Ernesto Valverde niecierpliwie odlicza kolejne mecze ligowe do końca obecnego sezonu. Nie zdziwilibyśmy się, gdyby na ścianie w swoim gabinecie oznaczał kolejne spotkania kreskami i co piąte je przekreślał. Dzisiejsza potyczka z Leganes była dla niego i jego podopiecznych niczym kolejny, pełny rutyny, dzień w biurze.
Spójrzmy bowiem na wynik – 3:1 brzmi jak mecz wygrany spokojnie, bez większej nerwówki czy narzucania wysokiej intensywności. Zwłaszcza, że na Camp Nou przyjechali Los Pepineros, czyli ekipa solidna, ale jednak na tyle słabsza, że w sumie nie powinna sprawić gospodarzom większych kłopotów. Jeśli ktoś tu miał wpędzić Dumę Katalonii w tarapaty, to ona sama. Wiemy jak oszczędnie prezentuje się zimą oraz wiosną. No ale z drugiej strony czemu ma tego nie robić, skoro jej pozycja w lidze w ogóle nie jest zagrożona, finał Pucharu Króla już został wywalczony, a nawet dwumecz z Romą wydaje się być rozstrzygnięty?
W takich okolicznościach trzeba zastosować typowo polskie podejście – zrobić coś konkretnego, ale tak, by się zbytnio nie narobić. Messi chyba dziś przyjął sobie to powiedzenie do serca. Krążył po boisku powolnie i tylko raz na jakiś czas mówił sam sobie „no i cyk, dwójeczka”. A gdy już wrzucał ten wyższy bieg, za każdym razem karcił przeciwników. Najpierw strzelił im gola z rzutu wolnego. Sami już nie wiem czy należy się tym jeszcze zachwycać? Argentyńczyk zdobywa bramki w ten sposób z niesamowitą regularnością. No a z drugiej z strony sami widzicie, jakiego przymiotnika właśnie użyliśmy, by opisać te jego stałe fragmenty – “niesamowity”.
Jeszcze w pierwszej połowie La Pulga dołożył drugą sztukę po podaniu Coutinho ze środka pola, a pod koniec meczu skompletował hattrick, lobując Pichu Cuellara po tym, jak już w polu karnym piłkę oddał mu Ousmane Dembele. Co w tym wszystkim jest najśmieszniejsze, kilka dni temu Leo miał powiedzieć swoim kumplom z drużyny, że nie czuje się najlepiej i dużo brakuje mu do optymalnej formy. No nieźle. Jeśli tak ma wyglądać dołek jego dyspozycji, to strach pomyśleć na jak drobne kawałeczki posiekałby dzisiaj Ogórki, gdyby jednak tę formę miał.
Tylko na jedną odpowiedź wobec Barcelony zdobyło się Leganes. Wynikało to nie tyle z wybitnej gry z kontry podopiecznych Asiera Garitano, co niefrasobliwości gospodarzy. No ale nie umniejszajmy gościom aż tak bardzo, bo błędy przeciwników też przecież trzeba umieć wykorzystywać. Perfekcyjnie zrobili to Gabriel Pires, mózg ekipy spod Madrytu, oraz Nabil El Zhar. Ten pierwszy dogrywał piłkę z lewej strony, a niekryty przez nikogo Marokańczyk załadował petardę do siatki z 18 metrów. Gdzie byli wtedy pomocnicy Blaugrany, którzy powinni pilnować strefy przed polem karnym w tej sytuacji? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?
Być może błąd popełnił dzisiaj sam szkoleniowiec Los Pepineros, który zdecydował się na grę czwórką z tyłu, dzięki czemu raz po raz wolne przestrzenie wykorzystywali Dembele, Coutinho, a o odważne podania do przodu potrafił pokusić się nawet Andre Gomes. Coraz częściej mówi się, iż po tym sezonie Portugalczyk odejdzie z Camp Nou, ale oddajmy mu, że w ostatnim czasie zaczął prezentować się znacznie lepiej. Wracając jednak do samej taktyki Leganes – być może gdyby Garitano powtórzył manewr z meczu z Valencią i zagrał trójką stoperów oraz wahadłowymi, byłby w stanie lepiej rozegrać ten mecz taktycznie, a dzięki większej asekuracji barceloniści nie wjeżdżaliby w pole karne jak w masło. Skoro jednak zdecydował się na inny wariant, to praktycznie sam poprosił się o lanie, które de facto dostał.
Niewiele odpowiedzi dał nam ten mecz jeśli chodzi o cokolwiek. To było jedno z wielu tych spotkań w bieżącym sezonie Barcy, które musiała ona po prostu odfajkować. Zagrać, zwyciężyć, zapomnieć, co zapewne zdarzy się dość szybko.
Barcelona 3:1 Leganes (2:0)
1:0 Messi 27′
2:0 Messi 32′
2:1 El Zhar 68′
3:1 Messi 87′