Co roku jest tak samo. Odliczamy dni, pucujemy ekrany naszych telewizorów, analizujemy składy, dyskutujemy, spieramy się o szanse poszczególnych zespołów, obstawiamy faworytów i emocjonujemy się inauguracją ligi. A potem mija czterdzieści pięć minut i mamy dość. Kolejne czterdzieści pięć minut – masakra. Drugi mecz, trzeci mecz, czwarty – i właściwie żałujemy, że w ogóle zainteresowaliśmy się kiedykolwiek futbolem. Mecz Cracovii z Piastem dość dobrze obrazuje, jak zmieniały się nasze odczucia dotyczące Ekstraklasy w ostatnich kilkudziesięciu godzinach.
Na początku myśleliśmy, że mecze obu beniaminków będą szybkie i pełne składnych akcji, w końcu powrót do Ekstraklasy to zawsze duży kop na rozpęd, nie wspominając już o legendarnym w Polsce pierwszym sezonie, który w obiegowej opinii jest zdecydowanie łatwiejszy od drugiego. Spotkanie Zawiszy zweryfikowało nieco nasze przewidywania stanowiąc idealny materiał szkoleniowy dla wszystkich tybetańskich mnichów, którzy chcieliby nauczać młodych adeptów sztuki trwania w bezruchu. Spójrzcie na powtórki, to naprawdę imponująca umiejętność. Minuty mijały, a piłkarze jak posągi – dumne, wielkie, nieruchome. Najlepsze recenzje zebrał po meczu ten dwumetrowy gigant, przede wszystkim dlatego, że jest dwumetrowym gigantem i kiedyś grał we francuskiej młodzieżówce. Grą się nie wyróżnił.
Co mamy po takim spotkaniu myśleć o nadchodzących dziewięćdziesięciu minutach sam na sam z Cracovią i Piastem? Na papierze to brzmiało naprawdę fajnie – Cracovia wraca na saloony, dziki Zachód, Budziński i Szeliga rozklepujący na filmiku promocyjnym złych kowbojów z gracją godną mistrzowskiego Miami Heat, a z drugiej strony Piast Gliwice, polski pucharowicz (czyt. uczestnik eurowpierdolu). Mecz obiecujący, zapowiadający się na świetne widowisko i niezłą próbę sprawdzenia w warunkach bojowych tej słynnej tiki-taki Stawowego. Niestety, dwa dni ligi odarły nas ze złudzeń. Obstawiamy kolejne półtorej godziny gapienia się w ekran z obrzydzeniem charakterystycznym dla oglądania kolejnych polskich komedii romantycznych. Niestety, gliwiczanie i krakowiacy otrzymują rykoszetem od swoich derbowych rywali, którzy w piątek zaprezentowali show pod tytułem „dwudziestu dwóch facetów usypia węże piłką”.
Możecie narzekać, że jesteśmy malkontentami, że się łatwo zniechęcamy i zbyt szybko wydajemy wyroki. Ale to my, a nie wy, macie za sobą oglądanie wszystkich dotychczasowych spotkań Ekstraklasy. Trwa odliczanie do końca. Siedem dodatkowych kolejek, które wydawało nam się całkiem klawym pomysłem, teraz brzmi jak dożywotnie wakacje w ośrodku penitencjarnym o zaostrzonym rygorze.
Trzy mecze w niedzielę, od 15 do 22.30 przed szklanym pudłem z relacjami dla sadomasochistów. By to przeżyć, zalecamy zaraz po przebudzeniu długi spacer. Mógłby się przedłużyć, tak chociaż do 19.
Zdaniem naszego bukmachera:
<
Kliknij aby się zarejestrować i obstawić zakład >>
ComeOn zgadza się z nami, że nie należy spodziewać się wielkich fajerwerków. Najbardziej prawdopodobny według naszego bukmachera jest wynik 1:1 – kurs 6,25. Więcej, niż 2,5 gola to kurs 2,20, a więcej, niż 1,5 gola w pierwszych czterdziestu pięciu minutach – aż 3,20.
Inne ciekawe kursy:
Mniej, niż 0,5 gola w pierwszej połowie – 2,45
Bez bramek – 8,25
Remis do siedemdziesiątej minuty – 2,65
