Romanowi Koseckiemu coraz bardziej nie po drodze ze Zbigniewem Bońkiem, albo raczej Zbigniewowi Bońkowi coraz bardziej nie po drodze z Romanem Koseckim. „Kosa” rozgoryczony, udziela wywiadów takich jak ten w „Rzeczpospolitej”. Nad samą treścią nie będziemy się pochylać, bo musielibyśmy szanownego Romka wyśmiać, a co za dużo, to niezdrowo. Ot, na przykład, przygwożdżono go pytaniem, co sam zrobił jako wiceprezes, więc odparł rozkosznie, że wprowadził Centralną Ligę Juniorów. Jeśli Roman Kosecki to ten rudy, z wąsami, to wszystko się zgadza. Faktycznie wprowadził.
Skoncentrować chcemy się na samej końcówce skarg i zażaleń Koseckiego. Dziennikarz całkiem słusznie zasugerował:
– Może pan ustąpić…
– Nie ma mowy. Mam swój program, jestem tu, bo ktoś na mnie głosował.
„Jestem tu, bo ktoś na mnie głosował”. Bardzo interesujące spostrzeżenie, niestety niedorzeczne. Roman Kosecki najwidoczniej nie chce przyjąć do wiadomości, że wiceprezesem PZPN jest tylko z jednego powodu – ponieważ Boniek popełnił fatalny błąd i podał mu rękę. O jakichkolwiek głosach nawet nie ma sensu wspominać. Wybory w PZPN zakończyły się przecież następująco…
Boniek – 61 głosów.
Potok – 27 głosów.
Kosecki – 15 głosów.
Kręcina – 13 głosów.
Czy pułkownik Edward Potok pracuje w PZPN? Nie. A dostał niemal dwa razy tyle głosów, co Kosecki. Czy Kręcina się kręci po związkowych korytarzach? Nie. A z „Kosą” szedł łeb w łeb. Jak widać, poparcie zebrane przez Romka niewiele miało tu do rzeczy, decydował gest zwycięzcy wykonany w kierunku pokonanego.
Kosecki sugeruje niezorientowanym czytelnikom, że posadę wiceprezesa PZPN wywalczył sobie sam, podczas gdy prawda jest jednak smutna: dostał ją z litości.