Legia Warszawa odpowiedziała na wygrane Lecha Poznań i Jagiellonii Białystok, wygrywając na wyjeździe z Wisłą Kraków. Na Reymonta w ostatnim czasie przyjeżdża jak do siebie, jej kibice mogli być dobrej myśli. Tak jak mistrzowie Polski kilka tygodni temu w pełni zasłużenie przegrali z “Białą Gwiazdą” u siebie, tak teraz rządzili na boisku i nie pozostawili rywalowi żadnych złudzeń – nawet podczas gry w dziesiątkę.
Inna sprawa, że Legia nie powinna grać w osłabieniu, bo Jarosław Niezgoda na pewno nie zasłużył na drugą żółtą kartkę za rzekome symulowanie faulu. Napastnik gości ewidentnie został trafiony w nogę przez Marcina Wasilewskiego. Nie przewrócił się jednak od razu, tylko dwa kroki później i najwyraźniej fakt ten sprawił, że sędzia Mariusz Złotek uznał to za próbę oszukania go. Szkoda, że po prostu nie skorzystał z VAR-u. Nie mógł tego zrobić pod kątem rozpatrywania czerwonej kartki za dwie żółte (można to zrobić tylko przy bezpośredniej czerwonej) czy rzutu karnego (zdarzenie miało miejsce przed linią szesnastki), ale miał prawo skorzystać z powtórek pod pretekstem analizy, czy przypadkiem interweniującemu Wasilewskiemu nie należało się wykluczenie. Zabrakło odrobiny sędziowskiego refleksu.
Tyle dobrze, że tak poważny błąd arbitrów nie wpłynął na końcowe rozstrzygnięcie. Wisła grając 11 na 10 była tak samo bezradna jak przy wyrównanych siłach. Ba, chyba nawet była bezradna jeszcze bardziej. Po utracie gola gospodarze potrafili przynajmniej stworzyć jakieś zagrożenie. Arkadiusz Malarz tuż przed przerwą obronił strzał Carlitosa, a potem po rzucie wolnym Hiszpana świetnie odbił piłkę po uderzeniu głową Wasilewskiego. To tak naprawdę jedyne groźne momenty Wisły, która biła głową w mur. Trudno jednak, żeby było inaczej, gdy ma się w składzie takich sabotażystów jak Nikola Mitrović. Facet może i ma dobre statystyki celnych podań, tyle że gra takiego “stojanowa”, że aż oczy bolą. Najchętniej stałby dwa kroki przed obrońcami i podawał do najbliższego – w prawo, w lewo lub prosto. I potem jeszcze raz. W kilku przypadkach zresztą nawet to nie wychodziło. Tradycyjnie zdarzyło mu się też podnosić piłkę w momencie, gdy nie miało to absolutnie żadnego uzasadnienia. W ten sposób sprawił sporo problemów Julianowi Cuescie, który musiał wybijać ją byle dalej od bramki.
Legia, mimo wyraźnej przewagi piłkarskiej, też długo nie rozpieszczała obserwatorów. Emocje zaczęły się dopiero pod koniec pierwszej połowy. Najważniejszy akcent to oczywiście kapitalna akcja Cristiana Pasquato. Włoch zakręcił Jesusem Imazem i Zoranem Arseniciem, a następnie idealnie strzelił sprzed pola karnego. Chwilę wcześniej Niezgoda po podaniu Włocha miał jeden na jeden z Wasilewskim (trafił go w rękę, sędzia słusznie nie reagował), a Michał Kucharczyk z dystansu huknął w poprzeczkę.
W drugiej połowie Wisła kopała się po czole, Legia mogła ją dobić. Pasquato znów próbował szczęścia z ponad dwudziestu metrów, ale tym razem Cuesta odbił piłkę. Na kwadrans przed końcem Michał Pazdan zaliczył odbiór w środku pola i podał do Sebastiana Szymańskiego. Ten minął Frana Veleza w polu karnym, ale strzelił obok słupka. Ta akcja mogła zamknąć mecz.
Pasquato jest największym wygranym pierwszych dni Deana Klafuricia w roli samodzielnego trenera Legii. Włoch w środku tygodnia świetnie asystował Niezgodzie przy bramce dającej awans do finału Pucharu Polski, a teraz zapewnił bezcenne trzy punkty. Były pomocnik Juventusu już pod koniec rundy jesiennej zaczął się rozkręcać i wydawało się, że wiosna może być jego. Zimowe transfery sprawiły jednak, że znów trafił na ławkę. Na pierwsze wejście czekał aż do 11 marca z Lechią Gdańsk. W wyjściowej jedenastce pojawił się 31 marca w Gdyni, powtórka nastąpiła dopiero dziś.
Trzeba też wspomnieć o bardzo dobrym meczu Pazdana, który pewnie interweniował w ważnych momentach (na przykład zablokowanie Imaza w 15. minucie), a niewiele brakowało, by jeszcze dopisał sobie asystę.
“Wojskowi” utrzymali stan przed kolejką, czyli mają tyle samo punktów co Jagiellonia i punkt mniej niż Lech. Wisła po niezłym występie w Płocku powróciła do irytowania swoją grą i zajmuje ostatnie miejsce w grupie mistrzowskiej.
[event_results 446603]
Fot. Michał Stawowiak/400mm.pl