Gladiator z Woli – historia niepokornego Patryka Mikity

redakcja

Autor:redakcja

23 lipca 2013, 18:32 • 7 min czytania

– Niepodrabialny, jedyny w swoim rodzaju. Sprawia wrażenie, jakby wszystko działo się za szybą, gdzieś obok niego. Jemu naprawdę nie robi różnicy, czy gra na Orliku na Woli, czy na stadionie Legii, przy takiej publiczności – w ten sposób opisują go koledzy z zespołu. – Charakterny chłopak z bloku. Niełatwy w prowadzeniu, ale wyjątkowo wdzięczny i dobrze wychowany – to z kolei opinia jego wieloletniego trenera. Kim naprawdę jest i skąd się wziął Patryk Mikita, największe (obok Matsuiego) objawienie pierwszej kolejki Ekstraklasy?
Czerwiec. Kończy się sezon Młodej Ekstraklasy – ostatni w historii tych rozgrywek, ale pierwszy dla Mikity. Z dorobkiem dziewięciu goli w 28 meczach, zostaje najlepszym strzelcem Młodej Legii, która całą ligę wygrywa w cuglach. Ma świetny początek i równie udaną końcówkę, dzięki której tak dobrze wypada w przygotowywanych na gorąco podsumowaniach. Kiedy inni zawodnicy wyjeżdżają na wakacje, on siedzi w domu. Za kilka dni podpisze swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Legią i zostanie przesunięty do drużyny Jana Urbana.

Gladiator z Woli – historia niepokornego Patryka Mikity
Reklama

Trzy dni przed parafowaniem umowy, bierze udział w meczu finałowym amatorskiego turnieju Podwórko Cup. Musi pomóc swojej drużynie – „Gladiatorom z Woli” – odnieść zwycięstwo w decydującym starciu. Już nie raz wspólnie startowali w podobnych zawodach, zazwyczaj wygrywając. Ma w kolekcji kilka nagród indywidualnych. Teraz jednak lepsi okazują się rywale, w składzie z Danielem Mąką. Tym Danielem Mąką, którego losy powinny być dla Mikity największą przestrogą. Bo szybki upadek z wysoka boli najbardziej.

Obaj piłkarsko ukształtowani na Agrykoli, za to życia uczeni przez osiedlowe zasady. فączą ich jeszcze pozycja – grają jako napastnicy lub skrzydłowi, i… skłonność do zabawy. Nie tylko z piłką przy nodze. Pięć lat temu – gdy Mąka był w wieku Mikity – potrafił strzelić w derbach gola Legii, wcisnąć Polonii Bytom klasycznego hat-tricka, mimo że na boisko wszedł dopiero w drugiej połowie, a zdobywając zwycięską bramkę w samej końcówce ostatniej kolejki, zapewnił Polonii awans do europejskich pucharów. Wtedy wielu widziało go w reprezentacji Leo Beenkakkera, natomiast dziś szuka szczęścia na testach w GKS-ie Tychy, którego kapitan po treningach wskakuje w mundur i dorabia, pracując w straży miejskiej.

Reklama

Mikity życie nie rozpieszczało od małego, dlatego nazwa osiedlowej drużyny tak bardzo do niego pasuje. Szybko musiał się nauczyć, jak być gladiatorem z Woli. – To było kilka miesięcy po tym, jak przyszedł do nas z Polonii. Miał tylko 11 lat, kiedy zmarł mu ojciec. Patryk był jego oczkiem w głowie, marzył, by syn został piłkarzem – opowiada Krzysztof Tańczyński, który w Agrykoli trenował Mikitę przez od pierwszych dni, w dumie przez siedem lat. – Został sam, z ciężko, nawet bardzo ciężko pracującą matką. Ale każdemu życzę takiej matki, a każdemu trenerowi takiej współpracy z rodzicem. Ona mi zaufała, zresztą mieszkam niedaleko, więc często na treningi jeździłem wspólnie z Patrykiem – dodaje szkoleniowiec.

Początki były trudne. Jeśli błyszczał, to tylko na turniejach halowych albo między blokami, wśród kolegów, gdzie najbardziej liczyły się spryt i technika. – Zdarzało się, że siadał na ławce. Grać umiał, ale w okresie gimnazjalnym wyraźnie odstawał, zwłaszcza w aspekcie sprawności ogólnej. Jak robiłem chłopakom testy, on łapał się do najsłabszej piątki – wspomina Tańczyński. Z czasem jednak urósł, nabrał masy, co przełożyło się na dynamikę. Przy jego stylu gry – kluczową cechę. – Mniej więcej od 17. roku życia, na tych badaniach był już najlepszy. Nie w czołówce, tylko on i długo, długo nikt – podkreśla, wyraźnie akcentując końcówkę zdania.

Gdy Mikita skończył 18 lat, przez cały sezon – raz w tygodniu – trenował z najstarszą drużyną juniorów Legii. – My wtedy, ze względów proceduralnych, nie graliśmy w żadnej lidze, mieliśmy właściwie same sparingi. Sprawdzaliśmy go w tych meczach, ale jednocześnie w lidze występował dla Agrykoli. Na pewno się u nas wyróżniał, za to miał kłopot ze stabilizacją formy – tłumaczy Krzysztof Dębek z akademii Legii. Perspektywa transferu odbiła się na psychice Mikity, na co zwraca uwagę Tańczyński. – Troszeczkę trzeba go było wyhamować. Zaszumiało w głowie, jak to młodemu człowiekowi, że trenuje w takim klubie i to już jest „coś”. A to guzik prawda! W porozumieniu z trenerami ustaliliśmy, żeby przez jakiś czas nie brali go na te mecze. I podziałało – dodaje nie bez satysfakcji.

Latem zeszłego roku, w sparingu Agrykoli z rezerwami Pogoni Szczecin, wypadł na tyle dobrze, że pojechał na testy, ale już do pierwszej drużyny Portowców. Wtedy też z kontrpropozycją wyszedł trener Młodej Legii, Dariusz Banasik i ostatecznie przekonał Mikitę do pozostania w Warszawie. Pierwsze oficjalne mecze, kolejne gole. I znów trzeba było zaciągnąć hamulec ręczny. – Patryk musi mieć chłodną głowę – powtarza jak mantrę Tańczyński. Później nadeszła gorsza seria, przerwana wyjazdem na testy do szkockiego St. Mirren. Tam zostawił po sobie korzystne wrażenie, jednak kluby nie dogadały się w kwestii wypożyczenia.

Na wiosnę został więc w Młodej Legii, choć trafniejsze byłoby określenie: został w blokach. I dosłownie, i w przenośni. Na sparing z Pogonią Grodzisk Mazowiecki nie wstał. Po prostu, nie pojawił się, mimo że był przewidziany do gry. Za rękę co prawda nikt go nie złapał, ale o absencji w czasie meczu, piłkarze zazwyczaj informują sztab szkoleniowy przed spotkaniem, a nie po fakcie. – Lubi, to się bawi. Ale do Grosickiego mu daleko – mówią jego znajomi, którzy widywali go w środku nocy w kasynie. Tak czy inaczej, na początku rundy rewanżowej Mikita stracił miejsce w składzie. Wysoką formę odzyskał dopiero w trakcie majowego turnieju w Holandii, gdzie z łatwością kręcił rywalami ze szwedzkiego Halmstad oraz brazylijskiego Atletico Mineiro, po czym zachował ją na końcówkę sezonu.

– To świetny chłopak. Nie żaden łobuz, tylko taki, no… żywy! Często dzwoni, pyta mnie o radę czy prosi o ocenę jakiegoś ważnego występu. To bardzo fajna cecha. Wciąż liczy się z moim zdaniem. Pamięta o tych, którzy kiedyś mu pomogli. Nie tylko o mnie, o swoim pierwszym trenerze z Polonii również. A przecież to nie jest takie oczywiste, przecież nie musiałby, prawda? – retorycznie pyta Tańczyński. – Uwielbia trenować, szybko łapie schematy. Kiedyś nawet dodatkowo spotykaliśmy się na boisku przy فabiszyńskiej, żeby indywidualnie potrenować. Tylko o tę szkołę mam żal… Był w technikum gastronomicznym, potem gdzieś w liceum, ale ukończyć zapomniał. To się działo za moimi plecami – zaznacza wyraźnie rozczarowany. Liczy, że Patryk do szkoły jeszcze wróci.

20 lipca, 87. minuta meczu Legia – Widzew. Piłkę z rzutu rożnego dośrodkowuje Tomasz Brzyski, trafia w nią zbiegający na krótki słupek Mikita, a ta – po głowie فukasza Staronia – trochę szczęśliwie, ale ostatecznie kończy swój lot w siatce. Oficjalnie bramka zostaje zaliczona niespełna 20-letniemu debiutantowi, który wcześniej dwukrotnie wypracowuje gole kolegom. Trener Banasik o tym golu dowiaduje się, będąc wraz z drugim zespołem Legii na zgrupowaniu w Bartoszycach. Akurat robią grilla. Koledzy z Woli cieszą się na Ł»ylecie, gdzie od lat w czasie meczów wisi duża flaga z nazwą dzielnicy. Właśnie mija miesiąc od występu Mikity na Podwórko Cup…

– Odetchnąłem z ulgą już wcześniej, bo naprawdę duże wrażenie zrobiła na mnie kapitalna asysta Patryka przy bramce Michała Kucharczyka – opowiada Tańczyński. – Wiedziałem, żeby koniecznie oglądać ten mecz. Rano Patryk wysłał mi sms-a, że zagra. Nie wszystko mu wychodziło, widziałem jego statystyki. Podobało mi się jednak to, że on sobie na bieżąco weryfikował te błędy i już później, zwłaszcza w drugiej połowie, popełniał ich o wiele mniej. Już nie stawał przy linii, nie myślał, żeby ciągle przepychać ludzi – emocjonuje się trener, przez kilka minut szczegółowo analizując postawę swojego wychowanka.

– Coś jeszcze powiem. Jestem na urlopie, przestałem pracować w klubie rok temu, kiedy Patryk razem z kolegami skończył wiek juniora. Mecz z Widzewem oglądałem w Białce Tatrzańskiej. Fajnie się złożyło, że akurat tam, bo mam słabość i do tego miejsca, gdzie przez lata przyjeżdżaliśmy z Agrykolą na obozy, i do niego, jako człowieka.

Najnowsze

Anglia

Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]

Wojciech Piela
0
Kolejne zwycięstwo Aston Villi! Błąd Casha nie przeszkodził [WIDEO]
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama