Rafał Wolski w obszernej rozmowie z Weszło

redakcja

Autor:redakcja

01 czerwca 2013, 12:29 • 20 min czytania

Dwa lata temu uchodził za największy talent polskiej piłki, dziś wiele osób jest nim rozczarowanych. Przez pół roku nie zdołał się przebić w Fiorentinie, ale wciąż uważa, że zrobił właściwy krok, bo czas na rozliczenia przyjdize dopiero po sezonie. Z Rafałem Wolskim porozmawialiśmy praktycznie o wszystkim. O grze w pokera w internacie, pomocnych Serbach we Florencji, zainteresowaniu Bayernu, testach w Salzburgu, Euro 2012 i… gubieniu laptopa, iPada i portfela. Sam zawodnik przyznał, że to najdłuższy wywiad w jego karierze, bo na ogół od wywiadów raczej stroni i średnio za nimi przepada…

Rafał Wolski w obszernej rozmowie z Weszło
Reklama

Tacy ludzie jak ty mają w piłce łatwiej?
To znaczy jacy?

Spokojni, wycofani.
Mam takie wrażenie, że jeśli dobrze prezentujesz się na boisku, to i tak wszyscy cię zaakceptują. Wtedy jesteś bardziej szanowany i akceptowany w szatni.

Reklama

Zawsze tak miałeś?
Myślę, że tak. Bo nie jestem typem, który po wejściu w każde środowisko od razu jest rozgadany i czuje się wodzirejem. Wolę przebywać z tymi, których znam.

W Fiorentinie też to zauważyli. Piłkarze wspominali, że rzadko się odzywasz w szatni i jeszcze dobrze cię nie poznali.
Tak, ale mnie to nie przeszkadza. Przychodzę sobie przed treningiem na siłownię, czasem zapytam chłopaków, co słychać, ale momentami mam jeszcze problem z językiem. Potrafię się dogadać i zapytać o podstawowe sprawy, ale żeby jakoś rozmawiać o życiu, to trochę mi jeszcze brakuje. Na początku najbardziej pomogła mi grupa bałkańska – dwóch z Serbii i dwóch z Czarnogóry. Pytali, czy wyjdę z nimi na obiad, proponowali pomoc… Bardzo miło z ich strony. Muszę tylko się teraz spotkać z chłopakami z Legii, żeby mnie poduczyli kilku słówek po serbsku. Może się przydać, ale czasem, jak czegoś nie załapię w ich języku, to dopytam po włosku. Jakoś sobie radzę.

Raz sobie nie poradziłeśâ€¦
Tak, na początku… W klubie wywieszają nam na ścianie plan zajęć na cały tydzień i chłopaki robią zdjęcia, żeby nie zapomnieć. Też tak zrobiłem, ale w międzyczasie jeden dzień się zmienił i przyszedłem troszkę spóźniony (śmiech). Dobrze, że do mnie zadzwonili, ale nikt większych pretensji nie miał. Przyjęli to wszystko z uśmiechem. Trener Montella to spokojny człowiek. Tylko jeżeli wyglądamy naprawdę słabo na treningu, to faktycznie krzyknie. Ale raczej wszystko obserwuje ze spokojem.

Przed dwoma miesiącami przygotowaliśmy analizę twojej sytuacji w Fiorentinie, ale trudno było nam stwierdzić, z kim ty tak naprawdę rywalizujesz i czy przymierzają cię na środek pola, defensywną pomoc, skrzydło czy fałszywą dziewiątkę. Każdy mówił co innego.
Fakt, bo nie mamy klasycznej dziesiątki grającej za napastnikiem. Na początku trener ustawiał mnie w środku pola, bo gramy trójką pomocników z jednym typowym defensywnym i dwoma bardziej wysuniętymi, którzy mogą schodzić do boków. Nie jest też tak, że każdy zawodnik ma swój przydzielony sektor i z niego nie wychodzi. W ofensywie mamy większą swobodę poruszania się po boisku. Na skrzydłach też mi się zdarzało grać na treningach i nie mam z tym problemu. Wtedy mam mniej pracy w defensywie i jeszcze więcej swobody. Skrzydłowy ma wręcz nakazane dryblować i stwarzać przewagę.

