Reklama

Obiecałem tacie, że zagram w reprezentacji

redakcja

Autor:redakcja

26 marca 2018, 17:26 • 17 min czytania 8 komentarzy

Bartosz Białkowski przeszedł w życiu długą drogę. Na początku kariery zapowiadał się na bardzo dobrego bramkarza z reprezentacyjnym potencjałem, ale długo nie potrafił tego udowodnić. Żeby zrozumieć, co robi źle, musiał stracić sporo czasu na ławce w Southampton, totalnie się zapuścić i spaść na poziom trzeciej ligi angielskiej. Najważniejsze jednak, że się udało, i to mimo osobistego dramatu, jakim była strata taty, któremu obiecał, że zagra w reprezentacji. O swoich wzlotach i upadkach opowiedział w rozmowie z Weszło FM. Zapraszamy!

Obiecałem tacie, że zagram w reprezentacji

Kiedy możemy się spodziewać książki albo chociaż tomiku motywacyjnego? Twoja przygoda, dotychczasowe życie i kariera, to dowód, że nigdy nie należy porzucać marzeń.

No tak, mnóstwo było tych upadków. W Southampton bardzo się zasiedziałem. Najcięższy moment był po wygaśnięciu kontraktu, bo nie wiedziałem, co będzie. Zdawałem sobie sprawę, że kilka lat przesiedziałem na ławce i nie będzie zainteresowania klubów. Podjąłem decyzję o przejściu do Notts County, mimo że to był tylko trzeci poziom rozgrywkowy. Wiedziałem, że będę cały czas pod obserwacją, trener bramkarzy z Ipswich powiedział mi: „idź, spokojnie pograj, poczuj się pewniej, my cały czas będziemy cię obserwować.” I rzeczywiście, pod koniec drugiego sezonu zadzwonił i powiedział, że są zdecydowani. Upadków było mnóstwo, ale po okresie spędzonym w Southampton zmieniłem swoje podeście i starałem się robić wszystko, żeby w tej piłce zajść jak najwyżej.

Przechodząc do wątku angielskiego. W Górniku Zabrze byłeś obiecującym bramkarzem, młodym talentem, znalazłeś się w kadrze młodzieżowej na mundial w Kanadzie. Jak to było z twoim przejściem do Southampton? Miałeś dużo wątpliwości? Nie każdy zdecydowałby się na wyjazd w tak młodym wieku.

Zgadza się, natomiast gra w Anglii zawsze była moim wielkim marzeniem. Miałem wiele przejść z menedżerami, którzy obiecywali mi różne kluby, największe kluby nie tylko w Anglii, ale w całej Europie i nic z tego nie wyszło. W tamtym momencie siedziałem kilka miesięcy w domu bez klubu, nie robiłem nic. Zastanawiałem się, jak to będzie, bo jestem młody, wszyscy trenują, a ja siedzę i czekam na telefon. Tych telefonów nie było, więc zacząłem ponownie współpracować z Jarosławem Kołakowskim, który załatwił mi dwumiesięczny staż w Hearts, w Edynburgu, żebym spokojnie potrenował, odbudował się. No i wtedy już poszło. W Hearts trenerem był George Burley, który po jakimś czasie został zwolniony i poszedł do Southampton. Odchodząc z Hearts powiedział, żebym nie podpisywał tam kontraktu, tylko poczekał aż on znajdzie klub i wtedy ściągnie mnie do siebie. Tak postąpiłem. W Hearts zaproponowali mi umowę, natomiast wiedziałem już, że pojawi się opcja z Southampton i trafiłem tam.

Reklama

To był trochę inny klub niż teraz, przeżywał pewne problemy. Grałeś jednak w Championship i twoje wejście było całkiem niezłe

Jak przychodziłem do Southampton to praktycznie po kilku dniach zostałem pierwszym bramkarzem. Antti Niemi odszedł do Fulham, ja chyba jeden mecz przesiedziałem na ławce, a później trener – graliśmy z Crystal Palace – wezwał mnie do siebie i powiedział, że wystąpię. Trochę nogi mi się ugięły, miałem wtedy 18 czy 19 lat. Ale wyszedłem, zobaczyłem ten stadion, tych kibiców i poczułem angielską atmosferę. To dodało mi niesamowitej pewności siebie. Mecz zakończył się 0:0, czyste konto, kilka sytuacji wybroniłem. Prezentowałem się naprawdę dobrze, aż do meczu z Newcastle, kiedy zerwałem więzadła w kolanie. Początek był mocny i bardzo udany. Później – wiadomo. Długa kontuzja, długa rehabilitacja. Klub musiał ściągnąć nowego bramkarza i ściągnął takiego, który został legendą klubu (Kelvin Davis – red.). Trudno było mi wrócić do składu.

Wtedy Southampton było kuźnią talentów. Zaczynali tam Theo Walcott, Adam Lallana, Alex Oxlade-Chamberlain. Jak ich wspominasz?

Super. Z Theo Walcottem trenowałem dwa tygodnie, potem odszedł potem do Arsenalu. Natomiast u innych zawodników widać było ogromny talent i że jeżeli będą ciężko pracować, to w tej piłce osiągną dużo. Gareth Bale zaczynał u nas jako lewy obrońca, widać było, że tę lewą nogę ma niesamowitą. Czasami graliśmy gierkę 11 na 11, on brał piłkę spod jednej bramki, potrafił przebiec całe boisko i zakończyć to golem. Ciąg na bramkę miał niesamowity od samego początku. Rzuty wolne w meczach wykonywał już jako 16-latek i kilka bramek z tych rzutów wolnych strzelił. Trenowanie z tymi zawodnikami było wielką przyjemności. Może bramkarzowi nie było łatwo bronić ich uderzenia, ale na pewno bardzo fajna rzecz.

Kilku trenerów w Southampton przeżyłeś. Któryś szczególnie zapadł ci w pamięci?

Był Alan Pardew, był Nigel Adkins, który jest teraz trenerem Grosika, Geogre Burley. Jeśli chodzi o Alana Pardew to grałem tylko kilka meczów u niego.

Reklama

Wtedy byłeś chyba na wypożyczeniu.

Nie, nie, wypożyczony zostałem wcześniej, gdy trenerami byli Holendrzy. Jeśli o mnie chodzi, to było całkowite nieporozumienie. Ja strasznie na tym cierpiałem. Ściągnęli bramkarza z Tottenhamu, który moim zdaniem nie zasługiwał na to, żeby siedzieć na ławce. Fajny chłopak, ale widziałem, że na treningach prezentuje się lepiej. Już samo to, że nie grałem było dla mnie wielkim ciosem, a do tego nie byłem nawet na ławce. Nie mogłem tego przeboleć. Stąd wypożyczenie do Ipswich. Wiedziałem, że nie będę tam grał, bo bramkarzem był Richard Wright, ale wiedziałem też, że będę mógł solidnie potrenować i być bliżej drużyny.

Alan Pardew jest obecnie trenerem Grzegorza Krychowiaka. Ostatnio doszło między nimi do lekkiej scysji. Rozmawiałeś z Grześkiem o trenerze? Wymieniliście się poglądami?

Rozmawialiśmy, ale niech to zostanie między nami. Nie chcę wypowiadać się na ten temat, bo to mnie nie dotyczyło. Oni pewnie wyjaśnili sobie tę sprawę i niech tak zostanie.

Nigel Adkins odniósł w Southampton największy sukces. Po latach wprowadził drużynę do Premier League. Ty też byłeś wtedy w składzie.

No tak, zagrałem jeden pamiętny mecz, który kompletnie mi nie wyszedł, natomiast była to pozytywna postać, może czasami aż za bardzo. Fajnie się z nim współpracowało. Wprowadził mnóstwo nowych rzeczy, mnóstwo analiz, to dawało efekty. Miał też dobry kontakt z drużyną i to później zaprocentowało.

Wrócę jeszcze do Alana Pardew. Ty też pamiętasz go jako trochę apodyktycznego trenera, którego zdanie musi być na pierwszym miejscu?

Wiadomo, to jest na dobrą sprawę szef. Ja byłem młodym zawodnikiem, więc z nim nie dyskutowałem. Ale starsi rozmawiali z trenerem i on ich słuchał. Ja byłem młody i bliższego kontaktu z nim nie miałem.

Jak ty ogólnie wspominasz Southampton? To był klub, który chciał się odrodzić, ale miał też problemy finansowe? Wśród kibiców było czuć jedność i że trzeba to jakoś przezwyciężyć?

Ogólnie to kapitalny klub. Wszystko tam było. Teraz ośrodek treningowy został rozbudowany i wygląda to jeszcze lepiej, natomiast już wtedy zrobił na mnie wielkie wrażenie. To też fajne miejsce do życia, poznaliśmy tam mnóstwo świetnych ludzi, z którymi do teraz mamy kontakt. Był taki moment, gdy Southampton miało problemy finansowe i to było widać. Przydarzył się spadek do League One, ale szybko pojawił się nowy właściciel i klub stanął na nogi. Zrobiono kilka transferów gotówkowych. Bardzo mocnych, jak Ricki Lambert, który przyszedł do nas z Bristol Rovers chyba za milion funtów. Nigdy wcześniej nie grał w Championship. Miał już wtedy 28 lat czy coś takiego i z miejsca stał się najlepszym strzelcem ligi. Jest tam do dzisiaj bardzo ceniony. Później zagrał w reprezentacji Anglii, czyli też fajna historia, bo pokazuje, że warto wierzyć i marzyć.

Trochę, jak twoja.

Dokładnie, bardzo podobna historia.

Jak wspominasz swoje początki, gdy przyjechałeś jako młody chłopak? Klub załatwił ci mieszkanie czy musiałeś to sam zrobić? Jak było z językiem na początku? Ktoś się tobą zaopiekował? W Arsenalu wygląda to tak, że klub załatwia rodziny.

Klub załatwił mi mieszkanie, mieszkałem sam. Zaopiekowali się mną Tomek Hajto i Kamil Kosowski, którzy już tam byli. Oni pomogli mi pozałatwiać wszystkie sprawy. Na przykład Tomek Hajto pomógł mi z bankiem i ogólnie był bardzo pomocny. W każdym aspekcie odczuwałem jego pomoc. Było mi łatwiej wskoczyć do drużyny, bo miałem dwójkę rodaków, z którymi po prostu czułem się raźniej.

W Southampton grali jeszcze marek Saganowski i Grzegorz Rasiak. Taka polska kolonia.

Z Grześkiem i Saganem mamy cały czas świetny kontakt. Grzesiu, jak jest w Anglii, to za każdym to dość często przyjeżdża do nas do domu. Marek niedawno był na tygodniowym stażu w Ipswich. Fajnie, że akurat w tym czas, gdy grałem w Southampton, było tam tylu Polaków.

Jak patrzysz na swój pobyt w tym klubie, to kiedy twoim zdaniem zaczęło się psuć? Początek, jak mówisz, był super. Późniejsze wypożyczenia i zmiany trenerów ci nie pomogły? Jesteś w stanie zrobić taki rachunek sumienia?

To w dużej mierze była moja wina, bo gdy widziałem, że niezależnie od tego, co zrobię na treningu, to i tak będzie bronił Kelvin Davis, to po prostu się zaniedbałem. Kilka kilogramów mi przybyło i trochę po prostu odpuściłem. Natomiast w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że trzeba coś zmienić. Że jeżeli chcę w tej piłce coś osiągnąć to muszę grać i porządnie wziąć się za siebie.

Była taka historia, że kiedyś stanąłeś na wadze i pokazało się prawie 100 kilo.

Tak, wstyd się przyznać, że doprowadziłem się do takiego stanu, ale tak było. Takie są jednak fakty. Jedna, druga dłuższa kontuzja, za bardzo nie zwracałem uwagi na to, co jem i o jakich porach. Teraz już mam 15 kilo mniej, czyli troszeczkę tego balastu zrzuciłem.

Sam sobie z tym poradziłeś czy korzystasz z usług jakiegoś dietetyka?

Sam. Moja żona trochę się też w to wkręciła. Wynajduje jakieś przepisy choćby od Ani Lewandowskiej. Staramy się jeść zdrowo już od dłuższego czasu.

W pewnym momencie mówiłeś, że zasiedziałeś się trochę w Southampton. Były jakieś opcje, żeby odejść już wcześniej?

Były opcje. Za kadencji Alana Pardew zadzwonił trener Skorża z Wisły Kraków. W klubie na początku się zgodzili, ale po sprawdzali wszystko i stwierdzili, że w przypadku transferu zagranicznego nie ma możliwości wezwania mnie w każdym momencie. Chciałem wtedy bardzo iść na wypożyczenie. Wszystko było już dogadane.

Potrzebowałeś dużo czasu, żeby poradzić sobie z życiem w Southampton i, jak to się mówi, ogarnąć się? Chodzi mi np. o język.

Będąc jeszcze w Polsce, chodziłem na prywatne lekcje angielskiego i jakiś kontakt z językiem miałem. No ale na początku była jeszcze Szkocja i tam było ciężko. Trudno było kogokolwiek zrozumieć. W Southampton było już łatwiej, ale ten język nie był na tyle dobry, żeby się swobodnie komunikować. Początkowo bałem się, że powiem coś głupiego, źle gramatycznie. Później stwierdziłem jednak, ze najlepszą metodą na naukę jest mówienie. Byle co, ale zawsze ktoś mnie zrozumie. Pewnie palnąłem kilka głupot, ale właśnie tak nauczyłem się języka.

Kiedy zapuściłeś się fizycznie i miałeś problemy z psychiką, to trenerzy jakoś cię mobilizowali? Zwracali uwagę, żebyś wziął się za siebie?

Nie mieliśmy za to kar, ale pewnie gdyby były, to wziąłbym się za siebie wcześniej. Nie mieliśmy w Southampton zbyt często pomiarów, ale wiadomo, twarz mi trochę spuchła i były konsultacje z dietetykiem. Natomiast, jak to z młodym chłopakiem, jednym uchem wleciało, drugim wyleciało.

W tych trudnych momentach, skąd czerpałeś motywację, żeby wziąć się za siebie i wrócić do piłki. Kiedy dostałeś powołanie, to na Twitterze napisałeś „Dla ciebie tato”. Czujesz, że on teraz z góry wspiera cię i jest z tobą?

Czuję. Tata często mi się śni. Po jego śmierci wskoczyłem do bramki Ipswich i tego miejsca już nie oddałem. Dwa razy zostałem zawodnikiem sezonu. Tata, niestety, nie dożył tego. Na pewno byłby dumny, ale czuję, że z góry czuwa nie tylko nade mną, ale nad całą moją rodziną.

To on zaszczepił w tobie piłkarskiego bakcyla?

Nie, tata właśnie nigdy nie był kibicem. Bardziej jego brat, mój wujek, który od małego jest wiernym kibicem Legii. Kiedy miałem 7-8 lat to zawsze chodziliśmy razem grać w piłkę. Tata zaczął się interesować, kiedy ja na poważnie pomyślałem o piłce. Jak każdy młody chłopak, zawsze chciałem zostać piłkarzem. Gdy pojawiało się coraz więcej sukcesów, to tata widział, jak bardzo mi na tym zależy i robił wszystko, żebym poświęcał się futbolowi. Zawsze był przy mnie, woził mnie na wszystkie treningi, mecze przez całą Polskę.

W Southampton poczułeś się w pewnym momencie niechciany?

Były takie sytuacje w przypadku awansów czy w przypadku zdobycia Johnstone’s Paint Trophy. Wiadomo byłem częścią tego, siedziałem na ławce, cieszyłem się z kolegami, ale czułem, że wiele do tego nie przyłożyłem. Może w przypadku wygranego na Wembley pucharu było trochę inaczej, bo wtedy w półfinale graliśmy z Norwich i wygraliśmy w rzutach karnych, a ja obroniłem trzy strzały. W finale już jednak nie zagrałem i jednak czułem, że stałem troszeczkę z boku.

Wtedy stwierdziłeś, że trzeba coś zmienić. Gdy pojawiła się propozycja z Notts County miałeś takie myśli, że trzeba po prostu zejść niżej?

Miałem w tamtym momencie opcje powrotu do Polski, ale nie było to nic pewnego. Notts County odezwało się szybko, ale jednak miałem wątpliwości. Właściwie postawiłem wszystko na jedną kartę, bo jeśli nie wyszłoby mi w trzeciej lidze angielskiej, to wtedy zostałaby mi tylko Polska, i to niekoniecznie Ekstraklasa. No ale zaryzykowałem i się opłaciło.

Po transferze do Notts County czułeś, że trenerzy w ciebie wierzą? Do bramki wskoczyłeś szybko.

Tak. Jeszcze przed podpisaniem kontraktu trener Keith Curle powiedział mi, że jestem jego jedynką i że we mnie wierzy. Od pierwszego meczu byłem podstawowym bramkarzem. Bardzo fajnie współpracowało mi się z tym trenerem, bo był bardzo ludzki i ufał swoim piłkarzom. Od razu czułem się pewnie, że trener we mnie wierzy i jeden błąd nie będzie miał wpływu na to, czy będę grał, czy nie.

Jak wspominasz Notts County? Od wielu lat pałęta się między trzecią a czwartą ligą, ale to tradycyjny, angielski klub. Kilka lat temu mieli plany powrotu, zatrudnili Svena-Gorana Erikssona. Tam chyba jeszcze bardziej mogłeś poczuć angielską atmosferę.

Był taki moment, że mieli mnóstwo pieniędzy. Ściągali znanych zawodników, jak Sol Campbell czy Kasper Schmeichel. Klub wspominam bardzo dobrze, bo ponownie dostałem tam szansę zaistnienia. Na początku słabo wyglądała sytuacja z bazą. Nie mieliśmy ośrodka treningowego, przebieraliśmy się na stadionie i swoimi samochodami jeździliśmy na jakieś boisko przy uniwersytecie. W drugim sezonie trenowaliśmy już na obiektach St. Georges Park, czyli należących do federacji i tam było już kapitalnie. Boisko identyczne, jak na Wembley, stworzone specjalnie pod reprezentację. Jest naprawdę wszystko.

Tam poczułeś, że wracasz do żywych?

Tak, bo naprawdę czułem się dobrze. Czułem, że wraca moc i pewność siebie. Pojawiały się głosy, że zasługuję na to aby grać wyżej, i tak też się stało.

Wagę szybko zbiłeś czy zdążyłeś to zrobić jeszcze w Southampton?

Przez ostatnie pół roku w Southampton czułem, co może się wydarzyć, i chciałem być jak najlepiej przygotowany do gry w nowym zespole. Wziąłem się za siebie, po sezonie miałem dwa miesiące wolnego i mocno przepracowałem ten okres, żeby od początku być w formie i zaliczyć dobry start.

Gdy pojawiła się oferta z Ipswich, to chyba nie miałeś zbyt dużych wątpliwości, chociaż nie szedłeś tam jako jedynka.

Miałem jeszcze przez rok ważny kontrakt z Notts County, ale finanse kluby sprawiły, że musieli mnie puścić za darmo, by zejść z listy płac. Kapitalnie się zachowali. Trochę zmusiła ich do tego sytuacja, bo byłem jednym z najlepiej zarabiających zawodników, więc puścili mnie do Ipswich za darmo. Wiedziałem, że będę tam numerem dwa, ale widziałem dla siebie szansę na to, żeby powalczyć o bluzę z numerem jeden. Na początku pomogła mi kontuzja kolegi. Wiadomo, nikt nikomu źle nie życzy, ale są takie sytuacje, gdy kontuzja jednego, jest szansą dla drugiego. Ja tak do tego podchodziłem. Wskoczyłem do bramki, zagrałem kilkanaście meczów, potem przyszła zniżka formy. Nie chcę zwalać tego na chorobę taty, który miał przerzuty, ale strasznie mnie to dotknęło. To był szok dla całej mojej rodziny.

Wiedziałem, że sytuacja taty się nie poprawia i to miało wpływ na moją grę. Miejsce w bramce straciłem na jeden mecz. W drugim spotkaniu znowu wskoczyłem do bramki przez kontuzję kolegi. Po tej przerwie czułem się dobrze. Następny sezon zacząłem jako jedynka. Przed wyjazdowym meczem z Preston zadzwoniła do mnie mama. Powiedziała, że z tatą jest źle i muszę wracać. Rano miałem samolot i modliłem się tylko o to, żebym zdążył się z tatą pożegnać. Wpadłem do szpitala, tata na mnie czekał. Zamieniliśmy dwa-trzy zdania i zapadł w śpiączkę. To, żeby się z nim pożegnać, było dla mnie bardzo ważne.

Paradoksalnie po tej sytuacji wróciłeś silniejszy.

Wróciłem silniejszy, bo obiecałem tacie, że zagram w reprezentacji, że zrobię wszystko, aby rodzina była ze mnie dumna. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czułem się naprawdę świetnie.

Trenerem wtedy był już Mick McCarthy. Możesz go opisać, bo to też człowiek rozpoznawalny w angielskiej piłce, specyficzny, ale wobec piłkarzy bardzo ciepły.

To bardzo ludzki trener. Możesz do niego iść z każdą sprawą i porozmawiać na każdy temat, bo na nikogo się nie zamyka. Jeśli masz jakiś problem i musisz zostać w domu, to nie robi z tego problemu. Świetny facet, świetny trener, osiągał dużo sukcesów czy to z klubem, czy z reprezentacją Irlandii. Żadnego złego słowa nie mogę na niego powiedzieć.

Potrafi się na was wkurzyć, jak przegrywacie?

Oczywiście, jak najbardziej. Potrafi krzyknąć, ma charakter. Wytyka błędy, ale za każdym razem podkreśla, że jest z nas dumny za to, że wkładamy całe serce i to jest dla niego najważniejsze.

Jak oceniasz infrastrukturę w Ipswich? Jakie macie warunki do treningu?

Niczego nam nie brakuje. Mamy dziewięć boisk trawiastych, dwa sztuczne, jedno pod balonem, siłownię, swój budynek. Pod tym względem – wzór.

To już poziom Premier League?

Na pewno trochę brakuje. Finansowo nie może równać się do klubów z czołówki Championship. Mamy pewnie jeden z niższych budżetów w lidze, ale cały czas walczymy. Do niedawna tliła się nadzieja, że możemy być w play-offach.

Pierwszy sezon pewnie wspominasz najlepiej, bo graliście w fazie play-off.

Niestety, odpadliśmy z Norwich. Ipswich i Norwich to kluby, które naprawdę się nienawidzą. Przegrać z nimi to było coś strasznego.

Jako bramkarz w Anglii szczególnie musisz zwracać uwagę na grę na przedpolu. Pamiętasz sytuacje z League One czy Championship, gdy byłeś przerażony, widząc napastników, z którymi przyjdzie ci walczyć?

Jasne. W meczach jest mnóstwo wrzutek, mnóstwo walki, nikt nie odpuszcza, idzie się na każdą piłkę. Pamiętam sytuację jeszcze z Notts Couty, gdy w polu karnym rzuciłem się na piłkę, napastnik poszedł wślizgiem, rozciął mi głowę i doznałem wstrząsu mózgu. Do tej pory nic z tego dnia nie pamiętam. Mecz był o 15, ja obudziłem się o 23 w szpitalu i nie wiedziałem, co się stało. Później trener bramkarzy opowiadał, że zadawali mi pytania, a ja nie wiedziałem, że mam dzieci, żonę. Pierwsze momenty dla ludzi z boku były straszne. No ale zrobili mi badania i wyszło, że wszystko jest okej.

Jakim miastem do życia jest Ipswich? Po dwóch nagrodach dla zawodnika sezonu spokojnie ulicą chyba nie przejdziesz.

To spokojne, małe miasto. Ma chyba 140 tys. mieszkańców. Kibice szanują piłkarzy. Na pewno jest to miłe, gdy jakiś dzieciak poprosi o podpis albo zdjęcie. Zdajemy sobie sprawę, że gramy dla fanów, którzy chodzą na nasze mecze.

Jak w Ipswich zareagowali na powołanie?

No super. Wszyscy gratulowali, bo wiedzieli, jak bardzo na to czekałem.

A jakie wrażenie zrobił w klubie Adam Nawałka?

Bardzo dobre. Rozmawiał po meczu z naszym sztabem szkoleniowym i wszyscy mówili, że zrobił super wrażenie. To samo moja żona, która też rozmawiała z trenerem.

Jak widzisz swoją przyszłość? Premier League to już nie marzenie, tylko coś realnego.

Każdy piłkarz marzy o tym, żeby zagrać w jak najlepszej lidze, ja tak samo. Zobaczymy, na siłę nie chcę popadać w konflikty z klubem, bo wiem, jak bardzo szanuję tych ludzi. Natomiast w Ipswich wiedzą, że chcę grać w Premier League i że na to zasługuję. Jeżeli będzie taka opcja, a kluby się dogadają, to ja też poważnie się nad tym zastanowię.

Jak wygląda twoja sytuacja kontraktowa? Do tej pory nie przedłużyłeś umowy.

Cały czas rozmawiamy z prezesem. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie.

Kontrakt kończy się z tym sezonem?

Z tym sezonem, ale klub ma jeszcze opcję na następny sezon, więc tak naprawdę mam jeszcze rok kontraktu.

Po tych latach spędzonych w Anglii czujesz się na tyle związany z tym krajem, że myślicie, aby zostać tam na dłużej? Jak często w ogóle bywasz w Polsce?

Przez wakacje zawsze tydzień czasu spędzę w Polsce, więc bardzo rzadko. Pewnie będzie tak, że po tej mojej karierze zostaniemy w Anglii. Nie wyobrażam sobie, żeby za 8-10 lat powiedzieć dzieciakom, że wracamy do Polski. Do będzie dla nich inna szkoła, inna szkoła. Dzieci czują się tam naprawdę dobrze, mówią perfekcyjnie po polsku i angielsku. Natomiast nigdy nic nie wiadomo.

Na zgrupowaniu jesteś z bramkarzami, którzy grają lub grali w Premier Legaue. Co prawda dla mediów większość treningów nie jest otwarta dla mediów, ale z tego, co widać, to nie musisz czuć się od nich gorszy. To cię jakoś motywuje?

Wiadomo, że to bramkarze światowej klasy. Staram się podpatrywać, co robią, bo grają w silnych ligach i silnych zespołach, a czas na naukę jest zawsze. Ja jednak też czuję się całkiem niezłym bramkarzem i jeśli pojawi się jakaś opcja z Premier League, to mam nadzieję, że się tam sprawdzę.

Rozmawiał Wojciech Piela

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...