Upał doskwiera nieznośnie. 40 stopni w cieniu. Połowa Hiszpanów wędzi się na plażach, druga w osiedlowych basenach, a w telewizji urywki ze święta Sanfermines – przebierańcy goniący byki ulicami Pampeluny. Lato. A jak lato, to i letni czas pracy. Pomimo 25-procentowego bezrobocia, w Hiszpanii od połowy czerwca do połowy września biura zapełniają się o 8 rano a pustoszeją już o 15. No, cóż… „Spain is different”, jak tu się przyjęło usprawiedliwiać zarzuty o nieróbstwo i nie tylko. Kryzysu latem nie widać, bary pękają w szwach, kobiety tonami wynoszą odzież, bez opamiętania wydając na lipcowych „rebajas” (z hiszp. przeceny).
Mnie już nie dziwią statystyki, z których wynika, że przeciętny Hiszpan wydaje rocznie na luksusowe marki najwięcej w Europie. Jeszcze jedna schizofrenia społeczna „Made in Spain”. To tak na marginesie, bo codzienną panoramę tutejszego Pepe mącą jedynie kolejne nowe skandale korupcyjne rządzącej, prawicowej Partii Popularnej. W poniedziałek doszło jednak do wyjątku.
Sezon ogórkowy przerwała bomba transferowa. Buuum, David Villa w Atlético. W Hiszpanii niedowierzanie, w Anglii szok. Villas-Boas, od tygodnia był przecież dogadany z „El Guaje”, sam zainteresowany wybrał już dom pod Londynem. Tottenham płacił z góry 12 milionów euro, w międzyczasie Fiorentina oferowała niewiele mniej. Barca sprzedaje jednak Villę za niewytłumaczalne 2,1 miliona euro (jeżeli Hiszpan zostanie na Vicente Calderon do 2016 roku suma wzrośnie do 5 milionów). Wtórując klasykowi: „Ja się pytam, gdzie tu sens, gdzie logika?”. 31 lat, ponad 300 goli na liczniku, z czego 56 w reprezentacji Hiszpanii (najwięcej w historii), a gość jest wyceniany na poziomie anonimowego króla strzelców Segunda División (AlmerÃa sprzedała Brazylijczyka Charlesa do Celty Vigo za milion euro). W dobrze poinformowanych kuluarach mówi się, że klub poszedł na rękę piłkarzowi, który za nic w świecie nie chce stracić miejsca w kadrze Del Bosque (patrz: mundialu w Brazylii). Z drugiej strony, przypadek Erika Abidala, który publicznie błagał o jeszcze jeden sezon w Katalonii i kontrakt na poziomie Cristiana Tello, zmusza mnie do następującego komentarza: nigdy nie uwierzę w caritasowe katalońskie serce Rosella.
Villa w Barcy nie miał czego szukać. Po sprowadzeniu Neymara został piątym kołem (czytaj: napastnikiem) u wozu. Kontrakt kończył mu się w przyszłym roku, a klub nie zamierzał opłacać najdroższego po Kace rezerwowego świata. Wyrok skazujący wydał jednak, jak zwykle zresztą, sędzia ostateczny, Leo Messi. Argentyńczyk, niczym Saturn pożerający własne dzieci, rozprawiał się z kolejnymi napastnikami Barcelony. Najpierw odszedł Eto`o, później Ibra, wreszcie przyszedł czas na Villę. Dlaczego jednak tak obraźliwie tanio? Minister Gospodarki, Luis de Guindos zabrał głos w sprawie i stwierdził, że relacja cena-jakość w transferze Villi jest wspaniała. Brawo. Trudno się z ministrem nie zgodzić, wszak trzy lata temu Barca zapłaciła Valencii 42 miliony euro za kogoś, kto dziś jest warty 20 razy mniej. To tak moralne, że aż piękne, zwłaszcza w kraju gdzie w ostatnich 5 latach banki wyrzuciły na bruk z zadłużonych mieszkań 200 tysięcy rodzin. Nie jednak wyrzuty sumienia kierowały Barceloną i Atlético w dobiciu tego, śmiem twierdzić, najdziwniejszego transferu ostatnich lat w Europie.
Z jednej strony Barcelona, i jej wiecznie uśmiechnięty dyrektor sportowy – Andoni Zubizarreta. Człowiek tak bardzo pechowy, jako bramkarz, co równie nieutalentowany, jako menedżer. Podczas niedawnego meczu Hiszpanii z Nigerią w Pucharze Konfederacji media bezlitośnie, jak jeden mąż, katowały widza „farfoclem” (hiszp. „churro”) stulecia, jakiego „Zubi” puścił w spotkaniu, właśnie z Nigerią na Mundialu ‘98 we Francji. Po 15 latach dalej strzela „swojaki”, tym razem decydując o polityce kadrowej najlepszego klubu świata. Amatorszczyzną i niechlujstwem czuć z daleka. Specjalnością Zubizarrety są klauzule odstępnego. W grudniu ubiegłego roku, kiedy Tello podpisywał pierwszy zawodowy kontrakt, dyrektor „Zubi” zadecydował o wpisaniu kwoty odstępnego na poziomie 10 milionów euro. Co dziś potrafi, a co jutro będzie warty 21-letni skrzydłowy wiedzą średnio zorientowani fani futbolu. Tello to nie Bojan i jeżeli Barca w najbliższych miesiącach znowu nie podpisze z nim kontraktu, pozostanie pluć sobie w brodę. W zasadzie, to już można to robić, bo jeszcze większy talent niż Tello, a mianowicie Thiago Alcantara w najbliższych dniach odejdzie do Manchesteru United. Cena: 18 milionów euro. Jeszcze do końca czerwca klauzula odstępnego najlepszego rozgrywającego świata młodego pokolenia wynosiła 90 milionów, ale „Zubi” nie dopatrzył (zgodzicie się, że Tito Vilanova miał ostatnio inne zmartwienia na głowie) zapisu mówiącego o znaczącym obniżeniu kwoty odstępnego w przypadku, gdyby Thiago nie rozegrał minimum 60% minut w sezonie. No i stało się. Wydawało się, że więcej „spaprać” się nie da. A jednak. Darowizna, bo trudno inaczej nazwać transfer Villi do Madrytu, potwierdziła teorię, że praca Zubizarrety w Barcelonie, to jakieś koszmarne nieporozumienie.
Z drugiej strony Atlético. Niby świetny interes, niby pastuch kupił za grosze na targu złotą kurę, ale… jak zawsze pojawiają się głosy, że co tanie to niestety tandetne. Villa, zdaniem trenerów od przygotowania fizycznego Barcelony, po złapaniu kości piszczelowej w grudniu 2011, już na zawsze utracił 25% procent ze swojej dynamiki. Przyspieszenie to broń, którą „El Guaje” regularnie katował bramkarzy La Liga przez ostatnią dekadę. Dziś niewiele z tego zostało, mimo że Del Bosque na siłę, za uszy ciągnie Villę do kadry. Nikt przy zdrowych zmysłach nie powie dziś, że Villa jest następcą Falcao, ale nikt też nie założy się o 10 euro, że Hiszpan nie strzeli 20 goli w sezonie. I na to właśnie liczą główny akcjonariusz klubu Miguel Ãngel Gil (syn Ojca Chrzestnego hiszpańskiej piłki Jesusa Gila) i José Luis Caminero, dyrektor sportowy Atlético. Utrzymać poziom drużyny zdolnej do zdobycia czterech tytułów europejskich i Pucharu Hiszpanii w ostatnich trzech latach. Projekt ambitny, fundamenty już położone, czerwono-białe barwy Atlético wydzierają powoli tradycyjnie dzielnice fanów Realu, w klubie znad rzeki Manzanares zadurzyły się dzieci od 14 lat marzące o wygraniu z sąsiadem. Udało się.
Na romantyzm nie ma jednak miejsca w piłce. Atlético do końca września musi zwrócić fiskusowi 50 milionów euro (kasa z Monaco za Falcao nie wystarczy). Jak na złość w nadchodzącym sezonie wchodzi w życie Regulamin Kontroli Finansowej sygnowany przez LFP (hiszpański odpowiednik Ekstraklasy SA w Polsce), który ograniczy budżet Atlético przeznaczony na pensje dla piłkarzy do 80 milionów euro brutto. To dziś suma z drugiej ligi europejskiej. Sam Villa uszczupli ją o 9 milionów.
W poniedziałek była więc euforia, „Cholo” Simeone wreszcie się uśmiechał, pierwszy poważny transfer i od razu taka bomba. Ale jak to w tym starym hiszpańskim przysłowiu jeszcze z czasów Wojny Domowej: „Pan para hoy y hambre para mañana” – Dziś chleb, jutro głód. We wtorek upadłość ogłosiła sekcja piłki ręcznej Atlético Madryt. Jeden z najsilniejszych klubów Europy…
RAFAŁ LEBIEDZIŁƒSKI
z Hiszpanii
* * *
Rafał Lebiedziński jest dziennikarzem sportowym, który kilka lat temu przeprowadził się do Hiszpanii. Jak dobrze pójdzie, będzie dla nas pisał regularne korespondencje z Madrytu. W Polsce publikował między innymi na łamach „Dziennika” oraz „Magazynu Futbol”. Zapraszamy – takie są przynajmniej plany – w każdą środę.