Patrząc na całą tę ekipę, najbardziej klasowym piłkarzem wydaje się Borja Valero.
Jak patrzyłem na kadrę Fiorentiny przed sezonem, to przebudowano praktycznie cały zespół. Przyszło z czternastu zawodników i widać, że poskutkowało. A Borja Valero to spokojny gość, raczej nie przyspiesza, gra swoim tempem, ale technikę ma nieziemską.

O tobie też tak mówiono we Włoszech, ale z drugiej strony dodawano, że potrzebujesz około czterdziestu dni, by przygotować się fizycznie. Ten okres minął, a na debiut czekałeś dłużej.
To takie spekulacje. Jeden zawodnik wraca po kontuzji szybciej, drugi wolniej. Początek miałem trudny, bo nie byłem przygotowany do gry na wysokim poziomie. Nie trenowałem pół roku, następnie dwa tygodnie z Legią, potem poszedłem do Fiorentiny i zaczynałem praktycznie od zera. Było ciężko, nie czułem gry, czegoś mi brakowało, a wstyd tak odstawać przed chłopakami (śmiech). Teraz nie wiem, jak to widzą inni, ale czuję się naprawdę dobrze i piłkarsko nie boję się niczego.

Miałeś o tyle komfortową sytuację, że nikt cię za poprzedni sezon nie rozliczał i wszyscy oczekiwali, że błyśniesz w kolejnym.
Tak, wiedzieli o mojej kontuzji, dlatego chcieli mnie ściągnąć wcześniej, bym się przyzwyczaił do całej tej otoczki, poznał się z chłopakami i zaaklimatyzował we Włoszech, a dopiero w kolejnym sezonie przygotowywał się już normalnie. Niczego nie żałuję, zrobiłem dobry krok we właściwą stronę i dziś podjąłbym taką samą decyzję.

Ale liczyłeś, że wcześniej przyjdzie ci zadebiutować.
Tak, ale może nie od razu, bo gdybym na początku wszedł na boisko, to mógłbym zostawić gorsze wrażenie. Wtedy byłoby jeszcze trudniej o kolejną szansę. Pod koniec sezonu, kiedy wygrywaliśmy mecze dosyć wysoko, a ja nie podnosiłem się z ławki, zastanawiałem się, czy coś jest nie tak. Dawałem z siebie maksa, zostawałem często po treningach i chciałem pokazać, że nie jestem słabszy od tych, którzy wchodzą, ale i tak nie grałem.

Gdybyś pojechał, mając rytm meczowy, szybciej wskoczyłbyś do składu?
Myślę, że tak.

Bardziej rozwinąłeś się piłkarsko czy fizycznie przez te pół roku?
I tak, i tak. Z dwa-trzy razy w tygodniu chodzę na siłownię. Jak się poprosi, to trener przygotuje fajną rozpiskę, choć zawodnicy trenują tam raczej sami, bez przymusu. Każdy skupia się na tym, co chce doskonalić i rzadko jest tak, że wszyscy robią te same ćwiczenia np. na górną partię. Częściej ćwiczymy na linach TRX. Spotykam się też z trenerem od techniki na zajęciach wyrównawczych dla tych, którzy nie grali w meczu. Zwykle ćwiczymy strzały, zagrania, odegrania…

A organizacyjnie jak Fiorentina wypada przy Legii?
Zależy, o co pytacie…

Stadion to raczej rupieć, nawet VIP-ów ponoć nie ma.
Ale we Włoszech nowy obiekt ma chyba tylko Juventus. Reszta jest słaba, daleko trybuny od boiska i tak dalej. Z tego, co wiem, mają nam zbudować nowy stadion, tylko nie wiadomo na kiedy.

Ten stary jest traktowany we Florencji jak kościół.
No tak. W porze meczu na ulicach jest pusto, samochody przestają jeździć, a jak my wyjeżdżamy na mecz, to wiedzą o tym wszyscy, ludzie wychodzą ze sklepów, machają nam z okien… Inne podejście, naprawdę. Przypomina mi się taka sytuacja, którą dobrze zapamiętałem… Graliśmy z Milanem, Pizarro kiwał się na dwudziestym metrze, Montolivo zabrał mu piłkę i strzelił gola. To był dla nas bardzo ważny mecz, bo walczyliśmy o Ligę Mistrzów, a właśnie stracilismy bramkę. Potem w trzech kolejnych akcjach Pizarro znów coś źle zagrał, znów się zakiwał i ogólnie miał słabszy okres. I wiecie, jak zareagowali kibice? U nas po drugim zagraniu byłyby pewnie gwizdy, a jemu bili brawo! We Włoszech ludzie szanują piłkarzy i rozumieją, że każdy ma prawo do błędu. Nawet jeśli jest bardzo dobrym zawodnikiem, jak Pizarro.

Na ulicy ludzie już cię rozpoznają?
Zdarza się…

Częściej niż w Warszawie?
Porównywalnie. Ale gdy wyjeżdżamy z ośrodka treningowego, to często z dziesięciu-piętnastu fanów prosi o zdjęcia i autografy.

Od ciebie też?
Różnie. Jak się zatrzymam, to biorą, ale nie mam tak jak Jovetić, o którego mogliby się tam pozabijać.

Zdarzają się takie sytuacje jak w Neapolu, gdzie gdy Cavani raz wyszedł do galerii, to musieli zamknąć ulicę?
Aż takie to chyba nie, ale raz mieliśmy wspólne wyjście do galerii pod Florencją i pojawiło się naprawdę bardzo dużo ludzi. Ciężko mi powiedzieć ile, ale z tysiąc spokojnie. I to w tak niewielkim budynku… Musieli postawić takie bramki jak na koncertach, by oddzielić ich od sceny, na której my rozdawaliśmy autografy.

Da się z takim Joveticiem w ogóle wyjść na miasto czy od razu zaczyna się szał?
Raz czy dwa poszliśmy z chłopakami przejść się po centrum i kilka osób faktycznie go rozpoznało. Ale nie wszyscy podchodzą. Częściej wygląda to tak, że jak jedna osoba podejdzie, to pojawiają się kolejne i kolejne…

Po tych kilku miesiącach we Włoszech bardziej brakuje ci Polski czy przystosowałeś się do południowego stylu życia?
Najbardziej brakuje mi kolegów, żebym miał z kim pogadać. Jak pobędę tam dłużej i nauczę się lepiej włoskiego, to na pewno będzie mi łatwiej. Na razie częściej siedzę w domu, rozmawiam z dziewczyną, gram na PlayStation… Raczej nuda. Samemu to wiadomo, raczej nie chce się zwiedzać, a jak już ktoś przyjedzie, to jest inaczej. Dziewczyna przylatuje raz na kilka tygodni i wtedy sobie spacerujemy. Nad morze mamy półtorej godziny samochodem, do Rzymu też, ale pociągiem. Naprawdę, kiedy jest pogoda i towarzystwo, to jest naprawdę fajnie. No i po przeprowadzce od razu przywiozła mi Cyfrę, więc mogę oglądać Ekstraklasę.

Nie nudzi cię?
Nie no, wiecie… Włączę sobie mecz, ale w międzyczasie coś tam grzebię w komputerze.

A po przyjeździe jak zostałeś przyjęty przez klub?
Dostałem zapewnienie, że dopóki nie znajdę mieszkania, nie muszę się z niczym spieszyć, mogę mieszkać w hotelu, a na treningi będzie po mnie przyjeżdżała klubowa taksówka. Potem jeździłem i pokazywali mi różne mieszkania. Z klubem współpracuje były bramkarz Fiorentiny, który dziś siedzi w nieruchomościach i zajmuje się właśnie szukaniem mieszkań. Ja wziąłem blisko stadionu, ale Florencja nie jest wielkim miastem i wszędzie mogę szybko dojechać. Do centrum mam dziesięć-piętnaście minut, a na stadion pięć.

A w szatni?
Jest taki 35-letni bramkarz, Lupatelli. Dusza towarzystwa, nie musi wiele mówić, ale potrafi wszystkich rozśmieszyć. Więcej gestykuluje i np. podłącza iPoda pod głośniki i kiedy mówi, to muzyka przestaje grać. Bawi się w DJ-a i jest wesoło. A muzyka leci bardzo różna. Czasem argentyńska, włoska, serbska… W szatni najbliżej trzymam się z Saviciem, obok którego siedzę i czasem pogadam z bramkarzem Neto. To też dość młody gość.

Czyli nie jest tak źle, jak niektórzy twierdzili, że w ogóle nie jesteś w stanie się dogadać?
Pod koniec miałem mniej zajęć, bo to wszystko zależy od treningów. Kiedy mam dwa dziennie, to człowiek jest zmęczony i nie ma sensu iść na lekcje, żeby tylko na nich siedzieć. Wcześniej miałem jednak trzy-cztery zajęcia w tygodniu. I to z Włoszką, która mówiła tylko po włosku. Mają tu właśnie takie sprawdzone metody.

To znaczy jakie?
Ona ma… To znaczy jest trochę zabawna i nadpobudliwa, przez co łatwiej się z nią dogadać. Dużo gestykuluje. Np. gdy chciała mi wytłumaczyć słowo „upadek”, które właśnie mi uciekło, zaczęła iść, przewróciła się i leżała na podłodze. Ale to dobre metody, bo jest sporo śmiechu, a i zajęcia są indywidualne. Raz tylko chodziłem z Egipcjaninem, ale potem i tak pojechał do Rzymu, gdzie leczył się w tej klinice co Michał Efir.

Gdyby zaprosiła cię telewizja klubowa, to powiedziałbyś już więcej niż Pawłowski?
Myślę, że tak, ale jeszcze o nic nie pytali. Jest na to za wcześnie i pewnie nie zgodziłbym się na taki występ. Savicia, który jest z nami od początku sezonu, też chcieli wziąć do wywiadu i też się bał. Poprosił, żeby mówili po angielsku.

Traktujesz Fiorentinę jako miejsce do wybicia się czy już czujesz, że mógłbyś tam spędzić np. pięć lat?
Myślę, że tak. Tyle że to dopiero pierwszy sezon, w którym Fiorentina się odbudowała, bo wcześniej zajmowała miejsce w środku tabeli, a czasem walczyła o utrzymanie. Teraz przyszło wielu zawodników, zmienił się bodaj dyrektor sportowy, skauting i zobaczymy, jak to będzie wyglądało dalej.

Zanim trafiłeś do Włoch, mówiłeś, że gdybyś się zdecydował na Borussię, to byłoby ci ciężko rywalizować. W Fiorentinie jest jednka podobnie, wielu kandydatów do gry…
W sumie tak, ale Borussia walczyła wtedy o mistrzostwo, a Fiorentina była trzecia lub czwarta. Sam nie wiem… Ciężko mi to porównać. Mogę tylko gdybać, czy byłoby mi tam lepiej.

Chciało cię też Udinese, które stawia na młodych.
Chciało, ale przed sezonem, w lipcu.

A wtedy nie miałeś parcia na transfer.
W ogóle nie miałem, chciałem zostać w Legii. Po pół roku trochę się zmieniło, musiałem się leczyć i zrozumiałęm, że warto spróbować sił za granicą. Nikt mnie do niczego nie namawiał, sam podjąłem decyzję.

Do Legii za to musiał namówić cię ojciec.
To prawda, chciałem iść do Piaseczna, bo bałem się, że w Legii będę miał problemy z grą. A w Piasecznie było kilku dobrych chłopaków, dwóch grało bodaj w reprezentacji, ale w pewnym momencie drużyna się rozsypała i zdecydowałem się na Legię. Potrenowałem tam tydzień i zapytali, czy chcę jechać na obóz. Zgodziłem się i tak to się zaczęło… Fajną mielismy wtedy ekipę w szkole sportowej. „Furmi”, Ł»yro, „Efirek”, Czarek Michalak… Wszyscy.

W pierwszym zespole pod skrzydła wziął cię Radović?
Nie do końca. Trafiłem do kadry z Łukasikiem i z „Furmim”. Trzymaliśmy się razem, ale „Rado” po kilku treningach, gdy zobaczył, jak sobie radzę, podszedł i o mnie pytał. Ile mam lat, i tak dalej. Ale nie traktował mnie jak konkurenta, był po prostu zaskoczony, że tak dobrze mi idzie. Byłem wtedy w maturalnej klasie i Czarek dał znać, że Pogoń mnie chce na wypożyczenie. Ja nie chciałem się ruszyć i wyszło mi to na dobre.

Potem jednak wpadłeś w dwumiesięczny marazm, o czym sam opowiadałeś w wywiadach.
Tak, w drugim sezonie. Odeszło kilku zawodników, Cabral, Mezenga, a ja wypadłem na moment z osiemnastki. Trochę nie trenowałem, miałem problemy z kostką i chyba poczułem się za pewnie, bo skoro wcześniej łapałem się do kadry meczowej, to dlaczego teraz miałbym się nie łapać? Wydawało mi się, że skoro kilku zawodników odeszło, to będę miał łatwiej. A tak nie było.

Jesteś jednak jednym z nielicznych młodych legionistów, którzy nie mogą narzekać na Skorżę.
Po prostu dał mi szansę, a ja ją wykorzystałem. Ale też nie miałem łatwo, bo na treningach wyglądałem dobrze, a przez jakiś czas nie grałem. Dickson Choto wtedy mnie przekonywał: „nie przejmuj się, w końcu dostaniesz szansę”. No i miał rację. O, trener Magiera dzwoni… (po minucie) OK, umówiliśmy się na obiad.

Magiera kiedyś ci tłumaczył, żebyś skupił się na nauce, a nie na błyszczeniu w mediach.
Często z nim rozmawiałem, bo widział, kiedy coś jest nie tak i potrafił wskazać błędy. Bardzo go szanuję za to, że naciskał na szkołę, jednocześnie nie ingerując w czyjeś życie. Ja z edukacji musiałem zrezygnować już wcześniej, bo niby zapisałem się na AWF, ale po jakimś czasie praktycznie już tam nie bywałem.

Przyznasz, że młodzi zawodnicy Legii cieszą się pod tym względem bardzo dobrą opinią.
No tak, wszyscy zaliczyli maturę. Ja też – z matmy miałem 60 procent, polski też zdałem, choć nigdy go nie lubiłem. Zawsze bardziej odpowiadało mi liczenie niż recytowanie.

Nie zakręciło ci się w głowie po przeprowadzce do Warszawy?
Nie, bo zamieszkałem w bursie, gdzie cały czas nas pilnowali. Nie mogliśmy nigdzie wychdozić wieczorem, bo i tak musielibyśmy się wypisać i wszyscy wiedzieli, czy jesteśmy. Gdybym zamieszkał sam w mieszkaniu, to może miałbym więcej swobody i wyglądałoby to inaczej, ale cieszę się, że trafiliśmy do internatu. Często pojawiał się tam trener, który sprawdzał, czy jesteśmy w pokojach, a my jeszcze mieszkaliśmy na drugim piętrze, naprzeciwko pokoju, gdzie były wychowawczynie. Dramat, wszystko było widać.

Trening, szkoła, Playstation?
Playstation nawet nie mieliśmy. Graliśmy tylko czasem w pokera, ale na małe stawki – 10, 20 złotych. Choć na tamte czasy to było parę groszy do zgarnięcia. Czasem wychodziliśmy pospacerować po Arkadii lub pokopać na boisku. Zawsze coś się znajdowało do roboty. Jak skończyłem liceum, wyprowadziłem się do normalnego mieszkania, razem z Efirem i jego dziewczyną. Potem ona się wyniosła, a przyszedł mój brat.

Z którym w dzieciństwie grałeś, ile tylko mogłeś. Słyszeliśmy, że któremuś z was spadł nawet jakiś obraz na głowę.
A, to tego nie pamiętam, ale ogólnie z tych czasów nie pamiętam jakoś zbyt wiele. Byliśmy mali i graliśmy wszędzie, dosłownie wszędzie. W domu niby nie mogliśmy, ale jak tylko wracaliśmy ze szkoły, a rodziców jeszcze nie było, to ustawiało się bramki z poduszek i grało małą piłką. Taką rozmiar „1”, wiecie, o co chodzi, malutka… Włączaliśmy stoper, dwa razy pięć minut i jazda. Potem zbudowaliśmy sobie małą bramkę z kołków, kopaliśmy też na placu zabaw, gdzie tylko się dało. Raz ja broniłem, raz on i graliśmy na colę, chipsy, ćwiczyliśmy na ulicy długie podania… Naprawdę, nie było dnia, w którym bym nie grał. Chyba, że coś bolało. Kochałem to robić.

Twój ojciec twierdzi, że był pewien, iż zagrasz w Ekstraklasie, jak miałeś dwanaście lat.
Nie czułem tego, bo w ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu robiłem swoje, ale fakt, zdarzało się wygrywać swojej drużynie mecze… Raz nawet pokonaliśmy Legię z rocznika 93, w którym grało kilku z 92. Wygraliśmy 2:1.

Strzeliłeś?
Dwie. Sorry, telefon…

Zdajesz sobie sprawę, że jesteś dziś w Legii punktem odniesienia dla młodych zawodników? Ktokolwiek wybija się w juniorach lub młodej i gra na twojej pozycji od razu jest porównywany do Wolskiego. Ostatnio Przemek Mizgała.
Nie wiem, co mam teraz powiedzieć (śmiech). Po prostu się cieszę. A Przemek faktycznie jest przebojowym zawodnikiem, ale miał problemy z kontuzjami i prawie dwa lata nie grał. Szanuję go za to, że walczył do końca i nigdy nie zwątpił, że wróci. Podobna sytuacja jak z „Efirkiem”… Odkąd wróciłem do Polski, widzę się z nim codziennie. Był nawet u mnie na kilka dni we Włoszech. Ale w Legii jest więcej dobrych zawodników. Np. Cichocki, z którym akurat przychodziłem w tym samym czasie do klubu. Potrafi grać obiema nogami, jest silny i przy swojej budowie wcale nie taki wolny. Bardzo uniwersalny obrońca, w zasadzie nie widzę u niego żadnych wad. Dawno z nim nie trenowałem, ale za grę w Dolcanie zbiera bardzo dobre recenzje i z tego, co wiem, może wróci do Legii i powalczy o skład.

Za wielki talent uchodzi też Aleksander Jagiełło.
Dobry zawodnik, ale czy taki super, żeby aż tak się nim zachwycać? Cała ta otoczka wytworzyła się wokół niego chyba za wcześnie. Wszyscy robią z niego młodą gwiazdę, a to może przeszkodzić.

Wcześniej za taki talent uchodził Ł»yro, z którym wszedłeś do pierwszej Legii. Potem on stanął w miejscu, ty odjechałeś.
No… (śmiech)

Chcieliśmy cię jeszcze zapytać o trzy słynne akcje z twoim udziałem. Pierwsza – to bramka z Lechią. Chciałeś faktycznie walnąć zewnętrzną czy ci zeszła – przyznaj szczerze.
Niby się mówi, że zeszła, ale ja często tak robię. Gdy uderzam po koźle z półwoleja, piłka schodzi właśnie na zewnętrzną. Może nie chciałem uderzyć od poprzeczki, ale odchodzącą jak najbardziej.

Druga – bramka z Podbeskidziem. To był strzał rozpaczy czy czułeś, że wpadnie?
Przed samym strzałym nie patrzyłem na bramkę. Widziałem ją chwilę wcześniej, ale uderzając orientowałem się mniej więcej, w którą stronę uderzyć i wpadł fajny gol. Nie miałem pewności, jak się odbije i czy wejdzie, wiedziałem tylko, że leci w stronę bramki.

I trzecia – ruleta z PSV.
Czasem tak jest, że zawodnik ma mniej niż sekundę na podjęcie decyzji, co wymyślić na boisku. Po prostu tak wychodzi, nic więcej. Widzisz ustawienie zawodników i decydujesz się na zwód. Wtedy tamten był najlepszy.

Z Pescarą też kilka razy poczarowałeś.
Tak, widziałem filmik. „Efirek” mi pokazywał.

Po takich akcjach oczarowałeś polskich kibiców, nie ma co się oszukiwać. Czytałeś wtedy wszystkie zachwyty pod swoim adresem?
Czasem rzuciłem okiem, ale nie zastanawiałem się, co o mnie piszą. Ktoś coś pokazał, czasami sam trafiłem, ale nie przejmowałem się tym za bardzo.

Raz też palnąłeś, że poradziłbyś sobie w Barcelonie. To była sodówka, jak wiele osób zarzucało, czy może zwykły, ot taki bezmyślny komentarz?
Nie, sodówki nie był. Ale po dobrym meczu z Lechią miałem non stop jakieś wywiady. Dwa-trzy dziennie. Co chwilę ktoś inny, „Polska The Times”, „Przegląd Sportowy” i tak dalej. Na pewnym etapie to już się robiło nudne. O czym miałem mówić, skoro w kółko opowiadałem to samo? Szczerze, nie przepadam za wywiadami, ale nie chciałem nikomu odmawiać. Ktoś zapytał, czy poradziłbym sobie w Barcelonie, odpowiedziałem, że tak i zrobili z tego nagłówek.

Dziś jak byś odpowiedział?
Jak będą mnie chcieli, to odpowiem (śmiech). Potem wyluzowałem trochę z wywiadami. Trenerzy i rzecznik Michał Kocięba sami mnie namawiali, żebym trochę od tego odpoczął.

Teraz też miałeś pół roku spokoju.
No, fajny okres (śmiech). Nie no, zawsze mogę porozmawiać, nie boję się wywiadów, ale to po prostu męczące, gdy cały czas rozmawiasz o tym samym.

Jak reagowałeś na wszystkie nazwy klubów, które pojawiały się przy twoim nazwisku?
Nie wiedziałem, ile w tym wszystkim jest prawdy, bo po prostu nie pytałem o to Czarka Kucharskiego. Nie interesowało mnie, czy klub X faktycznie mnie chce. Czasem się te plotki sprawdzały, czasem nie.

A Bayern?
Przez jakiś czas leczyłem się u nich. Poleciałem do Monachium z Dominikiem Ebebenge, który dobrze mówi po angielsku i zaczęliśmy rozmawiać z doktorem. Dominik, jak to on, zaczął mnie wychwalać, opowiadać, że strzeliłem gola Niemcom i że ogólnie dobrze wyglądam, a lekarz na to: „dobra, to ja sprawdzę, czy znają tego Wolskiego”. Zadzwonił do drugiego trenera i faktycznie znali.

Jaka liga wtedy najbardziej ci odpowiadała? Kilka razy wspomniałeś o Hiszpanii.
Bardziej patrzyłem na drużynę niż na ligę. Serie A nie śledziłem na bieżąco, ale Czarek mi opowiedział, jak wygląda sytuacja, że stawiają na młodych, grają fajną piłkę i mają dobrego trenera. Zaufałem mu i nie żałuję.

A finansowo która oferta byłą najbardziej kusząca?
Nie jestem pewien, ale byłem na testach w Salzburgu.

I rzeczywiście brałeś pod uwagę Austrię?
Pojechałem na testy medyczne, ale powiedzieli, że z kontuzją mnie nie wezmą i wróciłem do Legii. A Salzburg współpracuje z Bayernem i patrzyłem na to właśnie pod tym kątem.

A która nazwa działała najbardziej na wyobraźnię?
Sam nie wiem… Nie zastanawiałem się nad tym. Mówiłem, że mogę zostać na wiosnę w Legii, choć wtedy trwały już rozmowy z Fiorentiną. Od początku były takie głosy, że mnie kupią, następnie zostawią na wypożyczeniu w Warszawie, a w lipcu miałbym trafić do Florencji. Potem jednak tam pojechaliśmy i okazało się, że chcą mnie od razu. Trochę konsternacja, bo w ogóle czegoś takiego nie zakładałem. Byłem naprawdę zaskoczony i nie wiedziałem, co powiedzieć. Wróciliśmy do Polski i pomyślałem, że skoro mnie chcą, to muszą mieć wobec mnie jakieś plany. W końcu brali zawodnika z kontuzją, który nie grał przez pół roku, a to drużyna, która walczy o puchary… Dlaczego miałbym nie skorzystać?

Po podpisaniu kontraktu mówiło się, że możesz zostać wypożyczony do Sieny.
Ale wtedy takiej rozmowy nie było.

A teraz?
Nie wiem, nie rozmawiałem jeszcze z Czarkiem na ten temat. On ma się skontaktować z Fiorentiną i dowiedzieć, jak się na to zaptarują.

Mecz z Pescarą w jakiś sposób przybliżył cię do pierwszego składu?
Nie sądzę, żeby miał wpływ na kolejny sezon. Było 5:0, Pescara o nic już nie walczyła, bo spadła wcześniej, my wiedzieliśmy, że wynik utrzymamy, to wszedłem i zagrałem.

Bardziej cieszyłeś się z debiutu czy byłeś wściekły na mecz Sieny z Milanem, który wyglądał na typowy, włoski przekręt?
W szatni byli wszyscy wkurzeni, ale jeszcze na boisku, jak usłyszeliśmy w 87. minucie o wyniku, nagle wszyscy stanęli w miejscu i niektórzy w ogóle przestali biegać. Cisza i konsternacja. W autobusie też było głośno. Wyzwiska, wiadomo. Ale jak popatrzycie na skrót tego meczu… Na tego karnego dla Milanu i tego, którego nie gwizdnęli Sienie… Byliśmy bardzo blisko Ligi Mistrzów.

Włochy stają się coraz bardziej atrakcyjnym rynkiem dla Polaków.
Nie tylko Włochy. Ogólnie coraz więcej Polaków wyjeżdża do dobrych zachodnich klubów. Milik, Stępiński…

Powiedziałeś niedawno, że za dwa lata Polska będzie miała czołową europejską reprezentację.
Bo znam chłopaków z dorosłej kadry i z reprezentacji U-21 i wygląda to naprawdę obiecująco. Dużo bardziej niż kilka lat temu.

Reprezentacja to dla ciebie jeden z najmniej miłych momentów. Niby trafiłeś do niej w młodym wieku, ale na Euro, gdzie niektórzy typowali cię na odkrycie, nie zagrałeś ani minuty.
Szczerze mówiąc, bardzo liczyłem na występ. Nadzieję zrobił mi sparing z Andorą przed turniejem, gdzie co prawda zagrałem tylko pięć minut, ale były tylko trzy zmiany. Ale potem już szansy nie dostałem.

Duży zawód?
Duży? Może nie…

Rozczarowałeś nas natomiast, że wiedziałeś od dłuższego czasu, że obserwuje cię pół Europy, a włoskie media napisały, że po przyjeździe bardzo słabo mówiłeś po angielsku.
To nie tak… Kiedy ktoś do mnie mówi po angielsku, to rozumiem wszystko, czasem mam tylko problem z odpowiedzią, a tamten wywiad, o którym mówicie, to nie był wywiad. Po prostu pojechałem na badania, wyszedł jakiś gość, zapytał, jak się czuję, powiedziałem dwa zdania, bo się spieszyliśmy, i poszedłem. Później to podłapali i pisali, że niby dawałem wywiad po angielsku, w którym powiedziałem tylko, że dobrze się czuję i jestem zadowolony.

Słyszeliśmy też, że masz dar do gubienia cennych rzeczy.
Raz, jak jechałem do domu, zostawiłem w pociągu laptopa. Torbę miałem pod nogami, a komputer położyłem na górę i potem go nie zdjąłem. Straciłem trochę zdjęć i muzyki, a nie miałem tam w ogóle hasła… Zgubiłem też iPada, jak wypłacałem pieniądze z bankomatu. Była tam taka półeczka, położyłem go, kasę wziąłem, a iPada już nie (śmiech). Na szczęście był tam jakiś gość, który mi go oddał. Ostatnio we Florencji zgubiłem też portfel, ale na drugi dzień ktoś przyniósł go do klubu. Pieniędzy już nie było, przeszukali też wszystkie przegrody, bo widziałem, że poprzestawiali mi dokumenty i karty. Dobrze, że to oddali, ale parę złotych straciłem. To znaczy euro…

Kolejna ciekawostka – podobno nie da się ciebie dodać do znajomych na Facebooku.
Tak, nie można wysłać zaproszenia, bo jest za dużo oczekujących. Raz usunąłem wszystkie, ale za moment było znowu to samo. Zresztą, ja tam rzadko siedzę, wolę z kimś normalnie pogadać, a nie przez Facebooka.

Rozmawiali TOMASZ ĆWIĄKAŁA i FILIP KAPICA


Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama