Odkryciem sezonu 2012/13 uznano Jakuba Koseckiego, ale tuż za jego plecami znajdowały się rozgrywki I ligi odkryte dla futbolowej Polski przez Orange Sport. Nikt nie spodziewał się, że kopanina na zapleczu Ekstraklasy może być tak… atrakcyjna? Interesująca? Nie powiemy z pewnością, że piękna, albo „stojąca na wysokim poziomie”, bo byłoby to zwykłe kłamstwo, ale jej oglądanie było jakimś rodzajem perwersyjnej przyjemności. Momenty ładnej gry były przecież tutaj ostatnią z przyczyn, oglądaliśmy pierwszą ligę przede wszystkim dla biegających po boisku psów, samobójczych trafień, potężnych kiksów, problemów natury organizacyjnej i całej reszty wydarzeń, które w normalnych ligach raczej się nie zdarzają, na zapleczu Ekstraklasy są zaś równie popularne jak budki z goframi na polskim wybrzeżu.
To był strzał, którego wszyscy potrzebowaliśmy. Liga, w której Rocki pokazuje młodym jak dobrze wyglądać po czterdziestce w stylu nieco odmiennym, niż Krzysztof Ibisz. Liga, w której zdarzają się takie kasztany jak Więzik albo Cyzio. Liga, w której znakomite zagrania Masłowskiego, Strausa czy innego Nowaka przeplatają się z tragicznymi machnięciami, czasem nawet w wykonaniu tych samych, uznawanych za zaawansowanych technicznie zawodników. Do tego jeszcze ten wieczny bajzel z organizacją spotkań, tam śnieg, gdzie indziej deszcz, jeszcze w innym miejscu porywisty wiatr, albo giełda samochodowa. Albo zdemontowane oświetlenie. Albo jeszcze szereg innych wypadków losowych. Dlatego ta przerwa między sezonami na zapleczu Ekstraklasy… trochę nas zawodzi. Spodziewaliśmy się, że kluby dalej będą działały z takim samym urokiem, jak podczas trwania rozgrywek, raz zaskakując ściągnięciem jakiejś gwiazdy, innym razem oferując testowanemu zawodnikami nocleg w stodole koło boiska, ale niestety, pod względem sensacji czerwcowo-lipcowych bank rozbiła Wisła Kraków, a w ślad za nią Ekstraklasa.
Mimo to postaraliśmy się zebrać dla was parę wieści i nowinek z zaplecza Ekstraklasy. Nie chcieliśmy pisać o każdym klubie z osobna, bo o Puszczy Niepołomice wiemy głównie tyle, że ma choinkę w herbie.
Rocky V albo nawet VIII
Saga filmów opowiadających losy włoskiego boksera o imieniu Rocky ciągnęła się w nieskończoność, a kolejne części przekonywały, że da się walczyć i wygrywać nie tylko w wieku trzydziestu, czy czterdziestu, ale nawet i pięćdziesięciu lat. Rodzimy „Rocky” dzielnie kroczy ścieżką wydeptaną przez swój amerykański pierwowzór i na pół roku przed czterdziestymi urodzinami zalicza dwunasty transfer w swojej karierze. Co ciekawe, jak już bywało wcześniej w karierze Piotra Rockiego, transfer odbywa się w atmosferze skandalu. Na czym ów skandal polega?
GKS Tychy twierdzi, że Rocki dostał świetny kontrakt, zaakceptował go, potem dostał na wszelki wypadek kontrakt jeszcze świetniejszy, znowu go zaakceptował, a na koniec zadzwonił ze Stróż, że widzą się na meczu w Jaworznie, 24 sierpnia, gdy przyjedzie z Kolejarzem. Zawodnik oponuje i przedstawia swoją wersję zdarzeń: GKS nie zaoferował mu kontraktu, potem jeszcze mocniej mu go nie zaoferował, a jak w końcu zaoferował, to on już był po słowie z Kolejarzem. Na koniec jeszcze przyjechał porozmawiać z GKS-em, ale ponoć wyłącznie na pogaduchy, bo stwierdził, że nie może wycyckać dzielnych chłopaków ze Stróż.
Która wersja jest prawdziwa? Ciężko powiedzieć, choć tak naprawdę obie brzmią zupełnie prawdopodobnie, gdy przypomnimy że sprawa dotyczy klubu środka pierwszej ligi. Tak czy owak, Rocki jest już w Stróżach, a najważniejszy wniosek z misz-maszu na linii GKS-Kolejarz to smutna refleksja, że niemal czterdziestoletni gracz jest tak atrakcyjny, że kluby się o niego wykłócają, jak o najcenniejsze rodowe złoto.
W sumie, filmowy Rocky też zlał tego młodego mistrza jak podjeżdżał pod czterdziestkę, oklep na punkty dostał dopiero jako pięćdziesięciolatek.
