Niech powyższe zdjęcie stanowi ostateczny dowód – tak, to się naprawdę dzieje. Jesteśmy świadkami jednego z najbardziej zaskakujących transferów okienka w Ekstraklasie. Łukasz Skorupski podpisał czteroletni kontrakt z AS Romą. Z klubem, który może i miał ostatnio sporo własnych problemów, w poprzednim sezonie nie załapał się nawet do pucharów, ale jednak wszystkie te problemy nijak mają się do tych, jakie przeciętny polski ligowiec – „Skorup” to się również tyczy – poznał na własnej skórze. Chłopak idzie do wielkiego klubu. Zawsze mieliśmy na jego temat takie nie do końca określone zdanie. Z jednej strony świetnie wprowadził się do Górnika. Widać było, że ma to coś, co może zaprowadzić go wysoko. Jednocześnie wszyscy mówili, że nie ma zielonego pojęcia co to presja, zna ją najwyżej z opowiadań. Z drugiej – ostatnie miesiące w jego wykonaniu nie były wcale tak spektakularne. No i zewsząd napływały też sygnały, że jednak nie jest najbardziej rozgarniętym gościem, jakiego widziała Ekstraklasa.
Ale skoro już transfer stał się faktem, nie ma sensu dłużej dyskutować czy Skorupski do Romy się nadaje, czy przepadnie tam jak ciotka w Czechach. Lepiej spojrzeć na to, co go może w Wiecznym Mieście czekać – poza słońcem, pizzą i spaghetti. Trudno oczekiwać, że od razu przebije się do pierwszego składu – to nam powie nawet statystyczny wujek Staszek, pierwszy lepszy piłkarski laik. Tym bardziej, że wiadomo, iż Roma bluzę z numerem jeden zamierza wręczyć De Sanctisowi, którego transfer z Napoli ma być rzekomo kwestią godzin. Trener Rudi Garcia nieraz podkreślał już w wywiadach, że w bramce chce postawić na doświadczenie i ogranie, a to jasny sygnał – nie, nie chodzi mu o Skorupskiego. Przynajmniej nie już, teraz, zaraz. Nawet dziś na spotkaniu z mediami Garcia zabrał głos w tej sprawie. Wobec Polaka używał głównie słów „młody” i „utalentowany”, po czym otwarcie przyznał, że razem z dyrektorem Walterem Sabatinim szukają bramkarza, który z założenia ma być ich jedynką.

Księga pamiątkowa Romy, otwarta na stronie dotyczącej meczów z Górnikiem.
W poprzednim sezonie rotacja w bramce Romy była spora. Grali kolejno Maarten Stekelenburg, Mauro Goicoechea oraz Bogdan Lobont. Każdy, oddać trzeba, z zupełnie innym nazwiskiem niż Skorupski, odnośnie którego fani Romy póki co zadają fundamentalne pytanie Patryka Małeckiego. No dobra, może Goicoechea to akurat facet bez wielkiej przeszłości, poza grą w młodzieżówkach Urugwaju na dużych turniejach. Raczej taki, o którym niegdyś się mówiło, że świetlana przyszłość przed nim. W ostatnim sezonie zagrał w Serie A 15 meczach i dzisiaj już go w klubie nie ma. 19 spotkań uzbierał Stekelenburg, uznany specjalista, ale teraz zastępuje już Schwarzera w Fulham. Najmniej, bo tylko pięć razy zagrał Lobont. Bramkarz, którego przedstawiać chyba nawet nie wypada. Zamiast tego lepiej dodać, że podpisał w Rzymie nowy, trzyletni kontrakt. Chociaż naszym zdaniem nie jest to już dziś spec najwyższej klasy.
Po porządkach z ostatnich tygodni, Roma rozpoczęła treningi z dwójką golkiperów – właśnie Rumunem oraz z Julio Sergio. Brazylijczykiem, za którym przemawia wiek, ale już doświadczenie niekoniecznie. Od 2006 roku zaliczył w Romie tyle meczów, że więcej dałoby się uzbierać w dwa sezony regularnego grania. Sytuacja jest więc dość klarowna – Lobont, Sergio, 19-letni Litwin Svedkauskas plus znak zapytania w postaci tego, kogo rzymianie za moment sprowadzą z myślą o grze w pierwszym składzie. Co Skorupski może osiągnąć w tym układzie? Chyba wypada spodziewać się początków w stylu Wojtka Pawłowskiego – kilka miesięcy na oswojenie z rzeczywistością, nadrobienie braków. Niekoniecznie nawet w roli drugiego bramkarza. Spokojnie, bez pospiechu i pochopnych decyzji.
Mimo wszystko, nie ma co wybrzydzać, tylko znów powtórzyć – wszystko przed nim.
***
Na dowód, że mogło być znacznie gorzej przypomniał nam się nasz wywiad z Adamem Danchem, który przez pewien czas jechał ze „Skorupem” na tym samym wózku. Niekoniecznie w dobrą stronę. Opowiadał tak:
– W klubie nie szło, ciężko było załapać się do składu. Zaczęliśmy trochę imprezować. Jeździliśmy do „Pomarańczy”, takiego klubu w Katowicach. Ochroniarze, jak tylko nas widzieli, już wiedzieli, że zaraz coś się będzie działo. Nie było imprezy, żeby nas z lokalu nie wyrzucali. Z nami nie było gadania. Jak tylko jakiś gość do nas przystartował, to my od razu swoim odpowiadaliśmy. Nie dawaliśmy sobie z Łukaszem w kaszę dmuchać. Różnie to bywało. Czasami jakaś sprzeczka, czasem awanturka. Aż w końcu ci wszyscy ochroniarze świetnie nas z tych łapanek znali. Kurwa, w pięciu do nas przychodzili, brali za fraki i wyjazd (…) Wszyscy na Śląsku wiedzieli, jak ruszyliśmy gdzieś ze Skorupem. Forum w Internecie aż huczało. Ludzie gadali, że słabo gramy, bo imprezujemy w „Pomarańczy”. Czasem to nawet do Krakowa się jeździło na dyskotyki, busikiem za dziesięć złotych w jedną stronę. Wiesz, to nie jest wszystko takie proste. Wpadasz w dołek, wszyscy cisną cię w gazetach, w komentarzach piszą, jaki chujowy zawodnik. Czytasz o sobie takie rzeczy i naprawdę możesz lekko się załamać. Ja myślałem przez chwilę – co ma być, to będzie. Będę grał, czy nie – wszystko mi jedno. Jak nie będę, to pójdę do roboty i będę miał czyste papcie. Przynajmniej nikt nie będzie ze mną jechał.
Co się stało, że wreszcie się obudziliście?
Akurat to był taki moment, że i ja, i Skorup rozstaliśmy się z dziewczynami. Prawie w tym samym czasie. W piłce nie szło, nic nie potoczyło się tak, jak miało, więc ruszyliśmy w miasto. Dobrze, że się ogarnęliśmy, bo mogło być różnie. Ja poznałem Klaudię. Łukasz wrócił do swojej dziewczyny i to chyba one nas tak przytrzymały. Dzięki Bogu. Dobrze, że wtedy się wyszaleliśmy, że to się stało wcześniej.