Od zakupu Korony przez Dietera Burdenskiego minęło już sporo czasu, ale dopiero dziś ukazuje się pierwszy duży wywiad z właścicielem kieleckiego klubu. Burdenski oburza się podczas tej rozmowy przynajmniej dwa razy – pierwszy raz na to, że wszyscy skreślili Koronę przed sezonem, drugi – gdy tylko poruszam temat jego syna, Fabiana Burdenskiego, którego zatrudnił w swoim klubie. Podczas spotkania w Kielcach przed meczem Korona – Górnik Burdenski opowiada też o wizji, jaką ma na żółto-czerwony klub – podaje w wątpliwość istnienie skautingu przyznając, że piłkarzy można wyszukać poprzez kontakty, zapowiada współpracę z Werderem Brema oraz powstanie akademii. Wyjawia także, dlaczego nie powiodły się jego rozmowy ze Śląskiem Wrocław. Jakkolwiek ocenimy postać Dietera Burdenskiego – warto ją lepiej poznać. Zapraszamy!
Cofnijmy się do kwietnia 2017 roku, gdy przejmował pan Koronę Kielce. Jak wówczas wyobrażał pan sobie najbliższą przyszłość klubu?
Na przyszłość zawsze mam jeden niezmienny cel – odnosić sukcesy. Korona Kielce nigdy nie była w Polsce drużyną, która wygrywała trofea. W świadomości ludzi istniała jako klub, który… po prostu jest. Nic więcej, nic mniej. Mamy wielkie marki jak Lech Poznań, Legia Warszawa, Lechia Gdańsk czy Wisła Kraków, a Korona była gdzieś z boku, nie odgrywała wielkiej roli w polskiej piłce. To mnie absolutnie nie zniechęciło. Rozmowy o kupnie klubu z prezydentem Kielc i prezesem Paprockim przebiegły bardzo pozytywnie. Spytałem sam siebie, co mówi serce. A ono mówiło za Koroną, zwłaszcza że wcześniej rozmawiałem też z innymi klubami.
Również w Polsce?
Tak, również w Polsce, na przykład ze Śląskiem Wrocław. Tak naprawdę przez kilka lat szukałem miejsca, w którym byłaby możliwość przejęcia klubu. Warunki w Kielcach okazały się bardzo dobre i tak się tu znalazłem.
No właśnie, dlaczego akurat w Kielcach? Co było w Koronie, a czego nie było we Wrocławiu?
Wrocław to bardzo duże miasto z własnym lotniskiem i pięknym stadionem. Ma wszystko, ale środowisko nie do końca odpowiadało moim oczekiwaniom. W listopadzie 2016 roku rozmawiałem z władzami Wrocławia w Bremie, potem obejrzałem stadion, okolicę. Początkowo wierzyłem w to, że przy odpowiednim wsparciu będzie można tam zrobić coś dobrego. Samemu nic nie mogę, zawsze potrzebuję czyjegoś wsparcia. Ludzi, którzy kochają piłkę, miasta, które stoi za klubem. Bez nich naprawdę niewiele można.
Miasto Kielce zadeklarowało się, że po przejęciu Korony dalej będzie ją finansować kwotą 2,5 miliona złotych na rok w ramach rozliczenia za reklamę miasta. To był dla pana kluczowy warunek?
To zawsze istotny argument, gdy możesz zrobić coś razem. Duże projekty, za którymi stoi jedna osoba, nigdy nie funkcjonują jak należy. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę przeprowadzić nagle rewolucji, bo jestem w waszym kraju tylko gościem, więc dostosowuję się do pewnych reguł i jestem przekonany, że możemy wspólnie odnieść sukces. Podkreślam – wspólnie. Kibice, miasto – wszyscy musimy grać razem.
Piłka to piłka, można w nią grać wszędzie, tak samo jak wszędzie można odnosić sukcesy, czy to w Kielcach, Gdańsku czy Poznaniu. Założenia? Miałem jedno. Musiałem czuć to w sercu, w brzuchu, i gdy to poczułem, stwierdziłem: tak, to jest to. Kielce nie leżą w strategicznym punkcie Polski i zawsze gdy przylatuję na mecz, muszę później jechać jeszcze autem trzy czy cztery godziny z Krakowa bądź z Warszawy. Ale wierzę w cały ten projekt, żyję piłką i robię wszystko byśmy – jeszcze raz to podkreślę – razem odnieśli sukces. Cały czas myślę o trenerach, piłkarzach, o szeroko pojętej wizji na klub. Jeśli chcesz odnieść sukces – musisz mieć wizję.
Chciał pan przejąć klub bardziej ze względów biznesowych czy hobbystycznych?
Trzeba szczerze powiedzieć, że z obu względów. Na każdy biznes trzeba patrzeć pod kątem cyferek. Przecież gdybyśmy co roku wychodzili na minus, to nie miałoby to sensu. Co to byłaby za firma? Myślę, że mam pojęcie o tym co robię, zresztą od dziesiątek lat – w zasadzie to od urodzenia, bo mój tata też był zawodowym piłkarzem – żyję piłką nożną. Moja sieć kontaktów jest ogólnoświatowa. Mam własną wizję na ten klub, ale potrzebuję czasu. Gdy widzę w mediach oceny, że Korona będzie pierwsza do spadku w Ekstraklasie…
Musi pan wiedzieć, że Korona od lat co roku jest pierwszym spadkowiczem.
I szczerze przyznaję, że to boli. Jak można w ogóle wypowiedzieć się o kimś w ten sposób? Szczerze powiem, że bardzo mnie dotknęło, co pisało i mówiło się o Koronie. Dlaczego tak negatywnie? Przecież zawsze trzeba dać człowiekowi możliwość popracować. Niech pokaże, co potrafi, a dopiero potem oceńmy efekty jego pracy. Media w Polsce są jednak – tak zauważyłem – o wiele bardziej radykalne niż w Niemczech. Jest bardzo dużo ostrej krytyki, która często nie ma potwierdzenia w faktach. Czasami chce się za wszelką cenę przedstawić człowieka źle – to nie ma nic wspólnego z dziennikarstwem czy sportem. Co mogę powiedzieć? Smutno mi.
Jeśli mówi pan o początkach Gino Lettieriego – tak zakładam, bo wtedy było najwięcej negatywnych tekstów – to przecież nikt nie wyssał sobie tego z palca. I trener, i piłkarze potwierdzają, że obie strony nie dogadywały się na początku najlepiej.
Oczywiście. I co z tego? Trzeba dać mi czas, ponieważ mam pojęcie o futbolu. Podkreślam – JA mam pojęcie o futbolu. Zarzucano mi, że przyjmuję trenera, który spadł z trzeciej ligi niemieckiej, a w Bundeslidze zatrudniene dostają szkoleniowcy, którzy mają doświadczenie tylko z drużynami młodzieżowymi. O czym więc mówimy? Szukałem takiego trenera, który zapewni Koronie możliwość sukcesów – a to, czy nazywa się Jupp Heynckes czy Gino Lettieri i jakie ma CV, to zupełnie inna sprawa. Musicie okazać mi zaufanie, bo pokazałem, że potrafię podejmować właściwe decyzje. Przecież nie zrobiłem tego, by kogoś zdenerwować. Lubię trenera Bartoszka i nie chodziło o nic personalnego – chodziło tylko o to, by klub szedł do przodu.
Zrezygnowanie z Bartoszka było – podejrzewam – dość trudną decyzją, bo niełatwo wyrzucać trenera, który za chwilę osiągnie z klubem sukces i zajmie najlepsze miejsce w historii Korony.
A wie pan, ile obejrzałem meczów Korony aż do tego momentu, gdy mieliśmy farta, wchodząc do ósemki mimo porażki? Znałem dobrze formę zespołu i gdyby nie szczęście, nigdy byśmy nie awansowali do ósemki. Trzeba wszystko racjonalnie oceniać. Szanuję trenera Bartoszka, ale muszę być przekonany, że wszystkie moje wybory są tożsame z moją wizją. Pewnie ktoś mógłby powiedzieć: odniósł sukces, musi zostać! No tak, można przyjąć takie założenie, ale ja tak nie funkcjonuję. To nie ja.
Mówi pan, że sukces, że najlepsze miejsce w tabeli… No tak. To wszystko prawda. Ale mamy swoją wizję, którą chcemy podążać, by rozwijać się piłkarsko. Nie mam nic przeciwko Bartoszkowi czy polskim trenerom. Bardzo ciężko to wyjaśnić. Po prostu – to nasz biznes i nasza filozofia.
Z dzisiejszej perspektywy trzeba stwierdzić, że decyzja się broni.
Jeszcze nie! Niczego jeszcze nie osiągnęliśmy. Niby jesteśmy w półfinale pucharu i mamy dobre miejsce w tabeli, ale czego byśmy nie osiągnęli z tą drużyną, przed oczami będę miał jeszcze większe sukcesy, jakie można osiągnąć. Trzy mecze i idziemy dalej, w piłce wiele może się zmienić bardzo szybko.
Puchar jest w tym momencie dla Korony najważniejszy?
Nie, ważniejsze jest wejście do pierwszej ósemki. Puchar jest oczywiście zawsze ważny – gdy już w nim gramy, musimy spróbować dojść jak najdalej. Finał to tylko jeden mecz – Arka pokazała rok temu, że wszystko jest możliwe. Ale to tylko dodatek.
Co zauważył pan takiego w Lettierim, że wiedział pan, iż to będzie dobra opcja? Jego CV było fatalne – przed Koroną miewał same porażki i spadki.
To jest ocenianie na zasadzie „jeśli trener ma sukcesy, oznacza, że jest dobry”. Ja oceniam na podstawie filozofii trenerskiej, patrzyłem jak pracuje i to mnie przekonało. Jak wspomniałem – w Bundeslidze jest masa trenerów, którzy pracowali tylko z dziećmi, a dawano im szansę. Jens Keller został pierwszym trenerem Schalke jako trener drużyny młodzieżowej. To świetnie, gdy do klubu przychodzi wielki trener z nazwiskiem, ale czy taki zawsze odnosi z nią sukces? To już materiał na inną opowieść.
Lettieri jest bardzo dobry w taktyce. Zdaję sobie sprawę, że polska liga jest bardzo fizyczna, ale do taktyki również trzeba przykładać wagę. Byłem i jestem przekonany, że tym krokiem poszliśmy do przodu. Korona gra dobrą, interesującą piłkę, która przyciąga ludzi. To jest moja piłka. Oczywiście trzeba do tego też wyników.
W jaki sposób wyszukujecie tych piłkarzy? Korona przecież nie ma rozbudowanej siatki skautów, a ostatnio do Kielc trafiło kilka co najmniej ciekawych postaci.
Czym jest dzisiaj skauting? Ile razy jest tak, że skauci uparcie oglądają piłkarzy, a klub i tak kupuje tego, którego za rękę przyprowadzi menedżer? Skauting być może jest ważny, ale jest na pewno przeceniony. Jeśli mam kontakty na całym świecie i ludzie znający się na fachu mówią mi „Dieter, weź tego, jest naprawdę dobry” – nie potrzebuję skautingu. Zawsze muszę mieć zapewnienie, że dany piłkarz naprawdę chce tu przyjść i nie liczą się dla niego tylko pieniądze. Ważne, by był w stanie wypruć sobie żyły dla klubu – a jeśli w obecnym pokazuje właśnie taką postawę, logicznym jest, że w Koronie też tak może być.
Chcę pokazać, że w piłce decydujące są nie tylko pieniądze. Ściągnęliśmy już kilku zawodników, którzy nigdy by nie powiedzieli, że będą grać w Koronie. Co więcej – nie wiedzieli nawet, gdzie w ogóle leżą Kielce. Ale przyjechali, bo chcieli pomóc drużynie w sukcesach i dzięki temu naturalnie samemu też zaliczyć skok. Każdy piłkarz to egoista. Na świecie jest cała masa piłkarzy. Ostatnio ściągnęliśmy bramkarza bez umowy – a takich na rynku jest od groma. Oczywiście interesują mnie też polscy piłkarze, bo zdaję sobie sprawę, że to polski klub i nie można go budować na Serbach, Chorwatach czy Turkach, mimo że oczywiście jestem człowiekiem otwartym na cały świat.
Czyli deklaruje pan, że w przyszłości do Korony, wbrew obecnej polityce, będą dołączać też Polacy?
To nie było zaplanowane działanie, że braliśmy tylko obcokrajowców. Taka była potrzeba chwili. Mogę zadeklarować, że w przyszłości będziemy ściągać więcej polskich piłkarzy. Korona nigdy nie wydawała się polskim piłkarzom interesująca. To nasz cel, by piłkarz po naszym telefonie pomyślał sobie: „o, Korona mnie chce, to drużyna, z którą można odnieść sukces i się wybić”. Do tego dążymy.
Polscy piłkarze potrzebują success story, jak w Jagiellonii – gdy widzą, że klub regularnie robi transfery, chcą tam odejść.
Jeśli osiągasz sukcesy, zwracasz uwagę klubów na swoich piłkarzy. To jest jedyna droga. W ostatnich latach Jagiellonia sprzedawała wielu zawodników. Nie jest jak Legia Warszawa, ale już wyrobiła sobie swoją markę, tak jak w najbliższych latach musi zrobić to Korona.
Pierwszym krokiem w tym celu jest wygrywanie z najlepszymi w tej lidze. Pokonaliśmy Lecha i Legię, Wisła w tym sezonie nie wygrała jeszcze z nami żadnego z trzech meczów. Możemy wygrać z każdym.
Jest pan związany z Werderem Brema, ba, jest pan legendą tego klubu. Zamierza pan rozhulać współpracę na linii Werder – Korona? Taka perspektywa nasuwa się sama.
Przecież już współpracujemy z Werderem. Nie mamy niczego na papierze, ale nie jestem człowiekiem, który potrzebuje podpisywać umów w obecności 23 prawników, wystarczy mi podanie sobie ręki. I cały czas mamy jakieś tematy z klubem z Werderu.
Jakie profity może mieć z tego Korona?
A jakie Werder od Korony? To jest pytanie! Obie strony muszą zyskiwać na kooperacji, inaczej kooperacja będzie kaputt. Może się zdarzyć tak, że Werder będzie chciał oddać nie tak dobrych piłkarzy, jakich byśmy oczekiwali, a my nie mielibyśmy w kadrze takich, którzy byliby wystarczająco dobrzy na Werder. Jeśli znajdziemy jakąś płaszczyznę, zdarzą się ruchy, ale zawsze obie strony muszą być zadowolone. Korona pozostawia ostatnio po sobie dobre wrażenie i myślę, że wielu naszych piłkarzy może budzić zainteresowanie na rynku. Nie wymienię żadnego nazwiska, ale wiem, że na jednego z graczy mamy nawet zapytanie z 1. Bundesligi. To pokazuje mi, że jesteśmy na dobrej drodze.
Kielce od dawna mają problem z wychowywaniem piłkarzy. Spośród wychowanków Korony w lidze gra obecnie w zasadzie tylko Malarczyk, Żubrowski, Kwiecień, Angielski i Cebula. Strasznie mało. Zamierza pan coś z tym zrobić?
Mamy obecnie całkiem dobre drużyny U-19 czy U-17, ale chcemy się na tym polu wzmocnić i przesuwać co roku wyżej jednego czy dwóch piłkarzy, a do tego ściągać najlepszych piłkarzy z regionu. Korona nie może jednak funkcjonować tylko talentami z okolicy. Młodzież jest dla nas bardzo ważna i będziemy inwestować w tym zakresie więcej pieniędzy.
Uściślając – chce pan wybudować akademię z prawdziwego zdarzenia?
Tak, to nasz cel. Toczyły się już w tym temacie rozmowy.
W materiale telewizji ARD powiedział pan, że Korona nie miała przed pana przyjściem żadnej strategii marketingowej. Trochę byłem w szoku, że wypowiedział się pan w ten sposób o klubie mającym najlepszą klubową telewizję w Ekstraklasie.
Mówiąc o marketingowej strategii miałem na myśli to, że mamy zbyt mało sponsorów, którzy chcieliby identyfikować się z drużyną, wykupować loże i reklamować się na bandach. Potrzebujemy wciąż wsparcia. Zaufanie budujesz w bardzo prosty sposób – tym, jak gra drużyna. Gdy wyniki sprawiają, że aż miło przyjść na stadion i do tego doping jest dobry – a, musimy sobie to powiedzieć, mamy fantastycznych kibiców, bardzo kreatywnych, intensywnych, naprawdę jestem pod wrażeniem – wszystko samo się napędza.
Do szukania sponsorów zatrudniliście niejakiego Dominika Niehoffa, ale bardzo szybko został zwolniony.
Nie ja go zatrudniałem. Jechaliśmy kiedyś jednym samochodem, rozmawialiśmy, wiele lat pracował dla jednego z wielkich tureckich hoteli. Powiedziałem do pracowników: „porozmawiajcie z nim, potrzebujemy kreatywnych ludzi”. Wszystko, co się działo potem, działo się poza mną. Nie dokonuję każdej decyzji w klubie, choć oczywiście bardzo ważne jest dla mnie to, by często pojawiać się w Kielcach. Tylko gdy jest się tu regularnie, można znać dobrze otoczenie, wiedzieć co się dzieje w klubie i jakie są problemy.
Z perspektywy czasu – dziś znów zatrudniłby pan w Koronie swojego syna?
Fabian Burdenski przyjmuje niesłuszne ciosy i to – moim zdaniem – są ciosy poniżej pasa. Bardzo mnie to zaskakuje, bo on zwyczajnie nie zasłużył na to, co się o nim pisze. Oglądałem jego mecze i pokazywałem je innym trenerom spoza Korony i każdy mówił, że to dobry piłkarz. Przyznawali, że gra bardzo rozsądnie – może nie wybitnie, ale też nie tak źle. Mam jednak wrażenie, że wszystkie oceny w Polsce związane z tym piłkarzem były związane wyłącznie z moją osobą. „Ściągnął tu swojego syna, więc on na pewno nie umie grać w piłkę”. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak dużo głupot powstało z tego powodu. Jestem człowiekiem, który zatrudnia ludzi tylko dlatego, że dają określoną jakość. To bardzo zła akcja przeciwko mojemu synowi. Bardzo mi smutno, że łączy się moją osobę z nim i miesza w to jeszcze prezydenta z trenerem. Przykro mi za mojego syna, bo wiem, że ten chłopak nie zasłużył na te świństwa.
Musiał pan jednak wiedzieć, że marketingowo ten transfer okaże się strzałem w stopę.
Gdy dzieci aktorów dostają rolę w filmach, nikt nie robi im z tego powodu takich świństw, jakie zrobiono Fabianowi. Co mój jedyny syn takiego zrobił, że wszyscy go tak atakują? Nic, zupełnie nic! Tyle razy słyszałem, że jest słaby i tata mu załatwił miejsce, że już nie mogłem tego wytrzymać. Jestem bardzo rozczarowany mediami i ludźmi wydającymi takie opinie, bo to totalnie niesprawiedliwe.
Krytykowaliśmy ten transfer, między innymi dlatego, że już zdążyliśmy poznać możliwości Fabiana w Wiśle Kraków.
Jak można oceniać piłkarza przez pryzmat tego, co było trzy lata temu? Jak można na tej podstawie pisać te wszystkie negatywne rzeczy? To chore! Przecież dziś zawodnik może być w zupełnie innym położeniu. Nie potrafię tego zrozumieć, że dochodzi do takich sytuacji, ale jak widać uczę się każdego dnia czegoś nowego. Trzeba dać każdemu człowiekowi szansę. Powiedzieć: OK, przyjdź, pokaż, wtedy ocenimy. Dlaczego niby miałbym ściągać do swojego klubu piłkarza, który nie ma odpowiedniej jakości? Po to, by przegrywać mecze? To nie ma sensu. Został zmasakrowany niesłusznie.
No dobrze, ale koniec końców po rundzie Fabian Burdenski został odstawiony od składu Korony Kielce.
Został oceniony negatywnie? To proszę porozmawiać o tym z trenerem. Prawda jest nieco inna, ale nie będziemy o tym rozmawiać. Tematem dla mnie jest Korona Kielce i proszę nie pytać mnie już o mojego syna.
To zakończmy wspomnieniem nieco lepszej karierzy rodu Burdenskich – pańskiej. Wie pan, ile opuścił pan meczów przez 14 lat w Werderze Brema?
Pewnie niewiele.
Dokładnie cztery. Jak to się robi?
Trzeba mieć szczęście i dobre geny. Nigdy nie pytałem lekarza, czy mogę zagrać, czy nie. Gdy miałem kontuzję, to grałem z kontuzją. Bramkarzowi jest oczywiście łatwiej się na coś takiego zdecydować, bo gracz z pola musi cały mecz biegać. Zawsze bałem się, że drugi bramkarz – a w Bremie byli naprawdę dobrzy rezerwowi – wygryzie mnie ze składu podczas mojej nieobecności. Dla Werderu rozegrałem łącznie prawie 1200 meczów we wszystkich rozgrywkach. Grałem na każdej wiosce w okolicy. Nie odszedłem nawet wtedy, gdy spadliśmy do niższej ligi. Zdaję sobie sprawę, że 14 lat gry non stop w jednym klubie to wyjątkowa sprawa, która już się może nie powtórzyć.
Gdy zaczynałem grać w piłkę, możliwości treningowe w Niemczech… (śmiech). To co wtedy a dziś jest nie do porównania. Na murawach było trochę trawy, a trochę piachu. Nie było mowy o żadnym profesjonalizmie. Jeden trener prowadził dwadzieścia osób, a masażysta przychodził do zespołu dwa razy w tygodniu. W zimę nie dało się trenować, bo boiska w ogóle nie były podgrzewane. Czasem oglądam mecze z tamtych czasów i to zupełnie inna piłka – powolna, nudna. Gdy po dogrywce nadal był remis, rzucało się monetą. Byłem pierwszym bramkarzem, który miał okazję bronić w Niemczech w konkursie rzutów karnych. To był mecz Schalke – Wolfsburg. Podczas jedenastek ludzie stali praktycznie na równi z słupkami, jak na jakiejś C-klasie. Dziś nie do wiary!
Kojarzy pan Kazu Miurę?
Tak.
To Japończyk, który mimo 51 lat na karku wciąż gra w piłkę, ale pan swój ostatni mecz w dorosłej piłce zagrał… w identycznym wieku.
Trzeba kochać futbol i nie patrzeć na niego tylko materialnie. W mojej obecnej kategorii wiekowej nie ma na świecie drugiego bramkarza, który broniłby jak ja. Jestem dumny, żę wciąż jestem zdrowy i mogę się sprawnie poruszać. Piłka jest obecna w całym moim życiu i wciąż wszystko robię z serca. Dlatego tak złoszczę się, gdy widzę ludzi, którzy mnie nie znają, nie znają mojej mentalności, ale mnie oceniają. Nie potrafię tego zrozumieć. Są inwestorzy, którzy kupują kluby i nie okazują względem nich żadnych emocji. Myślę, że jestem inny. Czułem, że nie wszyscy będą kochać moje pomysły i mnie jako człowieka z zewnątrz, obcokrajowca. To zawsze trudne, ale sądzę, że jestem w stanie sportowo dobrze poprowadzić tę drużynę w następnych latach. Media oceniają mnie negatywnie, ale co mogę zrobić? Muszę z tym żyć. Nie muszę być bogiem Korony. Wystarczy mi, że klub będzie odnosił sukcesy i rozwijał się finansowo. Nie przychodzę jako przeciwnik. Przychodzę jako przyjaciel, który chce wspólnie ze wszystkimi osiągnąć w Kielcach sukces.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK / własne