Parodystyczne eldorado zdaje się nie mieć końca
Tutaj nie ma wiele do pisania. Grzegorz Bonin zniknął z radarów ekstraklasowych, nie będzie już nigdy niecelnie podawał, za słabo dośrodkowywał i anemicznie strzelał, nie będzie stał nieporadnie w środku, nie będzie stał nieporadnie na skrzydłach, nie będzie snuł się w przodzie, ani pałętał w tyle. Niestety, los chciał że Bogdanka po utracie kibiców Górnika, którzy wraz ze zmianą nazwy rozpoczęli nową przygodę jako Górnik 1979 Łęczna rozpoczynający grę od B-klasy, postanowiła zbudować zespół na solidnych nazwiskach z przeszłością ekstraklasową, a może i reprezentacyjną.
Dzięki temu mamy już w Łęcznej Szałachowskiego i Nowaka (miewają przebłyski, ale raczej lipa), do których dołączyli Bonin oraz Sasin. „Saszka” nam nawet nie przeszkadza, nawet jeśli coś mu nie wychodzi, to przynajmniej jeździ na dupie, jakby wciąż miał siedemnaście lat i był na testach we wrocławskiej Szkole Mistrzostwa Sportowego. Za to Bonin… Cóż, Bonina żegnaliśmy po rozstaniu z Ekstraklasą symboliczną lampeczką szampana, a jesteśmy pewni, że również w Zabrzu panował nastrój radosnej fiesty, a nie żałoba po kolejnym straconym zawodniku.
Swoją drogą w Łęcznej wylądował też Jurij Szatałow, który wcześniej zaliczył potężny zjazd z bydgoskim Zawiszą. Napisalibyśmy, że nieomal spieprzył pewny awans, ale zbyt dobrze poznaliśmy przez ten rok pierwszoligową specyfikę, żeby obciążać sympatycznego szkoleniowca winą za bydgoskie wyczyny z początku rundy wiosennej. Ta liga tak po prostu ma. Inna sprawa, że nie chcemy w żaden sposób deprecjonować wyczynu Tarasiewicza, który przyszedł do Bydgoszczy, wcisnął do składu Ciechanowskiego, trochę pokrzyczał i pogadał, po czym zrobił awans wygrywając mecz za meczem.
Z oceną Szatałowa wstrzymamy się jednakże do momentu, gdy ogłosi skład na pierwszy mecz. Jeśli znajdzie się w nim Bonin… Wolimy nadal łudzić się, że Bonin już się nigdy w żadnym składzie nie znajdzie.
Do osiemnastu razy sztuka
Teraz to już na pewno. Nie, ale serio, teraz naprawdę. Bez jaj, bez żadnego odpuszczania. Bez goli bramkarza w dziewięćdziesiątej piątej minucie decydującego meczu, bez wpadek na boisku outsidera, bez puszczania z dymem kuponów wszystkich niedzielnych graczy.
Termalica buduje skład na awans. Po raz trzeci, z uporem maniaka, z naiwnością kibica Wisły Kraków, który liczy w tym roku na europejskie puchary, z determinacją godną lepszej sprawy, wzmacnia się na potęgę. Znów tworzy giganta, który na papierze powinien rywalizować o pierwszą ósemkę w Ekstraklasie. Znów robi inwestycje, podgrzewa murawę, dokłada żarówek w masztach oświetleniowych. Znów prasuje obrusy rozkładane wyłącznie na odpust i przy dożynkach, znów chłodzi okowitę w niecieczańskich piwnicach. Rozmach jest – Bartosz Kopacz, Tomasz Foszmańczyk wprost z boisk Ekstraklasy, do tego Kasprzik i Olszar, mocne punkty Floty Świnoujście, wyróżniający się w Łęcznej Sołdecki… Po stronie strat tylko ci, których nie chciała sama Termalica. Organizacyjnie i piłkarsko ślepy pęd ku Ekstraklasie, na ławce trenerskiej Dusan Radolsky zapowiadający twardą walkę o każdy punkt, żeby na koniec nie brakło kilkunastu sekund, tak jak w minionym sezonie.
Czy się uda? Nie wiemy, ale chcielibyśmy móc obstawić, że zajmą trzecie miejsce.
Pustynia już była, dziś witamy w Puszczy
Puszcza Niepołomice. W tym temacie wystarczy nam wypowiedź prezesa, zamartwiającego się wymaganiami licencyjnymi. – Musimy zwiększyć liczbę miejsc siedzących z tysiąca do dwóch – komentuje prezes Jarosław Pieprzyca.
Powodzenia!
Flota rozmontowana po raz enty
Kolejny, po wiecznie aspirującej do awansu Temalice, element stały pierwszoligowego krajobrazu. Zresztą, oba kluby zwykle walczą w czubie – Nieciecza po solidnym uzbrajaniu się latem i dozbrajaniu zimą, Flota po kompletnym rozbrojeniu latem i dalszym rozkładzie składu zimą. Obecnie świnoujścianie zarządzili coroczną, tradycyjną wyprzedaż kiermaszową, na co skusili się zresztą działacze Termaliki. Z górnego, lewego końca mapy kraju w jej prawy, dolny róg zawędrowali Kasprzik i Olszar, a w tamtym kierunku udał się jeszcze Niedziela ściągnięty przez Bogdankę. Gdy dodamy do tego transfer Aleksandra do Arki Gdynia, sytuacja kadrowa Floty staje się dość ciężka.
Tyle że… to w końcu Flota Świnoujście. Był tutaj Krzysztof Pawlak i ze szrotu zbudował solidny skład. Był Petr Nemec, kilkakrotnie rozkradano mu cały zespół, a on z uporem maniaka odbudowywał konkretną drużynę. Był Dominik Nowak, zrobił ze średnim personelem naprawdę przyzwoity wynik. Kafarski też właściwie wyszedł na plus. Powietrze? Brak presji? Wieczne lekceważenie? Cokolwiek – teraz będzie to musiał wykorzystać Bogusław Baniak. To jemu podstawiono rower z Wysp, póki co z wyrwanymi przerzutkami, hamulcem oraz połamanymi szprychami. No i opony są sflaczałe, ale ponoć da się jeździć. Baniak, jak to Baniak, pewnie coś tam podrasuje, uśmiechnie się ze trzy razy, opowie dwie anegdotki i gdzieś tam wyjedzie. Do Ekstraklasy zresztą i tak już chyba nikt w Świnoujściu się nie wybiera, a utrzymanie ten klub potrafi robić przypadkową zbieraniną graczy rezerw, juniorów i okolicznych LZS-ów.
Gdzie popłynie Arka?
Kolejna spora zagadka pierwszej ligi. Gdyńska Arka. Z jednej strony nie udało im się zatrzymać ani Kuklisa, który odpłynął do Zawiszy, ani Brodzińskiego, dziś już zawodnika Ruchu Chorzów. Z drugiej strony, udało im się pozbyć Rafała Grzelaka (tego, któremu cały czas, od jakichś ośmiu lat, coś uniemożliwia powrót do dawnej formy) oraz Szlagi, a Marcus da Silva podpisał nowy kontrakt. Gdy dodamy do tego nowego Brazylijczyka-enigmę oraz transfery Jamróza i Aleksandra – skład zaczyna wyglądać obiecująco. Zostaje stary trener, który już mniej więcej wie z czym zjada się pierwszoligowe potrawy, zostają wierni kibice i bardzo przyjemna baza wraz ze stadionem.
Warto na nich stawiać? Na pewno to jeden z faworytów, ale faworyci w tej lidze rzadko cokolwiek wygrywają.
Przedłużenia i ich brak
Pozostając jeszcze obok karuzeli trenerskiej. Nie widzimy za bardzo słusznie wypieprzonych gości. Mandrysz z Tychów? Zagrał grubo ponad stan, tym bardziej, że cały sezon woził swoich chłopaków na wyjazdy, bo nawet mecze w których GKS był gospodarzem, były grane w Jaworznie. Baniak z Miedzi? Nie było tragedii. Moskal w Termalice? No chyba musiałby wejść i osobiście wygrać główkę z Michałem Wróblem z Olimpii, żeby jego piłkarze dowieźli ten feralny awans do Ekstraklasy. Kafarski z Floty? Był jaki był, ale dużo poniżej oczekiwań nie wypadł. Mimo to każdy z nich poleciał z posady, niejednokrotnie ustępując miejsca takim tuzom jak Rafał Ulatowski.
Tym bardziej cieszą przedłużenia w klubach, które wyglądają na jedne z najbardziej poukładanych w całej lidze. Dolcan Ząbki, pod wodzą trenera Roberta Podolińskiego, Gieksa Katowice w rękach Rafała Góraka, Arka z Pawłem Sikorą na ławce trenerskiej, do tego ROW Rybnik, w którym przypomina się Ryszard Wieczorek, Cecherz w Stróżach. Na konferencjach prasowych powinno być – tak jak w tym sezonie – barwnie i ciekawie.
* * *
Reasumując, w pierwszej lidze nie ma nawet ćwierci tego luzu i humoru, którym błyszczała w ubiegłym sezonie, wszyscy napięci i skupieni budują składy na nowy sezon. Mamy jednak nadzieję, że to tylko cisza przed burzą. W końcu do gry wchodzą takie tuzy jak Puszcza Niepołomice, a cudem utrzymany został na przykład Okocimski Brzesko. Kto do Ekstraklasy? Na tym etapie jesteśmy w stanie przewidzieć, że raczej nie Flota. Kto do spadku? Na razie jesteśmy w stanie przewidzieć wyłącznie, że raczej nie Arka. I dlatego tę pierwszą ligę warto śledzić…