Reklama

“Geodetą i lewym obrońcą zostałem przez przypadek”

redakcja

Autor:redakcja

07 kwietnia 2018, 11:30 • 12 min czytania 18 komentarzy

– No właśnie słyszałem, że mieli to wprowadzić. Już działa? Super sprawa, Ukraińcy będą mieli łatwiej  – dopytuje Wołodymyr Kostewycz, gdy mówię mu, że dziś do poznańskich biletomatów dodano język ukraiński. Kostia mówi płynną polszczyzną, poprawnie odmienia słowa, nie gubi wyrazów. W klubie śmiano się, że wraz z Nenadem Bjelicą ścigają się w znajomości języka polskiego.

“Geodetą i lewym obrońcą zostałem przez przypadek”

Jak został specjalistą geodezji? Co można robić w Derewni i dlaczego młodzi szybko stamtąd wyjeżdżają? Dlaczego w pokoju miał plakaty van Persiego i Henry’ego? Co czuł po przegranym meczu z Legią? Jak Poznań wypada w porównaniu z Lwowem? Dlaczego przyjazd żony pomógł mu w trawieniu porażek?

*

Derewnia, twoja rodzinna miejscowość, to niewielka wieś 40 kilometrów od Lwowa. Mieszka tam 1500 osób. Ty miałeś to szczęście, że grałeś w piłkę i tak trafiłeś do Lwowa. A co robią inni młodzi ludzie?

Większość też wyjeżdża do Lwowa, gdy dochodzi do etapu wyboru studiów. Wtedy wyprowadzają się z Derewni, szukają swojego planu na życie, często układają je sobie na nowo. Bo w Derewni tak naprawdę nie ma co robić, to jedna z wielu wsi na Ukrainie. Ale tak, piłka mi pomogła w tym, że mogłem wyprowadzić się do większego miasta. U nas to normalne i podejrzewam, że w Polsce jest podobnie – młodzi ludzie z ambicjami przy zmianie szkoły często wyjeżdżają ze wsi i małych miejscowości do miast, by tam się spełniać.

Reklama

Ile miałeś lat, gdy wyprowadziłeś się do Lwowa?

Dwanaście. Albo jedenaście. Najpierw trafiłem do akademii Myrona Markiewicza i tam trenowałem przez dwa lata. Wyprowadziłem się razem z mamą, tata został w Derewni. Wraz z mamą wynajmowaliśmy mieszkanie we Lwowie, więc nie odczułem też tak tej wyprowadzki, bo miałem obok siebie kogoś bardzo bliskiego. Dopiero po tych dwóch latach przeszedłem do akademii Kaprat Lwów i tam już zamieszkałem w akademiku z drużyną.

Trudniej było wyjechać z Derewni do Lwowa czy z Lwowa do Polski?

Nie wiem. Ale chyba łatwiej było mi się przeprowadzić do Lwowa. Wtedy nie zamartwiałem się niczym – chciałem grać w piłkę i tyle, to było dla mnie kluczowe. Skoro w akademii Markiewicza mogłem grać, to byłem szczęśliwy. Często też bywałem w domu rodzinnym, bo najczęściej w piątek, sobotę i niedzielę nie mieliśmy treningów. Wracałem do domu na weekend, a w poniedziałek o 4 rano jechałem do Lwowa. Nie myślałem o tym, czy to problematyczna sytuacja, czy życie w większym mieście jest trudniejsze. Była piłka przy nodze? No to byłem zadowolony.

Kiedy z twojego pokoju poznikały plakaty Andrija Szewczenki?

Chyba jakoś koło czternastych urodzin. Dla nas Andrij to był ktoś, kim dla dzisiejszych dzieci w Polsce Robert Lewandowski. Byliśmy wpatrzeni w niego jak w obrazek. Później już byłem coraz starszy i głupio tak mi było trzymać plakaty w pokoju. Ale podobała mi się gra Robina van Persiego i Thierry’ego Henry.

Reklama

Van Persie, Henry… No tak, przecież ty byłeś przez długi czas napastnikiem.

Tak. Później zostałem lewoskrzydłowym, ale w Karpatach jeden z trenerów powiedział, że nie jestem wystarczająco szybki, wiec przesunął mnie na „dziesiątkę”. Później grałem jako defensywny pomocnik. I znów na lewym skrzydle. I znów zmienił się trener… Przychodzę na trening, graliśmy dziesięciu na dziesięciu i on mówi do mnie „Kostia, stań na lewej obronie”. Zaliczyłem odbiór, fajny przechwyt, jakieś niezłe podanie. Po treningu podchodzę do trenera, a on „Kostia, w weekend mamy mecz, zagrasz na lewej obronie”. Pomyślałem sobie „kurde, przecież ty w życiu tam nie grałeś, pół treningu testów na lewej obronie, co to będzie?”. Cztery dni później graliśmy spotkanie w lidze, ja zadebiutowałem na lewej stronie defensywy i trafiłem do jedenastki kolejki. Źle nie wyszło.

2017.05.07 NIECIECZA SPORT PILKA NOZNA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 GRUPA MISTRZOWSKA KOLEJKA 2 BRUK-BET TERMALICA NIECIECZA - LECH POZNAN NZ WOLODYMYR KOSTEWYCZ LECH FOT JAKUB GRUCA / 400mm.pl 2017.05.07 NIECIECZA SPORT FOOTBALL LOTTO EKSTRAKLASA SEASON 2016/17 BRUK-BET TERMALICA NIECIECZA - LECH POZNAN FOT JAKUB GRUCA / 400mm.pl

Więc lewym obrońcą zostałeś nieco z przypadku. Podobnie było ze studiami geodezyjnymi?

Trochę tak. Przychodził moment, gdy zakończyłem naukę w szkole średniej. Akurat doznałem kilku kontuzji w krótkim czasie i klub nie przedłużył ze mną umowy. Zostałem trochę na lodzie. Rozmawiałem z mamą i ona powiedziała „wiem, że chcesz grać w piłkę i tak spędzić następne lata, ale idź na studia, będziesz miał wykształcenie, będziesz miał plan B”. Dobrze poszła mi matura z matematyki, więc kierunek studiów wybierałem spośród nauk ścisłych. Padło na geodezję, bo nauczano jej na Lwowskim Narodowym Uniwersytecie Rolniczym, który dobrze żył z klubami pilkarskimi i często pomagał młodym zawodnikom. Czyli tak, znów trochę decydował przypadek.

Lubiłeś w ogóle tę geodezję?

Niezbyt (śmiech). To znaczy nie czułem się tam źle, ale to też nie była moja pasja. Teoretycznie musiałem być na zajęciach codziennie, ale często lekcje pokrywały się z godziną treningu czy wyjazdu na mecz, bo pół roku po wyborze uczelni Karpaty Lwów zaproponowały mi nowy kontrakt.

I studiowałeś tam pięć lat?

Tak, uzyskałem tytuł specjalisty. U nas był wtedy tak – najpierw tytuł bakaławra po czterech latach, po kolejnym roku zostajesz specjalistą, a jeśli chcesz zostać magistrem, to czeka cię kolejne pół roku nauki (w 2016 roku ukraiński rząd zrównał tytuł specjalisty z europejskim stopniem magistra – red.).

Podejrzewam, że bardziej podoba ci się na drugim kierunku studiów.

Zdecydowanie! Kształcę się zaocznie na trenera, przyjeżdżam w wolnej chwili na Ukrainę, zdaje egzaminy i wracam tutaj.

Jak daleko jesteś do ukończenia tego kierunku?

Właściwie został mi już tylko jeden egzamin, więc jeśli go zdam, to jeszcze w tym roku skończę studia. Mam nadzieję, że trenerem zostanę póki co tylko w teorii, bo chciałbym pograć jeszcze trochę w piłkę. Ale w razie czego, to dyplom będę już miał. Cały czas się uczę, podpatruje trenerów, z którymi pracuję. W Lechu spotkałem tylko Nenada Bjelicę, ale np. w Karpatach był taki sezon, gdzie mieliśmy aż sześciu szkoleniowców! Staram się wyciągać z nich najciekawsze cechy.

