Eduards Visnakovs: – Polska dla wielu jest marzeniem. Na Łotwie ciężko wyżyć z piłki

redakcja

Autor:redakcja

14 sierpnia 2013, 16:44 • 7 min czytania

– Nigdy wcześniej się tak nie czułem. Kilka tysięcy ludzi zaczęło śpiewać i skandować moje nazwisko. Niesamowite. Wcześniej, jeśli ktoś krzyczał „Visnakovs” z trybun, to może kilkadziesiąt, góra sto osób – opowiada piłkarz, który dziś jest na ustach wszystkich. Największe zaskoczenie początku rundy, i człowiek, dzięki któremu Widzew może myśleć o czymś więcej, niż desperackiej walce o utrzymanie. Poza boiskiem uśmiechnięty, sympatyczny i skromny, na nim – szybki, silny i do bólu skuteczny. Poznajcie historię Eduardsa Visnakovsa.
Takiego zainteresowania wokół własnej osoby doświadcza po raz pierwszy. Na Łotwie, gdzie się wychował, za piłką nie przepadają i jest ona sportem co najwyżej numer trzy – daleko za koszykówką i hokejem. W Kazachstanie, gdzie był przez rok, o futbolu też nie dyskutuje się nocami, a i on sam argumentów dał ku temu niewiele. Jakie to uczucie, gdy cały stadion skanduje nazwisko twoje i człowieka, który twój transfer sfinansował, przekonał się dopiero w Polsce. Kraju, który dla takich on jest furtką do wielkiego świata.

Eduards Visnakovs: – Polska dla wielu jest marzeniem. Na Łotwie ciężko wyżyć z piłki
Reklama

– Dla mnie i dla wielu moich rodaków przyjazd do waszego kraju to duża szansa. Liga polska to miejsce, które uważnie obserwują inne kluby – choćby z Niemiec, Włoch czy Hiszpanii. Jeśli strzelasz dużo goli, masz szansę zaistnieć i trafić do lepszego miejsca. Tak jak mój kolega, Artjoms Rudnevs. A do Kazachstanu nie zagląda właściwie nikt, nie traktuje się tego kraju poważnie. Dlatego Polska otwiera nam możliwości. Polska jest dla wielu marzeniem – nie ukrywa. – Może po moich dobrych występach otworzą się drzwi kolejnym zawodnikom z Łotwy? Chciałbym, żeby mogli iść tą ścieżką.

Z Łotyszami nasze kluby mają różne doświadczenia. Z jednej strony Jurijs Ł»igajevs, który do Widzewa przychodził jako gwiazda tamtejszej ligi i momentalnie przepadł. Z drugiej, wspomniany Rudnevs. Gdzieś po środku balansuje Deniss Rakels, 18-letni król strzelców na Łotwie, którego od ponad dwóch sezonów przerasta Ekstraklasa, a po dobrym sezonie w Katowicach ostatnio otrzymał powołanie do pierwszej reprezentacji. Dwa lata starszy Visnakovs liczy, że kwestią czasu jest, kiedy i on do niej trafi. Dotychczas grał tylko w drużynach juniorskich, ostatnio w U-21, m.in. z Francją. Naprzeciwko niego Raphael Varane, z którym chciał zamienić się koszulką, ale… nie mógł. Taki przywilej ma tylko pierwsza kadra, w młodzieżówce za każdą „straconą” koszulkę trzeba federacji zwrócić koszty.

Reklama

O Polsce marzy więc wielu, choćby brat Eduardsa – Aleksejs, który grał wcześniej w Cracovii, a dziś zameldował się na testach w Widzewie. – Bo wie, że poziom, warunki i finanse są tu na znacznie wyższym poziomie – przyznaje młodszy z braci. – Nie jest łatwo utrzymać rodzinę – żonę i dwójkę dzieci – żyjąc z piłki na Łotwie. Zarobki w tej lidze są naprawdę niskie. Przeciętne wynagrodzenie to tysiąc euro, ci najlepsi mają trzy tysiące. Ł»eby było ciekawiej, tamtejsze kluby są zdania, że na swoich piłkarzach zarobią duże pieniądze. Ale nikt nie jest głupi i za Łotysza, który nigdy nie grał za granicą, nie zapłaci wiele. O ile w ogóle zapłaci…

– Ja z Łotwy wyjechałem dopiero rok temu, choć chciałem wyjechać już wcześniej. Dlaczego? Bo to Łotwa. To nie jest miejsce, w którym powinno się przebywać zbyt długo. Jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz jak najszybciej stamtąd się wyrwać – przyznaje 23-latek. Próbował kilkukrotnie. Dwa lata temu był na testach w Ł»ylinie, cztery lata temu w Lecce. Włosi byli zdecydowani na transfer, chcieli go u siebie. Zrezygnował jednak on sam. Nie chciał porzucać szkoły, zostawiać rodziny i obawiał się, że sobie nie poradzi. Dziś przyznaje, że chyba nie był gotowy, ale i ma poważne wątpliwości: może jednak trzeba było spróbować? Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.

Tym bardziej, że propozycja z Lecce pojawiła się, gdy był na fali. Miał wtedy 18 lat, grał w drugoligowej Daugavie Ryga, z którą wywalczył awans. – Mieliśmy fajny, młody zespół i świetnie się rozumieliśmy. Byłem jedynym napastnikiem, drużyna była ustawiona pode mnie i koledzy wiedzieli, że to do mnie mają dogrywać piłki. Pozostało tylko wykańczać akcje – mówi. I w tym schemacie sprawdził się idealnie. Został wybrany najlepszym piłkarzem ligi, zdobył trzydzieści goli. To był jego rok.

Zamiast zrobić duży krok wprzód, stał jednak w miejscu. Przeszedł mu koło nosa wyjazd do Włoch, przeszła też potem Słowacja. Plan, żeby wyjechać z ojczyzny jak najszybciej, stanął pod dużym znakiem zapytania. Zwłaszcza, że w pierwszej lidze Visnakovsowi tak dobrze już nie szło. Granica dziesięciu goli co roku okazywała się nie do osiągnięcia.

Wyjechał, gdy pojawiła się pierwsza okazja z brzegu. Kazachstan. Kierunek, przyznajmy, nietypowy. Liga mało popularna, raczej nie dla piłkarzy, którzy chcą się wypromować, z limitem obcokrajowców w składzie i założeniem „szrotu z zagranicy nie ściągamy”. Kluby kazachskie mogą ściągać cudzoziemców powyżej 30. roku życia tylko, gdy rozegrali daną liczbę spotkań w swojej reprezentacji. Danijel Ljuboja, który tego kryterium nie spełniał, dostał więc latem propozycję: wysoki kontrakt i… obywatelstwo. Pieniądze to główny argument Kazachów, choć Szachtior Karaganda gra właśnie z Celtikiem o Ligę Mistrzów, a po drodze zdążył odprawić m.in. BATE Borysow. Marcin Lewicki, agent piłkarski, informuje, że wynagrodzenie Visnakovsa właśnie w Szachtiorze wynosiło netto 25 tysięcy dolarów na miesiąc. Zarobki nie były już jednak na pierwszym miejscu, a i dyrektorem sportowym klubu został menedżer, który ściągał piłkarzy, których znał. Napastnikowi z Łotwy podziękowano.

– W Szachtiorze trenerem był prawdziwy kat. Mocna, rosyjska szkoła – opowiada. – Organizował strasznie mocne treningi, zwłaszcza na siłowni, kiedy musieliśmy podnosić naprawdę duże ciężary. Szczerze? Ja, tak jak i kilku kolegów, chodziłem u niego wyczerpany, a on nic sobie z tego nie robił – ciągle tylko na nas krzyczał, krzyczał i wymagał coraz więcej. Nie to, co trener Mroczkowski, który jeśli widzi przemęczenie, to zmniejsza obciążenia. A my jeździliśmy wtedy zimą na wyczerpujący obóz do Turcji. Na dwa i pół miesiąca! Trener wywierał na nas ogromną presję, tak samo było z kibicami, którzy po dwóch porażkach potrafili się mocno zdenerwować. Ale to nie jest normalne, kiedy po kilku nieudanych zagraniach trener w trakcie meczu wydziera się na ciebie i woła „Zrób tak jeszcze raz, to zejdziesz”. Kibice zwariowani, trener szalony, a przynajmniej prezes normalny. Szkoda tylko, że nie znał się na piłce.

To był odpowiedni moment, żeby rozejrzeć się za nowymi możliwościami. Najlepszym rozwiązaniem była Polska. Rudnevs dał już wcześniej rodakom sygnał: warto. Na biurka klubów z Ekstraklasy zaczęły trafiać więc oferty nikomu nieznanego napastnika z Łotwy. Naturalnym wyborem wydawała się Cracovia, w końcu tam znali jego brata. W Krakowie najpierw go nie chcieli, potem zaczęli mówić o testach, a on zdążył zameldować się w Łodzi. Po sparingach, choć Visnakovs nie trafił w nich ani razu, w Widzewie byli zdecydowani. Problem w tym, że nie mieli pieniędzy na jego kontrakt. Piłkarz wyjechał, już miał podpisywać kontrakt w Bełchatowie, w porę jednak zadzwonił Widzew – „mamy pieniądze!”.

Tak naprawdę, to miał je Grzegorz Waranecki, prywatny inwestor. Trener Mroczkowski do niego wydzwaniał, namawiał i przekonywał, aż dopiął swego. Biznesmen wyłożył więc swoje pieniądze na kontrakt فotysza. Jak mówi, zrobił to bezinteresownie i z miłości do klubu. Sylwester Cacek pomocy jednak nie docenia, w wywiadach opowiada o „twardych negocjacjach z agentami”. – Pewnego dnia Cacek podziękuje mi za Visnakovsa – odpowiada Waranecki w rozmowie z Weszło. Marzy mu się, żeby Łotysz zrobił taką karierę, jak Robert Lewandowski.

Kliknij aby przeczytać rozmowę z Waraneckim o Visnakovsie >>

– Jak utrzyma tę skuteczność przez pół rundy, to już mamy pewnego króla strzelców – mówi po dwóch meczach Visnakovsa Tomasz فapiński. Napastnik Widzewa po czterech kolejkach (grał w trzech spotkaniach) prowadzi w klasyfikacji najskuteczniejszych piłkarzy i ma na swoim koncie cztery gole. A mógł mieć więcej.

– Wiem, że po świetnym starcie kibice wysoko zawiesili poprzeczkę, że teraz będą chcieli więcej i więcej. Ja się nie podpalam. Założyłem sobie przed tym sezonem cel: dziesięć goli. Dla mnie to podstawa. Każda bramka powyżej tych dziesięciu będzie miłą niespodzianką. Bramek, które strzeliłem, nie świętowałem. Trzymam głowę nisko, twardo stąpam po ziemi i nie chodzę na imprezy. Wybiorę się, jak będę miał dwadzieścia goli – uśmiecha się Visnakovs. A w Widzewie już zacierają ręce. Podesłano im napastnika, który okazał się strzałem w „dziesiątkę”, zdołali zorganizować pieniądze na jego kontrakt (na rok z opcją przedłużenia o dwa kolejne) i mogą patrzeć, jak rośnie jego cena.

Visnakovs: – Jak grałem w Ventspilsie, to zdobyłem mistrzostwo i Puchar فotwy. Pojechałem do Kazachstanu i tam też od razu zostałem mistrzem. Ciekawe, ile czasu będę potrzebował tutaj?

PIOTR TOMASIK

Najnowsze

Ekstraklasa

Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą

Jakub Białek
2
Zieliński studzi głowy. W Kielcach nie jest ani tak źle, ani tak dobrze, jak myślą
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama