Pożegnania 2013 – za kim będziemy tęsknić, a kogo pożegnamy bez żalu?

redakcja

Autor:redakcja

03 czerwca 2013, 10:52 • 10 min czytania

Za nami ostatnia kolejka sezonu 2012/13, więc nadszedł czas wszelakich podsumowań, rozliczeń, a co za tym idzie – również rozstań. Na gorąco wypisaliśmy sobie krótką listę, kogo/czego już w Ekstraklasie nie uświadczymy. Czytanie kolejnych nazwisk miało słodko-gorzki smak. Radość z pozbycia się Irka Króla nieco maskuje smutne pożegnanie z Reissem czy Djurdjeviciem, a odejście kilku wieloletnich stałych elementów polskiego piłkarskiego krajobrazu z Hajtowym i Kulawikiem na czele niesie za sobą tyle samo korzyści, co strat. Z kim więc przyszło nam się dziś pożegnać? Czyje rozstania przyjmujemy na smutno? Z których odpływów się cieszymy? Oto nasza lista nieobecności.
Za tymi będziemy tęsknić…

Pożegnania 2013 – za kim będziemy tęsknić, a kogo pożegnamy bez żalu?
Reklama

PIOTR REISS – gdy wyruszał w swój długi rejs z Poznaniem, Ronaldo przyglądał się z ławki wyczynom swoich starszych kolegów z reprezentacji Brazylii zmierzających po mistrzostwo świata 1994, a Sir Alex Ferguson świętował swój drugi tytuł z Manchesterem. Piotr Reiss to nie tylko legenda Lecha, nie tylko niesamowicie sympatyczny facet, nie tylko gość, który dzisiaj bez większych problemów odpalił racę na podeście w Kotle. To dwie dekady historii polskiego futbolu, ze wszystkimi – pozytywnymi i negatywnymi – konsekwencjami. Można mieć wątpliwości, co do jego tłumaczeń w całej aferze korupcyjnej, można nie ufać temu, co zawarł w swojej autobiografii „Spowiedź piłkarza”, ale trzeba mieć szacunek do dokonań. Ponad sto goli w Ekstraklasie, lojalność wobec Lecha, swojego klubu i swojego miasta. Nie chcemy być przesadnymi pesymistami, ale dziś już chyba takich nie robią. A żegnanie symboli lat dziewięćdziesiątych nie tylko przypomina nam o coraz intensywniej rozwijających się zmarszczkach, ale i o odchodzącym etapie naszego futbolu. Etapie, który zawsze będziemy wspominać z nostalgią.

ARTUR JĘDRZEJCZYK – wiadomość o jego transferze spadła na warszawskich kibiców jak grom z jasnego nieba. Jeszcze przed momentem „Jędza” zapowiadał, że chciałby zagrać w barwach Legii w Lidze Mistrzów, minęło kilka dni i kolejne informacje przekazywał już z dalekiego Krasnodaru. Trudno się chłopakowi dziwić, bo nie dość, że ustawi się na kilka pokoleń, będzie mógł wykupić 3/4 Dębicy i okolicznych wiosek, to jeszcze zagra w o niebo silniejszej lidze z Hulkiem, Witselem i Eto’o. Ciężko natomiast sobie wyobrazić obronę Legii bez niego. Na prawej może go zastąpić Bereszyński, na środku… nikt. W końcu do wczoraj Jędrzejczyk był najlepszym stoperem Ekstraklasy. Z wyprowadzeniem, golem, zaciętością w defensywie…

Reklama

MICHAف Ł»EWفAKOW – profesjonalizm. Elegancja. Humor. Czapeczka Chicago Bulls. Dekorowanie Kolumny Zygmunta szalikiem Legii. Inteligentne i przemyślane wypowiedzi. Charyzma. Komplementować „Ł»ewłaka” można by długo, zresztą nawet przez moment nie zahaczając o jego zachowanie na boisku. Ten facet po prostu sprawiał wrażenie, jakby był z trochę innej ligi, nie tej karciano-butelkowo-galeriowo-handlowej, ale tej, w której główne role odgrywa trening i regeneracja. Co prawda zdarzały mu się odpały, a to w postaci słabych meczów, a to w postaci słynnego przebrania się za Scottiego Pippena, zasadniczo jednak jest to facet, z którego czerpać wzór mógłby każdy przedstawiciel tego środowiska w Polsce. Także wielu działaczy, którzy mogą pomarzyć o elokwencji i swobodzie wypowiedzi, którą ma Ł»ewłakow. A może to właśnie najlepszy moment na zwinięcie żagli? Może jeśli „utrzymałby” formę z końcowych meczów na przyszły sezon, zamiast o elokwencji, rozpisywalibyśmy się o kiksach i rozmienianiu się na drobne?

ALEKSANDAR TONEW – piłkarz niezwykle chimeryczny, który co prawda jeszcze nie wyjechał, ale wszystko wskazuje na to, że tak postąpi. Działacze Lecha robią, co mogą, by zarobić niezłą kasę (czyli 2-3 miliony euro) na jakimkolwiek transferze w tym okienku, a kogo sprzedać, jeśli nie Tonewa? My zawsze mieliśmy na jego temat ambiwalentne odczucia. Z jednej stronny miał chłop nieprzeciętne umiejętności, niezłe gazicho i kawał strzału, z drugiej – udowadniał to zbyt rzadko. Ostatnio jednak rozpędził się na tyle, że wkrótce powinien wylecieć z Ekstraklasy. Za granicą jednak raczej nie będą tolerować takich wahań formy. Prędzej zostanie odsunięty na ławkę jak Razack Traore w Gaziantepsporze. Którego też notabene nam brakuje.

TOMASZ FRANKOWSKI – żywa legenda polskiej Ekstraklasy. Symbol niesamowitej skuteczności, sprytu, ale też skromności, bo jeszcze przed kilkoma dniami „Franek” mówił, że kończy przygodę z piłką, a karierę zostawia takim jak Boniek. Poukładany, inteligentny i elokwentny facet, który coraz mniej pasował do naszej przaśnej ligi. Zarówno charakterem, jak i umiejętnościami. Klasa sama w sobie.

TOMASZ HAJTO – z „Giannim” mamy niemały problem. Z pewnością nie żałujemy, że odchodzi Hajto-trener, który tak majstrował przy defensywie Jagiellonii, że w ostatnich meczach byłaby bezradna nawet wobec nieśmiałego kontrataku dwóch fretek udomowionych. Z pewnością nie będziemy ze łzami w oczach wspominać fenomenalnej drużyny zbudowanej przez Hajtę, nie będziemy rozpamiętywać jego salomonowych decyzji personalnych i „nosa” trenerskiego. Ale z drugiej strony – nie mamy też zamiaru świętować, bo razem z Hajtą-trenerem, odchodzi Hajto-osobowość. A na tym stanowisku, jako facet, który zawsze dostarczy tematu, który zawsze chlapnie coś ciekawego na konferencji, który zawsze ma coś do powiedzenia – zastąpić będzie go niesłychanie trudno. No i truskawka na torcie – będziemy tęsknić za „truskawką na torcie”. Oraz puszczaną w odcinkach epopeją „Pan Tomasz”, która opowiadała o spektakularnych, emocjonujących i trudnych do uwierzenia przygodach Hajty na boiskach Bundesligi. Nowe epizody wychodziło na każdej konferencji prasowej. I w tym wypadku nie wiemy, kiedy wyjdzie nowy sezon.

KAMIL KOSOWSKI

Połączenie delikatnej buty, sporej fantazji i zadziorności, której brak u miękkojajecznych nowicjuszy. Kosowski wprowadzał do tej ligi sporo kolorytu już za młodzieńczych lat, a z upływem kolejnych sezonów wyostrzał swój dowcip, poszerzał zasób słownictwa i zdobywał boiskowe doświadczenie. W swojej złotej erze, czyli za czasów potężnej Wisły – grał tak, że chciało się go oglądać. Później coraz częściej przyjemniej od gry, wypadały jego wywiady, ale niezależnie od tego, czy sprawniej dorzucał kolejne bon moty, czy dośrodkowania – pochłaniało się to całkiem znośnie.

IVAN DJURDJEVIĆ – kibice Lecha wywiesili dziś na płocie transparent: „walczyłeś w naszej sprawie, a w biegu wytrwałeś do końca, chwała ti Iwanie”. On sam po zdobyciu gola pokazał koszulkę, którą miał pod meczowym trykotem. Napis na niej głosił: „Sprawa honoru. Walczyłem o dobrą sprawę, w biegu wytrwałem do końca. Dochowałem wiary.” Zaczęliśmy zastanawiać się, ilu takich jest w tej lidze, ilu takich będzie w niej w najbliższych latach i ilu zasłuży na tego typu pożegnanie. Ivan Djurdjević zostanie zapamiętany nie tylko jako walczak, który nawet dzisiaj ciesząc się z gola błyskał niebieskim ochraniaczem na szczękę, ale przede wszystkim jako jeden z nielicznych lechitów i w ogóle jeden z nielicznych piłkarzy w Polsce, którzy od początku „antykibolskiej” nagonki opowiedzieli się po stronie kibiców. W pamięci utkwi nam przede wszystkim paradujący w koszulce „miała być druga Irlandia, a jest druga Białoruś”. Czy jego zaangażowanie było potrzebne, czy piłkarz powinien tak się zachowywać, czy nie powinien skupiać się wyłącznie na grze? Nie wiemy, ale będzie nam go brakowało.

GKS BEفCHATÓW – klub młodszy o pięć lat od Piotra Reissa. Klub zaledwie 36-letni, zresztą z miasta którego dynamiczny rozwój zaczął się niewiele wcześniej, od historii GKS-u. A jednak, zdążyliśmy się już wszyscy do niego przyzwyczaić. Jedenaście sezonów w Ekstraklasie, w tym ostatnie osiem bez przerw, bez spadków, które dotykały przecież nawet największych. Wicemistrzostwo po wyśmienitym sezonie z Orestem Lenczykiem za sterami, Jacek Berensztajn, Tomasz Wróbel i wielu innych zawodników, którzy wryli się w pamięć właśnie w zielono-czarnych strojach należących do „Torfiorzy”. Bełchatów, zaledwie sześćdziesięciotysięczny, zdecydowanie w cieniu فodzi , początkowo wyśmiewany i wyszydzany potrafił jednak stworzyć piłkę na bardzo solidnym poziomie, z obiecującą młodzieżą, świetną bazą oraz w miarę poukładaną organizacją. Zresztą nie ma co szperać w historii – najświeższe wspomnienia związane z GKS-em też muszą być przecież ciepłe. Czwarte miejsce na wiosnę, fenomenalny pościg, absurdalnie niska liczba straconych goli, Zubas, który bronił jak w jakimś czarodziejskim transie… Szkoda tego GKS-u, naprawdę szkoda.

A tych pożegnamy bez żalu…

DANIEL SIKORSKI – z jednej strony żegnamy go z żalem, bo tak kabaretowe postaci trafiają się raz na kilka lat, z drugiej bez. Ponieważ liczy się – uderzamy w górnolotne tony – dobro polskiej piłki. Teraz wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że niezmordowany „Sikor” ruszy na podbój ligi austriackiej, która dopiero musi się przekonać, że „jebać Messiego, my mamy tu Sikorskiego”. Jedno jest pewne – na napastnika tego braku poziomu jeszcze w Polsce poczekamy, bo wielu, którzy się starali dobić do tej klasy (pozdrawiamy Piotra Grzelczaka!) nie jest godnych nawet wiązać butów Danielowi. Ł»egnaj legendo!

IRENEUSZ KRÓL – Czy to naprawdę wymaga jakiegokolwiek uzasadnienia? Bo to cham, arogant, buc i gołodupiec, który doprowadził do upadku ponad stuletni klub. Wypad i nie wracaj już nigdy.

IVICA ILIEV – jeden z najbardziej przereklamowanych piłkarzy ligi w ostatnich latach. Niby umiejętności miał nietuzinkowe, niby potrafił kiwnąć, niby czasem siadł mu jakiś fajny strzałâ€¦ Niby, niby, niby. Tylko statystyk brak. Iliev kosił przy Reymonta grubą kasę, a jego gra – choć momentami efektowna – dawała efekt od święta. Przy takim – jak mawia młodzież – „skillu” – trzy gole i trzy asysty na sezon (a wcześniej – gol i pięć asyst) to wynik mocno przeciętny. Absolutny przerost formy nad treścią. No i te perfidne symulki… Leć chłopie do Belgradu, weź się za swoją kawiarnię i nie wracaj.

DICKSON CHOTO – przez Legię obywatel Zimbabwe został pożegnany z należytymi honorami, w końcu na Łazienkowską przybył w czasach, gdy po naszych boiskach biegali Artur Boruc i Marek Jóźwiak. Choto zawsze był pozytywną postacią, nauczył się mówić po polsku, jego historie o przemycie dolarów w pluszowym misiu czy o jedzeniu mięsa z żyraf zawsze wywoływały uśmiech na ustach, tylko na boisku przydatny był średnio raz na dwa mecze. W związku z tym – choć będziemy wspominać go z sympatią – nie żal nam jego odejścia. Lepiej dać szansę choćby młodemu Cichockiemu niż trzymać podstarzałego emeryta z Afryki.

SERGEI PAREIKO – żegnamy bez żalu, ale pamiętać go będziemy jednak jako naprawdę niezłego bramkarza. Estończyk wprowadził się do naszej ligi znakomicie. Wszedł z przytupem, z miejsca wywalczył skład w Wiśle i w pierwszym sezonie sam wywalczył dla niej sporo punktów. Z czasem zaczęło mu jednak iść coraz gorzej, a błędy (pamiętny APOEL) wynikały już nie tylko z braku koncentracji, ale… z wieku? Niestety, Pareiko to nie Van Der Sar i do czterdziestki na wysokim poziomie nie dociągnął. Może lepiej poradzi sobie w roli skauta/menedżera/dyrektora sportowego? O takich planach opowiadał w wywiadzie na Weszło (TUTAJ), a to niegłupi i obyty facet, więc powinien dać sobie radę…

KEW JALIENS – kolejna ofiara rewolucji kadrowej w Wiśle i… symbol nieziemskiego przepłacania, jakie zafundował na Reymonta duet Maaskant – Valckx. Początkowo sprowadzenie Jaliensa było szokiem. Można się było tylko zastanawiać, czy kiedykolwiek do naszej ligi trafiła postać z takim nazwiskiem. Szybko się jednak okazało, że tuż przed transferem Kew przeszedł na drugą stronę rzeki i oduczył się gry w piłkę. Popełniał niezliczone błędy, miewał juniorskie problemy z trzymaniem linii, a przy tym w wywiadach udawał niewiniątko i nie miał sobie nic do zarzucenia. No i miesiąc w miesiąc na jego konto wpływały bajońskie sumy, choć na boisku był zupełnie bezużyteczny. Ł»yczymy powodzenia w budowaniu piłkarskich akademii w Kansas i Orlando. Może tam Jaliens w końcu się do czegoś przyda, bo to – podobnie jak Pareiko – prywatnie przesympatyczny gość.

TOMASZ KULAWIK – i ostatnia postać z Wisły. Absolutnie zdeprecjonowana przez ostatni rok. Z perspektywy czasu trochę nam szkoda tego „Kulawego”, a jego największy błąd polegał na tym, że nie powiedział „pas”, gdy pakowano go w za duże buty. Niekwestionowana legenda Wisły, niegdyś świetny pomocnik na ławce trenerskiej okazał się chodzącą katastrofą i praktycznie za każdym razem, gdy pokazywał się publicznie, budził wyłącznie śmiech. A najmilej był wspominany, gdy nikt go nie widział. Zachowując wszelkie proporcje – jego marka w polskiej piłce została zdegradowana prawie w takim stopniu jak Grzegorza Laty. Poniekąd na własne życzenie, poniekąd z powodu braku asertywności.

DANIJEL LJUBOJA – i wreszcie on… Człowiek budzący skrajne uczucia. Facet, którego albo się kocha, albo nienawidzi. Notorycznie lekceważący treningi, imprezujący dzień w dzień w trakcie sezonu, ale na boisku robiący różnicę. Tylko coraz rzadziej. Wielu tzw. „ekspertów”, gdy prezes Leśnodorski odsunął „Ljubo” od składu, groziło palcem, że to może być kluczowy moment w rozgrywkach, w którym Legia ostatecznie zaprzepaści szansę na mistrza. Stało się zupełnie przeciwnie – drużyna Urbana pokazała, że bez Serba potrafi grać jeszcze lepiej, a odpowiedzialność za wyniki wziął na siebie Kuba Kosecki. I nagle przypominają się słowa Mariusza Piekarskiego, który stwierdził, że Ljuboja był gwiazdą dla laików, a nie dla tych, którzy patrzą na boisko.

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama