Pucharze Polski?
Reklama

Pierwszy w historii obowiązek akredytacji dla mediów, o którym dowiadujemy się pod bramą. No to mamy nieplanowany pit-stop – trzeba kombinować, co dalej. Obok wjeżdżają auta, wśród nich jedno, kierowane przez szefa firmy, produkującej odzież sportową. Ubiera większość mazowieckich klubów, więc tutaj jest ważny. Parkuje, po czym wraca do ochrony, żeby serią szorstkich zwrotów zbesztać niezbyt uprzejmego ochroniarza. VIP. Chwilę później właśnie od tego ochroniarza dostajemy kosza. – Nie ma na liście? To wypierdalać – wyraźnie poirytowany cedzi przez zęby. Klawiatura to mu się nie zgadza, brakuje jedynki.

Biletów od kilku dni brakuje, choć grupa chętnych na zwroty liczy kilkadziesiąt osób. Ustawiamy się w kolejce obok, wraz z tymi, którzy zakupili je w terminie. Mamy farta, tutaj wpuszcza brat znajomego. Wejdziemy bez. Za nami ładuje się kilku pracowników lokalnej pizzerii, bo przecież chcą móc zrealizować zamówienie. To nic, że mecz obsługuje konkurencyjna firma. Kiedy mijają ochroniarzy, nie mogą ustać ze śmiechu. Dwa pudełka po pizzy – jak się okazuje – były puste i właśnie lądują w śmietniku. Cóż, Polak potrafi… – Macie bilet? – nagle słyszymy zza pleców. – Jak macie, to idźcie do płotu, dajcie tam innym, bo dobre chłopaki czekają – widząc nasze zdziwione twarze, wyjaśnia nieznajomy. Z wyglądu typowy rycerz ortalionu. No, ale przecież biletów nie mamy.

Reklama

Za chwilę zacznie się mecz. – Kurwa, nie uwierzysz, z murzynem wychodzi. No normalnie, musiał na czarnego trafić! – wyje do słuchawki rozentuzjazmowany rodzic. Przywitanie obu drużyn, losowanie i zaczynamy. Widzew w składzie z Phibelem, Kaczmarkiem i Visnakovsem kontra gospodarze, ekipa trzecioligowca. W tygodniu wygrali z rezerwami Legii, dlatego nadzieje na korzystny wynik są spore. Jeszcze nie skończyliśmy myśli, a już jest 0:1. Visnakovs poszedł za piłką do końca, bramkarz się nie spodziewał, obrońcy też nie przypuszczali. Konsternacja.

Zawodnicy Ursusa, niczym dzieci we mgle, mają problem z przyjęciem najprostszego podania. Piłkę dłużej trzyma tylko Patryk Kamiński, sześć lat temu testowany przez Southampton, zdaniem wielu – zdecydowanie zdolniejszy od Mateusza Możdżenia, z którym w juniorach występowali w jednej drużynie juniorów Ursusa. Przy barierce stoi Marek Jóźwiak. To on ściągnął Patyka na Łazienkowską, przeprowadzając jeden z najdroższych transferów w historii akademii Legii. Kamiński kiwa, przekłada, próbuje wykreować jakąś akcję, ale kolegom strach związał nogi – nawet jak wybijają, to najdalej na kilkanaście metrów… Po kwadransie sytuacja opanowana. Widzewowi przestało się chcieć.

Dopingu na trybunie nie ma, bo kibice Ursusa… też protestują. Podobno klub nie wspiera ich w walce z policją. Co jakiś czas jeden z lokalnych próbuje samozwańczo kierować dopingiem. Jest wyraźnie zmęczony. – Ja na lewe ucho słabo słyszę, dajecie teraz wszyscy głośno, śpiewam: „łódzką kurwę” – krzyczy, ale jego apel wzbudza entuzjazm tylko na moment. – Jak nie, to ja idę do Biedronki. Po co tu jestem? – pyta lekko zmieszany. Mimo wszystko, nie traci rezonu i po jakimś czasie śmieją się z niego już wszyscy wokół. Jemu się wydaje, że to mecz jest śmieszny.

Na placu, jeśli nie liczyć lobu Kamińskiego z czterdziestu metrów, który na poprzeczkę sparował Krakowiak – nuda. Jedni nie za bardzo umieją, drudzy czekają na końcowy gwizdek. Ursus próbuje grać kombinacyjnie, tylko że skrzydłowi biegając nie zginają kolan. To po prostu nie może się udać. W doliczonym czasie jeszcze rzut rożny, w pole karne wbiega nawet bramkarz, ale bezbłędny w powietrzu Phibel z łatwością wybija. – Czekaj, czekaj – krzyczy ławka rezerwowych Widzewa. Koniec. – Co czekaj, to nie poczekalnia! I tak jesteście Ł»ydy pierdolone – kręci głową niezadowolony emeryt. Jego żona również kręci głową, chwyta go za rękę.

Mąż wróci do domu i będzie rozpamiętywał. Ł»e trzydzieści lat temu to stary Kosecki był młody i jakoś tak w ogóle lepiej grali, niż teraz. Nie bali się, walczyli. Następnego meczu o taką stawkę przy Sosnkowskiego może już nie doczekać…

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama