Rok 2011, Lille przeżywa właśnie swój najlepszy moment od prawie 50 lat. W ich gablocie stoją zakurzone puchary mistrzowskie za sezony 1945/46 oraz 1953/54, ale wtedy trzeba było otworzyć szklane drzwiczki i pościerać kurze. Pod koniec wiosny, siedem lat temu, Les Douges poszerzyli swoją skromną kolekcję trofeów, dostawiając kolejne za zwycięstwo w Ligue 1.
Nie było w tej ekipie wielkich gwiazd, kilka dopiero kandydowało do takiego miana. Tyłów pilnowali Debuchy oraz Rami, w środku pola wymiatali Rio Mavuba oraz Yohan Cabaye, był również nasz ulubieniec Ludo Obraniak. Z przodu z kolei biegali Gervinho oraz Eden Hazard, których potem sprzedano za piękne, okrągłe sumki. Trwały miodowe lata.
***
Rok 2018, Lille przeżywa właśnie swój najgorszy moment od prawie dwóch dekad. Po dawnej wielkości zostały już tylko wspomnienia, a wśród kibiców entuzjazm zastąpiła frustracja. Drużyna z północy Francji uwikłała się bowiem w walkę o utrzymanie. Co prawda wciąż może jeszcze z niej wyjść z tarczą, ale to marne pocieszenie, wszak sama ta sytuacja uwłacza klubowi, o którym dziś pisze się głównie w negatywnym kontekście.
Niestety, nie ma powodów, by zmienić narrację. W zasadzie nawet nie wiemy dobrze od czego zacząć opisywanie całego bałaganu, jaki powstał na Stade Pierre-Mauroy, lecz najlepiej będzie chyba cofnąć się do ostatniego lata, kiedy przygotowywano grunt pod… No właśnie, pod co? Fani mieli nadzieję na nawiązanie do starych dobrych czasów, ale projekt autorstwa Gerarda Lopeza nie był kolosem nawet na glinianych nogach. Fundamenty stworzył raczej z piasku i teraz nawet najmniejszy podmuch chwieje całym klubem w posadach.
„LOSC Unlimited” – pod takim hasłem marketingowym próbowano odtworzyć siłę Lille. Zmienił się w nim właściciel, co niemal zawsze budzi duże nadzieje. Ten z kolei naobiecywał sporo i teoretycznie realizował nakreślony przez siebie plan. Na ławkę trenerską został sprowadzony sam Marcelo Bielsa, który wówczas miał jeszcze łatkę cudotwórcy. A wiemy jaki jest „El Loco” – albo bierze się go z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo wcale. Właśnie dlatego swego czasu pożegnał się choćby z Olympique Marsylia. W Lille jednak dostał spory jak na ten klub budżet oraz praktycznie każdego kogo sobie tylko zażyczył. 9 baniek na Thiago Mendesa z Sao Paulo? Proszę bardzo. Dyszka za Nicolasa Pepe z Angers, by zrobić z niego główną strzelbę? Nie ma problemu. Tyle samo wydano na Luiza Araujo, młody talent również z Sao Paulo. 14 melonów za Thiago Maię, kozackiego rozgrywającego z Santosu?
Generalnie więc to nie tak, że w Lille nie ma nikogo, kto umiałby prosto kopnąć piłkę. Problem w tym, iż z Les Douges jest jak z ładnie zapakowanym, lecz przeterminowanym cukierkiem. Piękny papierek, a w środku zgnilizna. Papier zresztą chłonie wiele, ale tylko tam ta ekipa prezentuje się solidnie. Kiedy jednak zagłębimy się w szczegóły, dostrzeżemy, iż nawet sam argentyński Augiasz nie potrafił ogarnąć własnej stajni. Jego następca, Cristophe Galtier, także.
– Galtier to świetny fachowiec, ale odziedziczył po Bielsie piekielnie niezbalansowany skład: zatrzęsienie środkowych pomocników, eksperymentalne boki obrony i brak zmienników, zero poważnych napastników. Świetni skądinąd pomocnicy nie mieszczą się w składzie, więc na przykład Thiago Mendes grywa przy bocznej linii. Napastnikiem Bielsy miał być 22-letni skrzydłowy Pepe – Galtier z korzyścią dla chłopaka przestawił go na nominalną pozycję, czyli skrzydło, ale teraz etatowym snajperem LOSC jest awaryjnie odwołany z wypożyczenia do Valenciennes (L2) Lebo Mothiba. Patrzysz na tych chłopaków i widzisz, że większość jest zbyt dobra na 19. miejsce w lidze, ale chyba nie są w stanie poskładać się w drużynę; zbyt dużo tam nieprzystających do siebie elementów – diagnozuje Eryk Delinger, pasjonat Ligue 1.
Realizowano wszystko, co tylko zaproponował Bielsa. Zgodnie z jego oczekiwaniami zmodernizowano nawet ośrodek treningowy. Przytakiwano, kiedy ten podejmował dziwne decyzje taktyczne, które bardziej niż rywali zaskakiwały samych jego podopiecznych.
W tym szaleństwie metody jednak nie znaleziono, a z czasem kolejne trupy wysypywały się z szafy spod biurka byłego trenera oraz prezesa klubu. Gerard Lopez bowiem zadłużył klub na – tak twierdzą francuskie media – 300 milionów euro i nie dysponuje środkami, dzięki którym mógłby szybko spłacić te należności. Próżno też szukać chętnych do inwestowania w Lille. Wszyscy widzą, co się dzieje. Istnieje przecież spora szansa, że na Stade Pierre-Mauroy wcale nie stanie się cud i ekipa ta spadnie z ligi. Kto by chciał podejmować ryzyko? Żaden inwestor kierujący się rozumiem nie wejdzie w taki układ. Ci związani z LOSC sercem mają z kolei świadomość, iż ich miłość wkrótce stałaby się toksyczna.
– Klubowi bacznie przygląda się DNCG, francuska komisja nadzorująca finanse klubów. To najbardziej rygorystyczny organ tego typu w Europie, więc jeżeli właściciel nie wykaże realnego planu spłaty zadłużeń, bez zastanowienia relegują klub. Już teraz mówi się, że Ligue 2 to może być za mało i będzie degradacja do National (trzeci poziom), a pojawiają się też głosy, że Lille podzieli los Bastii i zjadzie do National 3 (piąty poziom) – opowiada Delinger.
Nie dziwimy się kibicom, że są nieziemsko wkurwieni. Inna sprawa, iż oni też niedawno zareagowali przesadnie. Według nich czarę goryczy przelał remis z Montpellier, po którym to szturmem ruszyli na boisko. Tu nawet polski folklor wymięka, bo nie zamierzali bawić się rozmowy wychowawcze, tylko od razu chcieli zaatakować piłkarzy. Tylko dzięki szybkiej i zdecydowanej reakcji ochrony nie doszło do groźniejszych sytuacji. – Fani zareagowali jakby liga już się zakończyła, a nasz spadek był pewny. Zostało jeszcze dziewięć meczów. Wiem, że są rozgoryczeni, ale nie rozumiem ich postępowania – mówił potem Ibrahim Amadou, kapitan drużyny. Inni też nie wykazywali się wyrozumiałością. – Prawdziwy kibic stałby za swoją drużyną niezależnie od tego, co by się z nią działo – stwierdził Vincent Enyeama. – W szatni piłkarze siedzieli przestraszeni. Nie możemy tego zaakceptować, zwłaszcza że mamy w drużynie wielu młodych chłopaków – dodawał Yassine Benzia.
Konsekwencje mogą być poważniejsze niż by się wydawało. Lille oczywiście rozegra najbliższy domowy mecz przy zamkniętym stadionie, ale to mniej ważna sprawa. Gorzej, że podczas spotkania z Montpellier na trybunach był ponoć biznesmen z Hong Kongu, który po obejrzeniu inwazji kibiców na boisko zrezygnował z pomysłu inwestowania w północnej Francji. To swoją drogą niezła ironia losu, iż fani wkurzeni na fatalne zarządzanie klubu sami, w idiotyczny sposób, przyczynili się właśnie do zaprzepaszczenia choćby niewielkiej szansy na wyciągnięcie go z kłopotów.
Sytuacja na Stade Pierre-Mauroy jest zatem bardziej niż toksyczna. Drużyna funkcjonuje bardzo słabo, walczy o utrzymanie, choć jej trudy mogą pójść na marne przez kłopoty z pieniędzmi, każdy na każdego się wkurza, każdy każdego chciałby wywieźć z klubu na taczkach. Gerarda Lopeza w szczególności. – Jeśli klub spadnie, my pociągniemy cię na dół – śpiewali niedawno kibice Lille.
Szczerze? Nie bardzo wiemy, jakiego kalibru cudu trzeba, aby w najbliższym czasie w LOSC został zaprowadzony przynajmniej względny porządek.
MARIUSZ BIELSKI