Mateusz Matras: – Chcieliśmy zdjęcia robić, żebyście wiedzieli, że fajnie się bawimy

redakcja

Autor:redakcja

15 sierpnia 2013, 10:11 • 9 min czytania

– To była zapowiedź tego, która drużyna i jak poradzi sobie w Europie. Szło to jakoś tak: „Puchary dla Piasta są po to, żeby taki Klepczyński z Częstochowy czy taki Matras z Ornontowic zobaczył trochę świata, może nawet coś pozwiedzał, zobaczył, jak to jest na salonach Europy”. No, jeśli nie dokładnie tak to szło, to przynajmniej taki był sens. Człowieku, co my się z „Klepą” śmialiśmy, jadąc autokarem już tam, na wyjeździe. Ł»e fotki porobimy i je do was wyślemy, żebyście wiedzieli, że się fajnie bawimy i już trochę tego świata zobaczyliśmy – opowiada Mateusz Matras, defensywny pomocnik Piasta Gliwice, z którym spotkaliśmy się w zeszłym tygodniu.
Podobno niełatwo cię spotkać na pomeczowym rozbieganiu.
E tam, pewnie „Zboziu” tak mówił… Normalnie wychodzę na roztruchtanie, tylko jakoś tak ostatnio wypadało, że coś mnie po meczach bolało, coś tam naciągnąłem czy jakiegoś krwiaka miałem. Wtedy maser mówił: dobra, zostań. Ale bez przesady, na dziesięć razy, biegam siedem.

Mateusz Matras: – Chcieliśmy zdjęcia robić, żebyście wiedzieli, że fajnie się bawimy
Reklama

Mówią też, że gdyby któryś ze śląskich piłkarzy miał wejść do klatki z Jackiem Wiśniewskim, to Matras z chęcią by to zrobił.
A ja słyszałem, że Łukasz Skorupski by chciał spróbować, tak chyba nawet Jacek kiedyś wspominał. Wolałbym najpierw pograć w piłkę, tutaj powalczyć i się wykazać.

Ale podobno czasami do klubu przyjeżdżasz podrapany, tak to ujmę.
Raz może przyjechałem podrapany, to wszystko. Nie przesadzajmy.

Reklama

No dobra. Wiemy, że pochodzisz z Ornontowic, a później nagle trafiłeś do Piasta. Tam piąty poziom rozgrywkowy, tu pierwszy, choć początkowo był drugi. Tak czy inaczej – spory przeskok.
Spory, jednak jeśli przyjrzeć się bliżej, to wszystko szło po kolei. U mnie, w Gwarku Ornontowice, tworzono drużyny juniorskie co trzy lata, więc ja i mój rok starszy brat graliśmy w roczniku 1989. Od małego byliśmy wysocy, więc mieliśmy łatwiej w rywalizacji ze starszymi. Damian poszedł do seniorów jak miał te regulaminowe szesnaście lat, choć na początku był tylko rezerwowym bramkarzem. Po sezonie te szesnaście lat skończyłem ja i zaczęliśmy grać w piątej lidze. To był dla mnie większy przeskok, niż później do Piasta.

Dlaczego?
Bo byłem najmłodszy, grałem na odpowiedzialnej pozycji i po prostu miałem ciężko. Pamiętam, jak trenerzy przeciwników krzyczeli: grajcie na niego, pomyli się! To nie było łatwe, jak potem jedzie na ciebie taki napastnik – a akurat napastnicy w tych niższych ligach są lepsi niż obrońcy – szybki do tego, z przykazaniem, że ma cię ominąć i na luzie, że jak się nie uda, to nie będzie pretensji. Wtedy ustawiali mnie na stoperze, czyli każdy błąd śmierdział stratą gola, a takie sytuacje się powtarzały – może nie co tydzień, ale często.

Miałeś aż takie kłopoty ze zwrotnością? Teraz bardziej można się przyczepić do wydolności.
No nie była ta zwrotność za dobra. Tylko że w klubie, mimo że na piątym szczeblu, często po treningach zostawali ci najwięksi i mieliśmy specjalne ćwiczenia. Z czasem było coraz lepiej. Wiesz co, dużą – bardzo dużą nawet – zasługę w tym, że gram teraz w Ekstraklasie, miał świętej pamięci Henryk Bałuszyński. Sporo podpowiadał, zabierał nas – piątoligowców! – na obozy do Niemiec, w okolice Bochum, gdzie kiedyś sam występował. Później załatwił mi testy w Górniku Zabrze, który awansował właśnie do Ekstraklasy i tworzył „młodą”…

O wątku z Górnikiem jeszcze nie słyszeliśmy.
Pewnie dlatego, że w końcu tam nie pojechałem (śmiech). Kilka dni wcześniej zaprosił mnie Piast, któremu spodobały się moje występy – już w czwartej lidze. Trenowałem kilka dni i wtedy dostałem zaproszenie na nabór do Górnika. Nie za bardzo wiedziałem, co robić – tutaj nikt mi kontraktu nie obiecał, a jak pójdę tam, to może nie być do czego wracać. Czas mijał. Zostałem.

Przeniosłeś się do Piasta, który był w trakcie budowy nowego stadionu, mogącego przyjąć dziesięć tysięcy kibiców. Gdyby zaprosić wszystkich mieszkańców Ornontowic, żeby wypełnili trybuny, każdy musiałby wziąć osobę towarzyszącą. Gliwice to jednak trochę inny świat.
Tak, tylko że Ornontowice są niedaleko. Ja wciąż tam mieszkam, z rodziną, cały czas właśnie tam mam najwięcej znajomych i spędzam najwięcej czasu. Jak mi się nudzi, to odbieram dziewczynę, wsiadamy i jedziemy albo na Gwarka, albo gdzieś obok, obejrzeć jakąś A-klasę. Jestem stąd, tu się dobrze czuję.

Z dziewczyną na A-klasę? Jest Silesia w Katowicach, jest Forum w Gliwicach…
Lubimy razem obejrzeć mecze, tak zwyczajnie. Na kawę też czasem skoczymy.

Nie dziwi cię, że na stadionie Piasta w czasie ligowych meczów – mimo waszych dobrych wyników – frekwencja nie jest zbyt wysoka?
Czy dziwi… Też po to gramy, żeby kibiców było jak najwięcej. Jest nowy obiekt, fajny przecież, są wyniki i mamy te pięć-sześć tysięcy. Może nie ma takiego ruchu jak wtedy, gdy otworzyli stadion i na pierwszą ligę przychodziło i po dziesięć tysięcy, ale jeśli porównasz tę liczbę z tym, co było wcześniej, te kilka lat temu, to frekwencja jest o wiele wyższa. Chyba czasu potrzeba, żeby się ludzie przyzwyczaili.

Jadąc przez Gliwice, na murach widać coraz więcej napisów, związanych z Piastem. Nie wiem, jak było dawniej, słyszałem tylko, że wśród mieszkańców, większość kibicowała Górnikowi.
Siłą rzeczy, bo Piast grał nisko i dopiero teraz rośnie w siłę. Dlatego mówię: zobaczymy, co będzie za parę lat. Na Śląsku jest wiele klubów, a Piast dopiero gruntuje swoją pozycję, w sumie dopiero zaczął walczyć o swoje. Mnie się wydaje, że tych kibiców mamy coraz więcej.

Ile tak naprawdę w Piaście znaczy Marcin Brosz? Bo na Cracovię podobno skład ustalił trener Marcin Robak.
W gazecie się pomylili, zamiast nazwiska trenera, wpisali Robaka. Jaki on szczęśliwy był, że tak to wszystko dobrze poustawiał i przywieźliśmy stamtąd trzy punkty! Co do trenera Brosza… Myślę, że wykonuje dobrą robotę. Piłkarze go szanują, ma swój pomysł na tę drużynę, jest konsekwentny w tym, co robi. Ze swoim podejściem chyba dobrze trafił. Ja na pewno nie narzekam.

Mateusz Matras to jest defensywny pomocnik czy prawy obrońca? Podobno w czasie ostatnich przygotowań trener szykował cię na środek obrony, więc można się już w tym wszystkim pogubić.
W juniorach grałem w środku albo na ostatnim. W seniorach na ostatnim albo na prawej obronie. Przyszedłem do Piasta i w pierwszej lidze ustawili mnie na defensywnym, choć już na przykład debiut w Ekstraklasie – z czerwoną kartką z Górnikiem – zaliczyłem jako prawy obrońca. Dla mnie w sumie bez różnicy, choć w środku pomocy chyba czuję się najlepiej.

A grając na jakiej pozycji – twoim zdaniem – mógłbyś zajść najwyżej?
Chyba właśnie na defensywnym pomocniku, bo wielu trenerów lubi w środku ustawić takiego, który zgarnie wszystko to, co w powietrzu. Trochę jeszcze muszę popracować nad rozegraniem i będzie dobrze.

Mówi się, że beniaminek pierwszy sezon jedzie na fantazji, na tym całym entuzjazmie, a w drugim sezonie są męczarnie.
Nam tak już mówili przed poprzednią rundą: jesienią nikt was nie znał, graliście do przodu, a wiosną będziecie karceni. No i tak nas karcili, że się załapaliśmy na europejskie puchary, pierwszy raz w historii klubu. W tym sezonie, choć gramy może trochę słabiej, wciąż bliżej nam do góry tabeli, niż dołu. Spokojnie, poradzimy sobie. Zwróć uwagę, że my gramy tak samo wygrywając, jak wtedy, gdy przegrywamy.

Ale już w starciu z Karabachem wesoło nie było. Niby to wasz debiut w pucharach, niby rywal z kilkoma dobrymi piłkarzami, ale to ciągle nie Niemcy, Anglia, Francja czy nawet Czechy, a ligowy średniak z Azerbejdżanu.
Niewiele zabrakło. U nich mogliśmy przegrać nawet wyżej, za to w rewanżu według mnie lepsi byliśmy my. Mieliśmy 2:1 i tę poprzeczkę… Szkoda. Już nawet karne nie byłyby złe, Kuba je dobrze łapie. A czy Karabach taki słaby? Grają dalej.

I nawet gładko przejechali się po Szwedach z Gelfe, teraz czeka na nich Eintracht Frankfurt, więc chyba skończy się dzień dziecka.
W którymś z meczów przeciwko Szwedom – już nie pamiętam dokładnie, czy w pierwszym, czy w drugim, Karabach oddał dwadzieścia osiem strzałów, z czego kilkanaście celnych i powinni byli im wcisnąć kilka bramek więcej. Na pewno nie są słabi. Ja na przykład nigdy wcześniej nie grałem na tak dobrego zawodnika jak ten Richard Almeida, u nas w Ekstraklasie takich rozgrywających chyba nie ma.

Właśnie jego zapamiętasz z tej krótkiej, pucharowej przygody?
Tak. Zapamiętałem też to, co wy kiedyś u siebie na stronie napisaliście, bo czasami można znaleźć u was coś śmiesznego. To była zapowiedź tego, która drużyna i jak poradzi sobie w Europie. Szło to jakoś tak: „Puchary dla Piasta są po to, żeby taki Klepczyński z Częstochowy czy taki Matras z Ornontowic zobaczył trochę świata, może nawet coś pozwiedzał, zobaczył, jak to jest na salonach Europy”. No, jeśli nie dokładnie tak to szło, to przynajmniej taki był sens. Człowieku, co my się z „Klepą” śmialiśmy, jadąc autokarem już tam, na wyjeździe. Ł»e fotki porobimy i je do was wyślemy, żebyście wiedzieli, że się fajnie bawimy i już trochę tego świata zobaczyliśmy (śmiech).

Piast aspiruje do miana najweselszej drużyny w Ekstraklasie. Większa część składu lubi pożartować.
Bo dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. Nie wiem, jak jest pod tym względem w innych klubach.

No właśnie. Grasz już w Piaście kilka lat, masz pewne miejsce w składzie i wciąż możesz być lepszy. Skoro jeszcze w czasie gry w pierwszej lidze chciały cię niemieckie kluby, to chyba powoli powinieneś pakować walizki.
Spokojnie, pośpiechu nie ma. Coś tam w przeszłości było, ale chyba żaden konkret, zresztą ja bym i tak tam nie poszedł, bo za słaby byłem.

Sprecyzujmy: chciało cię u siebie Kaiserslautern.
Nie tylko oni, jeszcze jeden klub stamtąd. Ale jaki był sens, żebym tam jechał? Nawet nie miałem jeszcze ani jednej minuty w Ekstraklasie.

Gdyby oferta przyszła dziś, zdecydowałbyś się na wyjazd?
Może tak, nie wiem. Tylko że ja bym chciał najpierw pograć w Polsce, żeby wyjeżdżać jako zawodnik do gry, a nie do siedzenia.

Czyli na propozycję z Legii lub Lecha byś się nie pogniewał, tak? Wolisz nie iść na skróty, tylko krok po kroku: mniejszy klub, później czołowy i dopiero wtedy wyjazd.
Najchętniej tak bym to widział. Z tym, że ja wcale nie chcę, żeby wyszło, że planuję odejść z Piasta. To by była nieprawda, bo ofert nie ma, a musiałaby być naprawdę konkretna, z jakimś fajnym planem na mnie.

I z fajnymi cyferkami w kontrakcie, bo grając całe życie w Piaście, multimilionerem nie zostaniesz. Byliście w lidze na podium, a pensje macie najniższe w stawce.
Może i najniższe, ale zawsze na czas. To, co mamy obiecane – dostajemy. Wiem, że pewnie gdzie indziej mógłbym zarobić zdecydowanie więcej, zwłaszcza że od trzech czy czterech lat jadę na tym samym kontrakcie, który podpisałem, przychodząc do Piasta z czwartej ligi. Dzięki aneksom jest trochę lepiej, ale to wciąż nie jest Bóg wie ile.

Powiedz na koniec, jak to było z tym Wacławczykiem. Damian Zbozień opowiadał, że w czasie meczu non stop za tobą chodził i nie przestawał gadać.
Tak było. Nie znam go i w zasadzie od razu traktowałem tę sytuację z uśmiechem, ale ile można tak gadać i gadać?

Rozumiem, że nie o polityce.
Bardziej w stylu: „No, chodź! Dawaj, zaraz cię pojadę jeden na jeden. Nie mogłeś celniej podać?”. I tak w kółko to samo…(śmiech)

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama