Gerson definitywnie pożegnał się z Lechią Gdańsk. Informacja ta w środę przeszła bez większego echa, a jednak warto ją odnotować. Otrzymujemy bowiem klasyczny przykład na to, jak sprowadzony do Polski obcokrajowiec po znakomitym początku później znacznie obniża loty i już nigdy nie wraca na poziom z pierwszych miesięcy.
Brazylijczyk z hiszpańskim paszportem zawitał do klubu z Trójmiasta w lutym 2015 roku. Miał całkiem przyzwoite CV, bo pograł sporo w Rapidzie Wiedeń czy Ferencvarosie, a z Austriakami i rumuńskim Petrolulem występował w Lidze Europy. Od razu podpisano 3,5-letni kontrakt, co w naszych realiach jest rzadkością.
Nie bójmy się tego powiedzieć: rosły stoper premierową rundę w Ekstraklasie miał znakomitą! Szybko stał się czołowym obrońcą ligi i wydawało się, że może nim być na dłużej. Rafał Janicki wreszcie dostał godnego partnera do gry, z czym gdańszczanie mieli problem od czasu zakończenia kariery przez Jarosława Bieniuka. Skoro było tak miło, to co się potem zepsuło?
W tym przypadku decydujące wydaje się jedno zdarzenie. Gerson nie zdołał dokończyć sezonu 2014/15 z powodu kontuzji barku (opuścił dwie ostatnie kolejki). Sprawa okazała się poważna, wymagała kilku miesięcy przerwy. Rozbrat z ekstraklasowym boiskiem trwał od 30 maja 2015 do 11 września 2015. Wtedy Brazylijczyk wszedł na 10 minut z Koroną Kielce i… zanotował chyba więcej strat niż przez pierwsze pół roku. Widać było, że jest bardzo daleko od formy, z którą do Polski przychodził. Szybko jednak Thomas von Heesen wstawił go do wyjściowego składu. Zaczęła się seria porażek i Niemca zwolniono. W przerwie zimowej przyszedł Piotr Nowak. Zaczął on od rozbicia Podbeskidzia 5:0 (Gerson w nim nie grał). Później zdarzył się feralny mecz z Koroną w Kielcach. Latynos wyleciał z boiska w 48. minucie, a Lechia przegrała 2:4. Nowak tak się zraził do wychowanka Botafogo, że ten do końca sezonu jeszcze tylko dwa razy wszedł z ławki. Problemy mu się nawarstwiły: nie zdążył wrócić do optymalnej formy po urazie, a potem praktycznie stracił całą rundę.
Mimo to sporym szokiem było wypożyczenie Gersona do Górnika Łęczna na zamknięcie okienka latem 2016 roku. Tam Brazylijczyk raz grał nieźle, raz słabiej, ale generalnie to już nie było to samo. Częściej na wierzch wychodziły jego mankamenty niż zalety, dołożył sporą cegiełkę do spadku Górnika z Ekstraklasy. Pierwszą część tego sezonu spędził w Korei Południowej. Zimą Nowaka już w Gdańsku nie było i Owen postanowił dać szansę Gersonowi. Cóż, delikatnie mówiąc, nie wykorzystał jej. Zamiast silnego i pewnego stopera, którego pamiętaliśmy sprzed trzech lat, widzieliśmy wolnego, niezdecydowanego kloca, ośmieszanego przez Michala Papadopulosa czy Romana Bezjaka. Piotr Stokowiec z miejsca odstawił tego zawodnika (ani razu nie zmieścił się w meczowej kadrze). Nie istniały szanse na zmianę sytuacji, więc strony postanowiły rozwiązać kontrakt dwa i pół miesiąca przed jego wygaśnięciem.
Nieprzewidywalność futbolu bywa niesamowita. Na początku można było zakładać, że Lechia kiedyś zarobi na Brazylijczyku miliony… Gdyby nie ta kontuzja, możliwe, że tak by się stało – nawet jeśli początkowo zrobił zbyt dobre wrażenie jak na swoją realną klasę. Zamiast tego dziś odchodzi jako zbędny element, raczej nikt za nim nie płacze, a za trzy tygodnie już w ogóle wszyscy o nim zapomną.
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl