Zapraszamy na poniedziałkowy przegląd prasy. Dziś zaglądamy do sześciu różnych tytułów.
FAKT
Tekst o Hubercie Siejewiczu.
Hubert Siejewicz (39 l.) zawsze trochę nie pasował do swoich kolegów po fachu. Jako pierwszy sędzia dał sobie przymocować mikrofon w trakcie meczu i pokazał kibicom w całej Polsce kulisy swojej pracy. Wtedy, gdy Legia grała z Cracovią, podbiegł do Saidiego Ntibazonkizy (26 l.) i przejęty pytał: „Saidi, Saidi, potrzebujesz lekarza? Powiedz mi”. Ale teraz role się odwróciły. Siejewicz sam potrzebuje pomocy. Pilnie. A jego kariera sędziego być może jest zakończona. To wyjątkowo skomplikowana postać. Wśród innych sędziów ma przyjaciół i wrogów. – Trzymają z nim przede wszystkim Adam Lyczmański (34 l.), Robert Małek (42 l.) i Sebastian Jarzębak (39 l.) – mówi nam osoba znająca realia, prosząca o anonimowość. Wymienia też nazwisko innego znanego sędziego, który ma być wrogiem Siejewicza. Dzwonimy do tego arbitra. – Dla mnie ta sprawa jasna. Można w niej podjąć tylko jedną decyzję – słyszymy. Czyli wszystko się zgadza. Siejewicz jest czysty, choć jego nazwisko przewija się w sprawie afery korupcyjnej. Brano pod uwagę jego udział w ustawieniu meczu Bełchatowa z Pogonią w 2003 roku, ale nie dostał zarzutów. Z zeznań wynika, że w konspiracyjnym języku podejrzanych miał pseudonim „Ł»ubr”. „Fryzjer”, domniemany szef mafii piłkarskiej, dzwonił do niego na kilka godzin przed meczem Zagłębie – Podbeskidzie, gdzie był arbitrem głównym.
Kasa będzie jutro – powstanie film o losach Polonii Warszawa.
Kiedy pod koniec lipca 2012 roku Ireneusz Król (50 l.) przejmował Polonię od Józefa Wojciechowskiego (66 l.) był przyjmowany przez kibiców Czarnych Koszul jak zbawca. Dziś jest przy Konwiktorskiej persona non grata. Sytuacja w Polonii pogarszała się z dnia na dzień. Piłkarze od nowego właściciela otrzymali w terminie tylko jedną pensję, klubowe długi rosły z dnia na dzień, a Król powtarzał w kółko, że kasa będzie jutro. I właśnie taki tytuł będzie nosił film dokumentalny przedstawiający losy Czarnych Koszul w ostatnim sezonie ekstraklasy. – Film „Kasa będzie jutro” ma być pewnego rodzaju podziękowaniem dla wszystkich ludzi, którzy sprawili, że Polonia poprzedni sezon dograła do końca. Jeśli mam być szczery, było kilka momentów, w których wątpiłem, że to może się udać – powiedział Adam Drygalski, jeden z twórców filmu. Zdjęcia do dokumentu powstawały przez pół roku. Kamera towarzyszyła piłkarzom od zgrupowania w Turcji, które rozpoczęło się w lutym. Od tamtej pory twórcy filmu rejestrowali wszystko, co działo się w klubowej szatni, na treningach i podczas meczów. Zapisano około 60 godzin materiału, z którego ma powstać 90 minutowy dokument. – Premiera zaplanowana jest na wigilię Bożego Narodzenia, więc wszyscy, którzy akurat będą siedzieć przy stole i oglądać ten film muszą uważać, żeby ość nie stanęła im w gardle, bo materiał jest naprawdę mocny. Będzie sporo scen, które wbiją się w pamięć – mówi Bartosz Ignacik, dziennikarz Canal+.
GAZETA WYBORCZA
Prezes Smagorowicz o Łukaszu Surmie w Ruchu.
Łukasz Surma, 37-letni pomocnik, ma szansę na grę w niebieskich barwach. To już doświadczony, ale i wartościowy zawodnik, który może tylko pomóc Ruchowi. Naszym zdaniem ten ewentualny transfer przeczy jednak tezie, którą działacze Ruchu stawiali w ostatnich tygodniach. Na Cichej powtarzano bowiem, że nowy Ruch ma być młody i perspektywiczny. Padały też deklaracje, że chorzowski klub nie będzie kontraktował piłkarzy po trzydziestce. – To prawda. Tyle że ta ostatnia deklaracja padła w trakcie minionego sezonu, gdy reorganizacja rozgrywek ekstraklasy nie była jeszcze pewna. Teraz stoimy przed nowym i trudnym wyzwaniem. Sezon będzie dłuższy, a przez to wyczerpujący. Doświadczenie – szczególnie w drugiej linii – będzie w cenie. My mamy w tej formacji Marcina Malinowskiego, ale to naszym zdaniem za mało. Nie przesądzam, że jego konkurentem do miejsca w składzie będzie Łukasz Surma – bo od rozmowy do podpisania umowy jeszcze daleka droga – ale uważam, że to mądry kierunek. Ruch będzie młody i perspektywiczny, ale też nasza młodzież musi się mieć od kogo uczyć. Piłkarski profesor – i to niejeden – jest potrzebny w każdej drużynie – wyjaśnia Smagorowicz.
Plan wizyty Barcelony w Gdańsku.
Już 20 lipca w Gdańsku pojawią się piłkarze słynnej Barcelony, którzy przylecą do Polski na towarzyski mecz z Lechią Gdańsk na PGE Arenie. Zawodnicy Tito Vilanovy w naszym kraju spędzą niecałe pół dnia. Do Super Meczu 2013 na PGE Arenie pozostały niecałe dwa tygodnie. Powoli krystalizuje się plan pobytu zawodników Blaugrany w Gdańsku. Zawodnicy mistrza Hiszpanii do Polski przylecą samolotem. Lądowanie spodziewane jest na okolice południa w sobotę 20 lipca. Z Lotniska im. Lecha Wałęsy piłkarze przewiezieni będą bezpośrednio do hotelu, w którym spędzą tylko kilka godzin. Zawodnicy wraz ze sztabem zakwaterowani zostaną w gdańskim Hiltonie na Targu Rybnym, tuż nad Motławą. Przed meczem w hotelu odbyć się ma jeszcze konferencja prasowa promująca to spotkanie. Na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem piłkarze udadzą się na stadion PGE Arena, gdzie o 20.30 rozegrają swój pierwszy mecz kontrolny przed nadchodzącym sezonem w ramach światowego tournee. Ekipa Barcelony nie będzie nocować w Gdańsku i prosto ze stadionu wyruszy na lotnisko. Z Gdańska Duma Katalonii uda się do Monachium, gdzie 24 lipca zagra drugi mecz towarzyski. Tego dnia zawodnicy Tito Vilanovy będą mogli zrewanżować się piłkarzom Bayernu za dwumecz w półfinale ostatniej edycji Ligi Mistrzów, w którym zespół z Bawarii upokorzył mistrzów Hiszpanii aż 7:0.
SPORT
Prejuce Nakoulma zerwał rozmowy z Terekiem, bo zmieniono warunki.
Przypomnijmy, że Nakoulma w poprzednim tygodniu był na testach w Tereku, jednak ostatecznie stwierdził, że nie podpisze kontraktu z klubem. W sobotę udało się go namówić, by zmienił zdanie. Kluby już były dogadane, a „Prezes” ponownie pojawił się w Austrii, gdzie trwa zgrupowanie rosyjskiego zespołu. Nakoulma wynegocjował pensję w wysokości 60 tysięcy euro miesięcznie, a także aż 25% z sumy, jaką za reprezentanta Burkina Faso miał otrzymać Górnik (1,25 mln zł). Zabrzanie przystali na taki warunek, ponieważ zależy im, by „Prezes” zszedł z listy płac (50 tys. zł miesięcznie). Poza tym to ostatni dzwonek, by na nim cokolwiek zarobić. W niedzielę jednak… piłkarz ponownie wrócił do Polski. Podobno warunki na umowie różniły się od tych, jakie uzgodnił wcześniej. Nakoulma wsiadł więc do samochodu i wyjechał.
DZIENNIK POLSKI
Stjepanović chce do Wisły. Wisła chce Stjepanovicia.
Stjepanović ma za sobą cztery występy w reprezentacji Macedonii. Grał też w zagranicznych klubach, m.in. w Austrii (SV Mattersburg) i Kazachstanie (FK Taraz). W minionym sezonie występował w Vardarze Skopje, z którym wywalczył mistrzostwo Macedonii. Skauci Wisły zwrócili na niego uwagę podczas rozgrywanego w grudniu ubiegłego roku meczu reprezentacji Polski (złożonej z ligowców) z Macedonią w Antalyi. Niedawno skończył mu się kontrakt z Vardarem i przyjechał na zgrupowanie wiślaków. Początkowo Macedończyk nie chciał grać w sparingach. Zgodził się jednak po namowach ze strony przedstawicieli Wisły. Nieźle spisał się w sparingu z Lechem Poznań. W kolejnym spotkaniu, w sobotę z GKS-em Katowice, niczym nie zachwycił. Zagrał poprawnie jako defensywny pomocnik, ale nie ustrzegł się błędów. Po tym występie trudno byłoby upatrywać w nim następcy Radosława Sobolewskiego, z którym Wisła nie przedłużyła kontraktu („Sobol” trafił do Górnika Zabrze). Usprawiedliwieniem może być to, że w Katowicach Stjepanović zagrał po męczących zajęciach na obozie. – Pracujemy ciężko, ale to jest normalne. A ten mecz był tylko częścią przygotowań. Daliśmy maksimum tego, co mogliśmy tego dnia – wyjaśnia Stjepanović. – Widać, że jest bardzo zmęczony, ale to jest piłkarz, który może nam pomóc – uważa trener Wisły Franciszek Smuda. – Ostoja to bardzo dobry zawodnik. Widać, że nie przez przypadek tutaj się znalazł i grał w reprezentacji Macedonii – mówi Patryk Małecki. – Na treningach i podczas meczów sparingowych dobrze układa mi się gra z tym piłkarzem. Wiem, na co go stać. Chciałbym, aby taki zawodnik jak Ostoja był w naszej drużynie. Myślę, że byłby dużym wzmocnieniem dla Wisły – dodaje „Mały”.
SUPER EXPRESS
Grzegorz Król ostrzega piłkarzy: Omijajcie kasyna z daleka!
Twoja największa jednorazowa przegrana to 80 tys. zł, w pokera. A ile najwięcej wygrałeś?
Grzegorz Król: – Około 60 tys. Ale wygrana to wyjątek od reguły, bo w kasynie najczęściej przegrywasz. Gdy byłem piłkarzem Amiki, to zarobki były niezłe. 25-30 tys. zł miesięcznie. Wiadomo, że część szła na życie, a żyło się za 8-9 tysięcy. Reszta często zostawała w kasynie.
Mówi się, że w kasynie są ludzie, którzy chętnie pożyczają pieniądze graczom. Kim oni są?
– To klienci kasyna. Bo wejść może każdy. No więc oni tam sobie siedzą, piją kawkę czy drinki i obserwują. Kiedy zaczynałem grać, nie miałem pojęcia, że tacy ludzie w ogóle funkcjonują. A oni spokojnie obserwują grających, aby po jakimś czasie wysłać swoich ludzi na rozpoznanie. W Poznaniu, bo tam najczęściej graliśmy, podpytywali nas, kim jesteśmy, a jak się dowiedzieli, że gramy zawodowo w piłkę, to zaczynały się pogaduszki. A to, że widzieli nasz mecz, a to, a tamto. No i sugerowali, że gdyby była potrzeba, to mogą pożyczyć pieniądze.
Gdzie się to odbywa, na jaki procent?
– 10 procent dziennie. Jeśli dziś pożyczyli ci 2000 zł, to na drugi dzień trzeba było oddać 2200. Pożyczki odbywają się zawsze poza kasynem, bo wiadomo, że obowiązuje ustawa antylichwiarska, a w kasynie są kamery.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Filipiak: Cracovia doczeka się wielkich sukcesów.
Co pan poczuł, gdy zakończył się mecz w Legnicy i okazało się, że Cracovia wraca do ekstraklasy?
– Była duża radość i ulga, że jednak udało. A tydzień wcześniej, po porażce u siebie z Tychami wydawało się, że wszystko przepadło. Pamiętam, jak kilka lat temu w przedostatniej kolejce przegraliśmy 0:1 w Gorzycach i obawialiśmy się, że nic już z tego nie będzie, a jednak wtedy też udało się awansować. Teraz przyszło przeżyć podobny horror.
Awansowi Cracovii towarzyszyły jednak pewne kontrowersje. Niecodzienny samobój Marcina Cabaja w meczu z Sandecją, potem pana wyprawa z prezesem Zbigniewem Bońkiem do Kiszyniowa, a następnie dwa dyskusyjne karne podyktowane dla was w Legnicy. Jak pan to skomentuje?
– To są bzdury, którymi nie warto się zajmować.
Czy Cracovia przetrwałaby kolejny sezon w pierwszej lidze?
– Oczywiście. Wielokrotnie daliśmy dowód, że zaangażowanie firmy ComArch w ten klub nie jest jednorazowe.
Ale pewnie pojawiłby się problemy z dopięciem budżetu.
– Porządkujemy budżet klubu już od pewnego czasu. Po prostu nie podpisujemy wysokich kontraktów. Kontynuowalibyśmy ten proces także wówczas, gdybyśmy pozostali w pierwszej lidze. Budowalibyśmy konsekwentnie nowy zespół.
Maciej Szczęsny: Jestem trochę załamany.
Zdziwił się pan, jak po zakończeniu sezonu Korona Kielce nie przedłużyła z panem kontraktu?
– Poczułem się rozczarowany. Przez dwa lata dosyć ciężko pracowałem. Nikt nigdy nie narzekał na moją pracę. Pierwszy trener był ze mnie bardzo zadowolony. Wszystko układało się pomyślnie. Bramkarze też nie dawali do zrozumienia, że im ze mną źle. Po roku współpracy dostałem nawet dobrą podwyżkę. 30 czerwca skończyła się umowa i nikt jej ze mną nie przedłużył.
Ma pan jakiś pomysł na siebie?
– Mógłbym kopać rowy. To każdy może, ale mam inne marzenia. Poprzednie dwa lata pracowałem bardzo ciężko i brakowało mi odpoczynku. Ostatnio swój urlop spędzałem jako ekspert w TVN24 i na treningach z Wojciechem Małeckim, który wracał po kontuzji. To znaczy – udzielałem się w mediach i pomagałem w Kielcach.
Więc co dalej?
– Nie wiem. Dwa lata, kiedy niemal codziennie prowadziłem zajęcia i niemal codziennie wstawałem, miałem emocje, byłem w obiegu – bardzo mi się podobały. Chciałbym dalej to robić. Trudno jednak o pracę na takim stanowisku, zwłaszcza dziś. Dlatego przede mną trudny okres. Na razie jestem „zastrzelony” całą sytuacją. Jeżeli ktoś po pierwszym roku dał mi podwyżkę, w drugim nie narzekał, byłem przekonany, że nasz sztab trenerski w swoim składzie dotrwa. Było inaczej, czym jestem zdziwiony i trochę załamany. Muszę się dobrze psychicznie nastawić, a chwile mi to z pewnością zajmie.