WARSZAWA 04.03.2018 MECZ 26. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2017/18 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - LECH POZNAN 2:1 WOLODYMYR KOSTEWYCZ FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zerkasz cały czas na to, co się dzieje w lidze ukraińskiej? Wygląda na to, że przepaść między Szachaterem Donieck i Dynamem Kijów powiększa się coraz bardziej.

Tak, śledzę tę ligę. Wojna i sytuacja w kraju nie pomaga futbolowi. Kiedyś mocny był Metalist Charków czy Dnipro Dniepropietrowsk, a dzisiaj nikt za bardzo nie jest w stanie nawiązać rywalizacji z dwójką faworytów. W niektórych klubach zawodnicy nie dostawali pieniędzy przez dziesięć miesięcy. Dziesięć! Takie sytuacje mocno wpływają na sportowy obraz ukraińskiej ekstraklasy. Wychodzisz na boisko, a w głowie rozmyślasz „dobra, wrócę do domu, znów bez kasy i co powiem żonie?”.

Coraz śmielej Ukraińcy wybierają Ekstraklasę. I to nawet tacy, jak Ołeksij Chobłenko, który przed przyjściem do Lecha był w czołówce strzelców ligi ukraińskiej. Czy Artem Putiwcew będący w szerokiej kadrze reprezentacji. Do tego Andrij Bohdanow, wychowanek Dynama Kijów.

Wydaje mi się, że faktycznie to się zmienia. Kilka lat temu wyjeżdżałeś z Ukrainy do Polski tylko wtedy, gdy nie miałeś ofert z Ukrainy. Dziś albo idziesz do Dynama czy Szachtara, albo faktycznie rozważasz wyjazd do Polski. Szachar i Dynamo wciąż finansowo i sportowo przerastają ligę polską, ale wiele polskich drużyn może śmiało rywalizować z pozostałymi klubami ukraińskimi. Jak trafiłem do Lecha, to wielu moich znajomych dzwoniło i pytało „Kostia, dasz radę załatwić mi jakiś klub w Polsce?”. Śmiałem się, że pogram tu jeszcze kilka lat i zostanę menadżerem. Czy w Ekstraklasie będzie coraz więcej Ukraińców? Trudno stwierdzić. Na pewno to atrakcyjny kierunek dla moich rodaków, liga polska jest coraz silniejsza, ale jest ten limit zawodników spoza Unii Europejskiej. On mocno komplikuje sprawę.

Ty przed transferem do Lecha miałeś jakieś oferty z Ukrainy?

Konkretów na stole nie było, ale mówiło się o zainteresowaniu ze strony Dnipro. Był też jakiś temat klubu z Niemiec, ale też raczej w formie zainteresowania, a nie oferty. Dopiero Lech był zdecydowany na transfer, przyjeżdżali skauci, rozmawiali ze mną i z władzami Karpat. Te obserwacje trwały ponad rok.

Jak przeszła twoja aklimatyzacja? Angielskiego nie znałeś, ale sporo rozumiałeś po polsku.

Tak, właściwie niemal wszystko było dla mnie zrozumiałe, ale gorzej było z mówieniem. Z początku sporo pomógł mi Maciek Makuszewski, który zna rosyjski i tłumaczył mi niektóre rzeczy. Ale klub zorganizował lekcje polskiego z nauczycielem, do którego chodziłem z moją ówczesną dziewczyną, a dziś żoną.

Jan Trawiński, twój nauczyciel, mówił, że szybko przyswoiłeś podstawy i właściwie mogłeś zakończyć naukę na lekcjach, ale kontynuowałeś je, bo chciałeś mówić perfekcyjnie.

No tak, bo to buduje twoją pewność siebie. W szatni mogłem się dogadać, powiedzieć czego potrzebuję, ale to były proste rzeczy. Jeśli chodzi o żartowanie czy jakieś zaawansowane sprawy, to z powierzchowną znajomością polskiego było już trudniej. Dlatego chciałem uczyć się dalej. Wiesz o co chodzi – nie chciałem być na uboczu w szatni, chciałem wsiąknąć w drużynę i rozmawiać z chłopakami bez przeszkód. No i język przydaje się na co dzień – idziesz do sklepu, załatwisz jakieś sprawy, dogadasz się na ulicy. Znikają bariery.

Mi też było łatwiej, bo w Derewni mieszka sporo potomków Polaków, którzy zasymilowali się z Ukraińcami, ale wciąż używają niektórych polskich słów. Mieszkałem też dość blisko granicy z Polską. Chociaż gramatyki i deklinacji zazdroszczę np. Anglikom. Tutaj masz „samochód, samochodem, samochodowi”, a w Anglii „car, car, car”. Przeczytałem w internecie, że polski to jeden z najtrudniejszych języków na świecie. I trochę się zdziwiłem, bo dla mnie był stosunkowo łatwy w opanowaniu. Ale ja jestem nieobiektywny, lepiej zapytaj Christiana Gytkjaera albo Thomasa Rogne czy też im tak łatwo idzie. (śmiech)

Często spotykasz w Poznaniu swoich rodaków? Według szacunków w całej Wielkopolsce mieszka 120 tysięcy Ukraińców.

Niemal codziennie kogoś spotykam. Na początku nie miałem tutaj znajomych Ukraińców. Ale poznałem Kostię Mazura, który jest blisko Lecha (wcześniej Mazur pomagał np. Zaurowi Sadajewowi – red.). Poznałem też rodzinę Anny Chraniuk, która naucza na uniwersytecie o Ukrainie. Czasami do nich wpadam. Teraz już nie jestem sam. Ale jak przyjechałem, to było dziwnie. Zamieszkałem w hotelu Merkury, przyjeżdżałem na trening, pogadałem z kolegami, a później robiłem sobie spacery po Poznaniu. To bardzo ładne miasto, przypomina mi trochę Lwów. Poznań ma lepsze drogi, wiele kamienic jest już odnowionych. Lwów sam jest większy od Poznania, żyje tam więcej osób, ale aglomeracja poznańska jest większa od tej lwowskiej.

Z czasem dołączyła do ciebie dziewczyna i było ci łatwiej.

Tak, po miesiącu przyjechała do Poznania i poczułem się jak w domu. Często przyjeżdża do mnie siostra. Ojciec miał ostatnio przyjechać na spotkanie ze Śląskiem, ale się rozchorował.

Zdawałeś sobie z tego, gdzie trafiasz?

Wiesz, poczytałem sobie o Lechu, rozmawiałam z ludźmi, miałem pogląd na to, jak wygląda ten klub. Ale pierwsze dni mnie trochę zszokowały jeśli chodzi o organizację, poziom piłkarzy, zainteresowanie kibiców i mediów. Wszystko było na bardzo wysokim poziomie. Początek miałem bardzo udany, później było nieco gorzej. Z czasem złapałem kontuzję, czułem się trochę zmęczony mentalnie i może przez to grałem nieco słabiej. Tak samo gdy w tym sezonie złapałem uraz, to trochę czasu potrzebowałem by dojść do siebie, bo to wybiło mnie z rytmu.

WARSZAWA 17.05.2017 MECZ 34. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - LECH POZNAN 2:0 WOLODYMYR KOSTEWYCZ KASPER HAMALAINEN FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Przegrany mecz z Legią po rzucie karnym podyktowanym za twoje zagranie ręką – to był twój najtrudniejszy moment w Lechu?

Szczerze? Byłem kompletnie rozbity. Nie chciałem nikogo widzieć, nie miałem ochoty na żadne rozmowy. Drużyna zagrała świetny mecz, a przez mój błąd przegraliśmy. To była tylko moja wina, że przegraliśmy. Wziąłem porażkę na siebie. Ale było mi bardzo, bardzo trudno przez to przejść.

Oglądałeś sobie już na spokojnie tę sytuację?

Koledzy oglądali, ja zerknąłem, ale naprawdę nie miałem ochoty oglądać tego meczu, czytać o nim, słuchać rozmów na temat tamtego spotkania. Opowiem ci jak to wyglądało z mojej perspektywy, dobra? Rozłożyłem ręce na bok, by zaakcentować, że nie fauluje rywala. Wyskoczyłem do góry, a on mnie trącił zasłaniając piłkę. Możesz to nawet zobaczyć na powtórce, że trafia mnie ręką gdzieś w żebra. Zachwiałem się, bo byłem w powietrzu. Próbowałem odzyskać równowagę i wykonałem lekki ruch ręką, przez co piłka trafiła mnie w dłoń. Ona nawet nie zmieniła kierunku lotu. Jeśli nie trafiłaby w moją ręką, to i tak spadłaby w to samo miejsce. Więc dla mnie to było nieco dziwne. Gdyby piłka odbiła mi się od ramienia i przez to utrudniłaby rywalowi jej przejęcie, to wtedy bym zrozumiał.

Dostawałeś sygnały o możliwym powołaniu do reprezentacji Ukrainy? W kadrze do lat 21 zagrałeś kilka meczów, grasz za granicą w niezłym klubie…

Była taka sytuacja, gdy nasz podstawowy lewy obrońca pauzował za kartki w ostatnich eliminacjach. Dziennikarze na Ukrainie dużo pisali o tym, że jestem główny kandydatem, by wskoczyć na jego miejsce do reprezentacji. Ale popisali, a nic z tego nie wyszło. Sygnałów ze sztabu nie mam. Nie słyszałem, żeby ktoś przyjeżdżał mnie oglądać.

Dziennikarze z Ukrainy często o tobie piszą?

Chyba nigdy nie odebrałem tylu telefonów, co po transferze do Lecha. Dawałem wywiad za wywiadem. Dzisiaj widzę, że czasami coś napiszą, nie zapomnieli o mnie, ale mamy zawodników grających w lepszych klubach i w mocniejszych ligach, więc oczywiście nie jestem jakimś głównym obiektem ich zainteresowań. I ja to rozumiem.

Podobno lubisz łowić ryby. To dość popularne hobby wśród lechitów, bo pamiętam, że Gergo Lovrencsics niemal każdą wolną chwilę spędzał nad stawem czy jeziorem. Miałeś już okazję wędkować?

Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że wkrótce uda się gdzieś wyjechać. Poznałem tutaj takiego kolegę Romana i obiecał mi, że pojedziemy na ryby. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale Roman – jeśli to czytasz, to trzymam cię za słowo! O Gergo słyszałem, że lubił łowić. Ja nie jestem aż takim pasjonatem, że siedzę w domu i myślę „kurde, ale bym pojechał na ryby, gdzie moje wędki?”. Lubię to, natomiast nie jestem jakimś fanatykiem wędkarstwa.

Ale chyba w ogóle jesteś takim gościem, który lubi obcować z naturą. Ryby, las, grzyby.

Wyniosłem to z Derewni. Jak przyjeżdżam to domu, to lubię właśnie pospacerować po lesie, uspokaja mnie to. Spędziłem dzieciństwo na wsi, gdzie nie było rozrywek typu kino czy dyskoteki, więc trochę się do tego przyzwyczaiłem. Dzięki temu się relaksuję.

W Poznaniu też masz jakieś ulubione miejsce na spacery?

Lasek Marceliński! O, zaraz obok stadionu. Mieszkam blisko, więc często tam chadzam z żoną. Lubimy też wybrać się do palmiarni. A i do Nowego Zoo. To ulubione miejsce żony, mogłaby tam być codziennie. Mi też się podoba, ale to miejsce jest tak duże, że jak przejdziemy przez całe, to jestem bardziej zmęczony niż po treningu.

Często wspominasz o swojej żonie.

Jej obecność bardzo mi pomaga. W Karpatach, gdy przegraliśmy mecz, potrafiłem przez trzy dni nie odbierać telefonu i wychodzić z mieszkania tylko po to, żeby jechać na trening. Teraz nie mogę tego zrobić, bo jakby to wyglądało, gdybym przez trzy dni nie odzywał się do żony? Jej obecność sprawia, że się zmieniłem, łatwiej mi przetrawić porażki, nie zamykam się sam w mieszkaniu.

Rozmawiał Damian Smyk (na Twitterze – @D_Smyk)

zdjęcia – 400mm.pl

Najnowsze

Weszło

Komentarze

18 komentarzy

Loading...