Środowa prasa na kolana nie rzuca, ale kilka ciekawszych rzeczy znajdziemy. Bramkarz Zagłębia Lubin, Dominik Hładun mógł zostać bokserem, Adam Dźwigała odnalazł się w Wiśle Płock, runda finałowa Ekstraklasy nie będzie sprzyjała ogrywaniu młodzieży, a Łukasz Trałka rozgrywa sezon życia w Lechu Poznań. Zapraszamy na prasówkę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Dean Klafurić pracę w roli pierwszego trenera Legii zaczyna od rewanżu z Górnikiem Zabrze w półfinale Pucharu Polski. Od razu może dużo wygrać, ale też dużo przegrać.
(…) Na razie ma mniej gadać, a więcej pracować. Jego poprzednik robił odwrotnie. Klafurić ma sprawić, żeby piłkarze podnieśli głowę na boisku i zaczęli wygrywać. – Przed poniedziałkowym treningiem mieliśmy wyjątkowo długą odprawę. Koncentrowaliśmy się nie tylko na szczegółowej analizie gry rywala, ale próbujemy wyciągnąć wnioski z błędów popełnionych w ostatnich meczach – mówił Klafurić. – Sytuacja, z którą się mierzymy, to ogromne wyzwanie dla mnie i całego zespołu. Najważniejsze, żebyśmy trzymali się razem. Wiem, że mamy w składzie najlepszych piłkarzy w Polsce. Wierzę, że drużyna może osiągnąć każdy cel, który sobie postawi – dodał.
Górnik Zabrze na finał PP czeka już od siedemnastu lat.
(…) Górnik ostatnio grał w finale Pucharu Polski w sezonie 2000/01. Dwumecz z Polonią Warszawa zakończył się wynikami 1:2 i 2:2. W drugim ze wspomnianych spotkań dwa gole strzelił Piotr Gierczak, który przyucza się do zawodu trenera u boku Brosza. – To było tak dawno, że niewiele już z tych dwumeczów pamiętam. Siedemnaście lat to jednak kawał czasu. Nasz awans do finału był rozpatrywany jako sukces. Obecny zespół obserwuję codziennie, jestem na treningach i stać tych chłopaków na dobry wynik w Warszawie – twierdzi Gierczak, który czasami zasiada w tym sezonie na ławce zabrzan. Do stolicy jednak nie wybiera się, bo ma zaplanowane zajęcia w Zabrzu z młodymi zawodnikami Górnika. Pracuje jako szkoleniowiec drużyny rocznika 2005.
Runda finałowa też nie sprzyja młodym piłkarzom. Niewielu trenerów ma odwagę odkrywać kolejne talenty – pisze Antoni Bugajski.
(…) Wszyscy ostatnio zgodnie chwalili wejście na ekstraklasowe salony Tymoteusza Klupsia, ale osiemnastolatek z Lecha po dwóch występach w wyjściowym składzie, w meczu z Koroną (0:1) znowu był rezerwowym. Stracił miejsce, bo do składu wrócił Darko Jevtić, który nie wykorzystał rzutu karnego.
W Śląsku, w ostatnim meczu sezonu zasadniczego z tą samą Koroną (1:1) zagrał Sebastian Bergier. Trener Tadeusz Pawłowski w kryzysowej chwili zaimponował odwagą, ale kiedy zrobiło się jeszczetrudniej, kończący dopiero w grudniu 19 lat piłkarz powędrował na ławkę, choć był to mecz z Sandecją (1:0), a więc z rywalem znacznie słabszym od Korony. Tylko że jego waga była wyższa, chodziło przecież o bezpośrednią walkę o utrzymanie.
Wcześniej Adama Chrzanowskiego na ławce Lechii ulokował Piotr Stokowiec. – Ten chłopak już nadaje się do gry w ekstraklasie – mówił niedawno trener kadry U-21 Czesław Michniewicz. Zapewne Stokowiec się z nim zgadza, ale na razie jego Lechia ma na głowie poważniejsze sprawy – bitwę o utrzymanie, więc Chrzanowski musi patrzeć na grę zza linii bocznej. W rundzie zasadniczej dostał szansę u nowego trenera i w tym sezonie zapewne znowu będzie grał, ale najpierw trzeba ugasić pożar, a to widocznie robota dla większych rutyniarzy.
Łukasz Trałka rozgrywa sezon życia. To może być bezcenne w walce o mistrzostwo dla Lecha Poznań.
Kilka dni temu Christian Gytkjaer wrzucił na Instagramie zdjęcie cieszącego się po golu Trałki. – Numer 1 zarówno na boisku, jak i poza nim – napisał duński napastnik Lecha. To pokazuje, kto rządzi w Kolejorzu i prowadzi go do mistrzostwa Polski. Kiedyś trener Nenad Bjelica stwierdził, że 34-letni zawodnik wciąż jest kapitanem, tyle że już bez opaski, której pozbawił go w końcówce poprzedniego sezonu. To jednak nie zepsuło relacji między szkoleniowcem a piłkarzem.
– Łukasz, wraz z Maciejem Gajosem, stanowi naszą moc w środku boiska. Obaj dają nam tak potrzebną stabilizację – mówi Bjelica. „Stabilzacja” to dla trenera słowo klucz. Nie szuka bowiem do środka pola zawodników, którzy będą zapominali o swojej roli i w grze ocierali się o szaleństwo. Najważniejsza jest odpowiedzialność, asekurowanie kolegów, przerywanie akcji rywali, podawanie piłki po odbiorze do graczy ofensywnych. No i wbieganie w pole karne rywali, ale tylko kiedy jest na to szansa. – U obu cenię to, że potrafią być pod bramką rywala, ale po stracie piłki natychmiast biegną na własną połowę – dodaje Chorwat.
Co zrobić w obliczu kryzysu, gdy drużynę czekają ważne mecze? Waldemar Fornalik zawsze ma ten sam sposób: zgrupowanie w Rybniku-Kamieniu. To samo zrobił teraz z Piastem Gliwice.
Przed najbliższymi spotkaniami trener Waldemar Fornalik próbuje między innymi bardziej scalić zespół, dlatego zdecydował o wyjeździe drużyny do ośrodka sportowego w Rybniku-Kamieniu. Wczoraj piłkarze Piasta spędzili tam cały dzień, ale wrócili do domów. Dzisiaj czekają ich zajęcia w Gliwicach, ale od czwartku do sobotniego meczu z Pogonią będą skoszarowani w Rybniku.
Tadeusz Pawłowski potrafi się dogadać z Jakubem Koseckim, a wcale nie było pewne, czy tak będzie.
Kiedy Tadeusz Pawłowski obejmował zespół po zwolnionym poprzedniku, jedną z najbardziej palących kwestii było wypracowanie „linii politycznej” wobec Jakuba Koseckiego. Nowy trener zastał w szatni gracza kontuzjowanego, drogiego w utrzymaniu, a na dodatek uznawanego za „żołnierza” Jana Urbana. Nie stanowiło tajemnicy, że „Kosa” rzucił latem drugą Bundesligę tylko dla byłego szkoleniowca. Jak najbardziej na miejscu było zatem pytanie, czy będzie chciał „umierać” za jakiegokolwiek innego trenera. Dziś okazuje się, że chce. Jest zdrowy, a w niedzielnym meczu z Sandecją był jednym z wyróżniających się graczy. – Cieszę się, że znalazłem z Kubą wspólny język. Dobrze się rozumiemy, a on w tej chwili gra w sposób bardzo pożyteczny dla drużyny – mówił Pawłowski po zwycięstwie z Sandecją (1:0).
Joao Oliveira zaczyna odgrywać ważną rolę w Lechii Gdańsk.
(…) Prawdziwą szansę w tym roku dostał dopiero od trenera Stokowca. Skorzystał na wymuszonej nieobecności kolegi z drużyny. W Gdyni w derbach z Arką (2:1) zastąpił pauzującego za żółte kartki Sławomira Peszkę. Spisał się bardzo dobrze. Był aktywny na skrzydle, sprawił sporo problemów obronie rywali. To on asystował przy bramce Stevena Vitorii. Zagrał tak, że brak reprezentanta Polski nie był widoczny.
Wisła Płock to już dla Adama Dźwigały czwarty klub w Ekstraklasie. I wygląda na to, że to będzie dla niego najlepszy z dotychczasowych etapów kariery.
(…) Może nie celująco, ale bardzo dobrze Dźwigała spisuje się w tym sezonie w Wiśle Płock. Od końcówki listopada, a więc 17. kolejki ekstraklasy, nie opuścił boiska choćby na minutę i jest pewnym punktem defensywy zespołu Jerzego Brzęczka. Wreszcie znalazł swoje miejsce, bo do tej pory kariera układała mu się średnio. W Jadze wszystko było w porządku, ale po przejściu do Lechii Gdańsk mógł stracić zapał do gry.
– Myślałem, że właśnie nad morzem będzie moje miejsce – wspomina. Podpisał trzyletni kontrakt, czuł, że w klubie na niego liczą. Rozpoczął nawet studia na gdańskiej AWF, będąc pewnym, że do ich ukończenia wciąż będzie graczem Lechii. Rzeczywistość okazała się o wiele mniej łaskawa. – Zostałem „fusem” – śmieje się. „Fusem”, czyli piłkarzem, który w lidze gra mało lub w ogóle. W biało-zielonej koszulce zaliczył tylko dziesięć występów, często nie było go nawet w kadrze meczowej. Najlepszy kontakt miał z Adamem Buksą, który również kariery w Gdańsku nie zrobił. Pocieszali się nawzajem, żeby choć trochę zapomnieć o sytuacji, w jakiej się znaleźli. Najlepszym podsumowaniem pobytu obrońcy nad morzem jest historia sprzed meczu z Jagiellonią. Trener Joaquim Machado na odprawie puścił na wideo kilka zagrań Dźwigały, przedstawiając go jako groźną broń… rywali. – Mówił: „Uważajcie na tego Dźwigałę, bo dobrze gra głową”. Nie wiedział nawet, że jestem piłkarzem, którego ma do dyspozycji. Nie byłem wtedy w osiemnastce meczowej, więc proszę sobie wyobrazić, jaka to była dla młodego chłopaka sprzeczność: trener wychwala mnie, ale sam nie uwzględnia w składzie. Ta sytuacja trochę mną wstrząsnęła, trochę rozbawiła – przyznaje.
Lubomir Guldan ma już swoje miejsce w historii Zagłębia Lubin.
Żaden inny obcokrajowiec nie rozegrał w Zagłębiu Lubin tylu ekstraklasowych meczów, co Lubomir Guldan.
Do ostatniego meczu z Legią (1:0) rekordzistą był Wadim Rogowskoj, który w latach 90. w Zagłębiu rozegrał 126 spotkań. Rosjanin to piłkarz z innej epoki, występował jeszcze w legendarnym pucharowym dwumeczu Miedziowych z AC Milan (0:4, 1:4) razem z m.in. Radosławem Kałużnym i Sławomirem Majakiem. W tamtym czasie był jedynym obcokrajowcem w drużynie. Później przez lubiński klub przewijało się wielu cudzoziemców, lecz żaden nie był w stanie wypracować sobie równie stabilnej i trwałej pozycji, co Rogowskoj. Dopiero teraz przebił go Guldan.
Tomasz Hołota z Pogoni Szczecin sezon zaczął od ślubu. Wygląda na to, że nie zakończy go pogrzebem, którym byłby spadek z ligi.
(…) W tym roku pięciokrotnie rozpoczynał zawody w wyjściowej jedenastce, za każdym razem harował w środku pola. Dwukrotnie przebiegł najwięcej w zespole – z Bruk-Betem Termalicą (12,07 km, 2:0) i Śląskiem (11,21 km, 3:2), i dwukrotnie był drugi pod tym względem – z Koroną (11,85 km, 0:0) i Górnikiem (11,81 km, 0:0). Dzięki niemu więcej swobody w ofensywie mają Jakub Piotrowski i Kamil Drygas, a poza tym bywa przydatny przy stałym fragmencie. Właśnie po rzucie rożnym strzelił gola wrocławianom. Od trzech meczów ma miejsce w podstawowym składzie i nic nie wskazuje, by w sobotę w Gliwicach z Piastem (godz. 15.30) coś się zmieniło.
Oprócz tego na stronie kilka innych tekstów – m.in. o powrocie do pierwszego składu Napoli Arkadiusza Milika. Po raz ostatni w wyjściowym składzie zagrał w pierwszej kolejce tego sezonu Serie A.
Piotr Wołosik i Łukasz Olkowicz wspominają Sławomira Wojtulewskiego.
OLKOWICZ: Nie poznałem Sławka tak dobrze jak ty, nie miałem szans, ale na wspomnienie tych kilku rozmów w jego pięknym domu w Bielsku-Białej tylko się uśmiecham. „Trzymam się z daleka od smutnych ludzi” – powtarzał Sławek i było to jego motto, które przyświeca również… nam. Może dlatego tak łatwo było złapać wspólny język. Czasami sobie myślę, co by było, gdy Sławek – sponsorujący sport już w latach 80. – zaczął to robić dziś, w erze Twittera i wszechobecnych mediów. Myślę, że dziennikarze szybko by go polubili, bo był barwny, elokwentny i zawsze z klasą. Pamiętam, jak opowiadał o wyjazdach do Białegostoku i meczach Jagiellonii, którą ubóstwiał. Pod koniec lat 80. nagrywał prywatną kamerą, a to był wtedy rarytas, drogę piłkarzy Jagi do ekstraklasy i jej pierwsze mecze w ekskluzywnym towarzystwie najlepszych polskich drużyn. Najzabawniejsze obrazki były po golach dla gospodarzy, bo Sławek często zapominał, że trzyma kamerę. Skakał więc z radości, unosił ręce i zamiast boiska uwieczniał niebo.
Cristiano Ronaldo to jedno z nielicznych zaprzeczeń, że sport wyczynowy nie rujnuje zdrowia. Felieton Michała Zaranka.
Lekarze opisują jego przypadek jako zdumiewający. Przyzwyczailiśmy się, że piłkarz kończący 30. rok życia, wchodzi już w schyłkowy okres kariery. Umiejętności techniczne i doświadczenie ma wyższe, ale traci już szybkość, skoczność, zwrotność, wydolność. Tak, ale nie Portugalczyk. Arancha Rodriguez z „Deportes Cope” przytacza niesamowite dane. Ronaldo ma 7 procent tkanki tłuszczowej (zwykle u sportowców z topu to 10–11), 50 procent masy mięśniowej (przeciętna 46). Ma lepsze wyniki krótkich sprintów, skacze o wiele wyżej od innych – przy tym rewelacyjnym golu przewrotką w meczu z Juventusem sięgnął piłkę nogą na wysokości 2,40 metra! Biologiczny wiek napastnika Realu Madryt wyliczono na 23 lata, a przecież ma już o ponad dziesięć więcej!
Cristiano jest pracoholikiem, co przyznają wszyscy, którzy go znają. Dążenie do perfekcji we wszystkim co robi, jest jego obsesją. Chęć, a nawet wewnętrzny przymus, zdobywania kolejnych pucharów, wygrywania każdego meczu, strzelania goli, wyprzedzania wszystkich w każdej konkurencji, nie zawsze wychodziła mu na dobre. Tak, jak jego ciało się nie starzeje, nie ulega powolnemu niszczeniu mimo tak niewiarygodnych obciążeń, tak jego umysł dojrzał i wreszcie pogodził fizjologię z możliwościami i marzeniami.
Mamy się czego bać jeśli chodzi o ofensywę Kolumbii. Radamel Falcao i James Rodriguez są w formie.
Cztery lata temu jeden z najlepszych napastników w Europie przeżył dramat. Nadal nie spełnił swojego dziecięcego marzenia, by zagrać w mistrzostwach świata. W 2010 roku Kolumbijczycy nie zakwalifikowali się do turnieju, a w 2014 roku Radamel Falcao nie zagrał w Brazylii z powodu poważnej kontuzji więzadeł krzyżowych przednich. A skoro kadra bez kapitana i najlepszego strzelca znalazła się w czołowej ósemce świata, apetyty co do osiągnięć w mistrzostwach w Rosji mają prawo być jeszcze większe. Powinniśmy się więc obawiać Kolumbii, z którą zmierzymy się w drugim spotkaniu fazy grupowej?
Przed turniejem w Brazylii napastnik AS Monaco walczył z czasem. W styczniu w meczu 1/16 finału Pucharu Francji z Monts d’Or Azergues (3:0) doznał poważnej kontuzji, a znajomi lekarze wyrokowali mu nawet osiem miesięcy przerwy. Selekcjoner Jose Pekerman, wiedząc jak ważną postacią jest w reprezentacji, obiecał mu zaczekać aż do ostatniego dnia z decyzją, czy znajdzie się w kadrze. Falcao znalazł się nawet na wstępnej liście, ale kiedy trzeba było zgłosić 23-osobowy skład, nie był przygotowany, żeby grać. Przez wiele miesięcy przechodził intensywną rehabilitację i wiele się modlił. Falcao jest przewodniczącym młodzieżowych grup katolickich takich jak „Zwariowani dla Jezusa”. Czasu i pomocy z góry było jednak za mało.
SUPER EXPRESS
Igor Angulo z Górnika Zabrze zamierza dziś postraszyć Legię w półfinale Pucharu Polski.
“Super Express”: – W pierwszym meczu był remis 1:1. Kto jest faworytem rewanżu?
Igor Angulo: – Moim zdaniem nie ma faworyta. To będzie bardzo wyrównany mecz, o wyniku zadecydują detale. Nigdy nie byłem na Stadionie Narodowym w Warszawie, widziałem go tylko z zewnątrz. A słyszałem, że jest fantastyczny, więc byłoby super tam zagrać. Nigdy też nie grałem w finale krajowego pucharu. Raz, w Grecji, mój zespół doszedł do półfinału, ale wtedy wyeliminował nas Olympiakos. Na pocieszenie zostałem wtedy królem strzelców pucharowych rozgrywek, ale wiadomo, że to nie to samo, co zdobyć puchar.
Bramkarz Zagłębia Lubin, Dominik Hładun mógł zostać bokserem. Przeszkodził… nos.
(…) Hładun to niezwykle cierpliwy człowiek. Na debiut w pierwszej drużynie Miedziowych czekał… pięć lat. Szansę dostał dopiero od trenera Mariusza Lewandowskiego. – Cierpliwości nauczył mnie boks. W ringu trzeba umieć wyczekać na błąd rywala i zadanie rozstrzygającego ciosu. W trzeciej klasie podstawówki z o rok starszym bratem Sebastianem poszedłem w ślady taty, który boksował amatorsko, i wujka Roberta Milewicza, który walczył zawodowo, i zapisaliśmy się do sekcji – opowiada piłkarz. – Ale przez przegrodę nosową musiałem odejść z boksu.
GAZETA WYBORCZA
Istnieje możliwość, że już za cztery lata w Katarze będziemy mieli aż 48 uczestników mundialu, a nie tylko 32 jak teraz.
Włoch ma już stałe miejsce w historii futbolu. Niezależnie od tego, jak potoczy się jego kariera, zostanie zapamiętany jako człowiek, który powiększał wszystkie podległe mu turnieje. To on, gdy pracował w UEFA, wymyślił 24-zespołowe mistrzostwa Europy, a potem zwiększył również liczbę uczestników juniorskich turniejów. To on do władzy w FIFA szedł z hasłem rozdęcia MŚ z 32 do 48 zespołów. Nawiasem mówiąc, strategia Włocha jest genialna w swojej prostocie – więcej miejsc na wielkich imprezach oznacza więcej zadowolonych działaczy, a więcej zadowolonych działaczy, to więcej głosów na Infantino.
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl