Reklama

To ja, Tadeusz się nazywam. Dominuję i wygrywam – ja tych słów nie używam

redakcja

Autor:redakcja

18 marca 2018, 18:23 • 3 min czytania 9 komentarzy

Już za moment zgrupowania krajowych reprezentacji, piłkarze powołani do kadr rozjadą się po świecie, a ci, do których zaproszenia nie przyszły, dostaną zapewne trochę wolnego, by później naładować bateryjki na ostatnią fazę sezonu. Przypominamy o tym tylko dlatego, że mecz Śląska Wrocław z Wisłą Płock był w zasadzie jednym wielkim wyczekiwaniem na ten moment. Nie za pomocą słów, a za pomocą czynów – a raczej ich braku – piłkarze sugerowali sędziemu, że pora kończyć te zawody. 

To ja, Tadeusz się nazywam. Dominuję i wygrywam – ja tych słów nie używam

A w związku z tym, my męczyliśmy się razem z nimi. Tomasz Kwiatkowski, którego generalnie bardzo lubimy, przez moment był dość wysoko na liście najbardziej wkurzających postaci polskiej ligi – wszystko przez to, że postanowił przedłużyć nasze  cierpienia aż o osiem minut.

Momentami mieliśmy wrażenie, że jedynym gościem, któremu dziś zależy był Giorgi Merebaszwili. Przyzwyczailiśmy się do tego, że Gruzin często zakłada czapkę-niewidkę, nazywamy go czasami “znikającym skrzydłowym”, ale dziś nawet pomimo tego zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. A to zablokowany strzał, a to centrostrzał, z którym musiał pomęczyć się Słowik, a to wrzutka na głowę Urygi, po której mogła paść pierwsza bramka, a to w końcu wywalczony karny. Merebaszwili skorzystał z tego, że Rieder porusza się jak żelbetonowy kloc, a gola strzelił Stilić. Pierwszy celny strzał z gry to też zasługa gruzińskiego pomocnika, a o poziomie niech świadczy fakt, że zegar wskazywał już 56. minutę. A, no i w samej końcówce zawodnik Wisły rozkręcił też fajną kontrę, którą koncertowo spartolił Michalak.

Wielka szkoda, że reszta nie brała przykładu.

Śląsk wyrównał również za sprawą rzutu karnego w pierwszej połowie. W wielkim zamieszaniu upadł Chrapek, a kluczowe okazało się kopnięcie Kante. Robak trafił z jedenastu metrów. I mógł zostać bohaterem Śląska, bo w drugiej połowie błąd popełnił całkiem solidny dziś duet Dźwigała-Uryga. Po zgraniu piłki przez Piecha były napastnik Lecha powinien pokonać Kiełpina, ale wrzucił piłkę do koszyczka bramkarza, który zastąpił kontuzjowanego Dahne. Jaki to był powrót do bramki? Bardzo nerwowy, szczególnie przy wyjściach do futbolówki, ale Śląsk nie kwapił się, by z tego skorzystać.

Reklama

Wisła może być o tyle zadowolona, że ten mecz mocno przybliżył ją do zajęcia miejsca w ósemce i utrzymania. Śląsk? Drużyna Pawłowskiego wygląda tak mizernie, że chyba uznano, iż nie ma co wybrzydzać. Słabo wypada za kadencji nowego-starego trenera ten zlepek solidnych indywidualności. Po cichu zakładaliśmy, że Śląsk dziś może wygrać. Z jednego powodu – bo to ekstraklasa, czyli w końcu musi, ale po tym, co zobaczyliśmy, zmieniliśmy zdanie. Pięć meczów za jego kadencji Pawłowskiego to trzy remisy i dwie porażki. Z Wisłą Kraków ten szkoleniowiec też nie wygrał w lidze, więc naprawdę trzeba się naszukać, by znaleźć ostatni mecz, który kończył jako zwycięzca. Poprzednia kadencja w Śląsku, wrzesień 2015, pucharowe starcie z Podbeskidziem. Nawet biorąc pod uwagę jego przerwę, szmat czasu.

[event_results 429150]

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...