– Uważam, że to już ostatni moment, w którym wszystko jeszcze można odwrócić, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawić, że Wisła znów będzie w Polsce postrzegana jako duża firma. To ostatni dzwonek, żeby to dobre imię podtrzymać. Jeśli w najbliższym okienku transferowym nie zrobi się czegoś dużego, nie opracuje odpowiedniej strategii na długie lata, to za moment Wisła może być postrzegana już jako jeden z wielu polskich klubów – mówi w wywiadzie dla Weszło Arkadiusz Głowacki, z którym porozmawialiśmy o bieżących problemach krakowskiego klubu i jego perspektywach na przyszłość.
Tylko jedno pytanie na początek ciśnie się na usta: kiedy to wszystko aż tak się spieprzyło?
– Kiedy? To chyba zależy czy mówimy o aspekcie sportowym, czy finansowym. Wydaje mi się, że problem pojawił się mniej więcej w momencie, gdy z Wisły zwolniono trenera Maaskanta. Wtedy już dało się odczuć, że klub zamierza prowadzić inną politykę. Widać było spore oszczędności, przede wszystkim na transferach. No i niestety tak jest do dzisiaj. Od pewnego czasu próbujemy jakoś godzić się z faktem, że Wisła stara się ten sezon po prostu przetrwać. I z tego co widzimy, z kolejnym może być podobnie.
Czy to, co dzieje się z Wisłą jest dziś dla ciebie trudniejsze do przełknięcia, trudniej się z tym pogodzić niż z największymi, ale pojedynczymi porażkami jakie z nią w przeszłości przeżyłeś?
– Trudno porównać, bo to wszystko było kiedyś. Nasza pamięć w końcu zaczyna zawodzić, tamte historie lekko się zacierają, są jakby za mgłą. Dlatego to, co było, to zupełnie oddzielny temat. Na pewno mocno dotyka nas wszystkich to, co dzieje się teraz, bo w tak trudnej sytuacji Wisła chyba jeszcze nie była. Przecież my, zawodnicy, też to odczuwamy, też dochodzą do nas różne sygnały i rzeczywiście jest kiepsko. Ale z drugiej strony, skoro już taka sytuacja ma miejsce, to przynajmniej każdy z nas powinien się mocno postarać, żeby indywidualnie coś sobą prezentować. Na tyle na ile możemy, staramy się to robić.
Obserwowałeś szatnię Wisły od środka przez wiele lat. Nie masz wrażenia, że ona ostatnio bardzo spokorniała? Kiedyś było w niej wielu pewnych siebie gości o wielkim ego, co w pewnym sensie było uzasadnione i podbudowane wynikami. Teraz to wszystko przygasło.
– Parę lat temu mieliśmy przede wszystkim więcej ludzi, którzy na boisku brali odpowiedzialność za wynik i za drużynę. W tej chwili – owszem – nikomu nie można zarzucić, że przechodzi obok meczu, że się nie stara, nie walczy, bo widzę, że każdy daje z siebie dużo, ale nie mamy tylu zawodników, którzy chcieliby tę odpowiedzialność wziąć na własne barki. I to jest poważny problem.
Nie chcą czy nie potrafią?
– Być może niektórzy nie mają predyspozycji.
Wasza postawa wyraźnie odbija się na zainteresowaniu klubem. To jest wręcz przepaść.
– Oczywiście, nawet nie da się tego porównać. Od kiedy Wisłę przejął prezes Cupiał, zainteresowanie zawsze było dużo, dużo większe. Każdy trening obserwowało po kilkunastu dziennikarzy. Nie mówiąc o kibicach, którzy zawsze w dużym gronie starali się oglądać to, co robimy. Teraz tego praktycznie nie ma, co z punktu widzenia marketingowego również nie jest dobre dla Wisły. I tak to koło się niestety zamyka.
Nie jest to dobre dla klubu, ale i dla piłkarzy. Mam wrażenie, że zwykle jest tak, że kiedy to zainteresowanie jest duże, to was trochę drażni. Kiedy go nie ma, chyba lekko zaczyna brakować.
– Spokój jest fajny, ale każdego nas przecież napędza osiąganie wyników. Z własnego doświadczenia wiem, że dużo łatwiej się motywować, kiedy ta marchewka jest tuż przed tobą, kiedy grasz o mistrzostwo, o puchar, o cokolwiek, niż w momencie kiedy tkwisz w środku tabeli i po prostu grasz kolejne mecze.
Kiedy wracałeś z Trabzonu, mówiłeś: „Moja rola się nie zmieni. Znowu będę chciał pomóc drużynie i zawodnikom w szatni, jeśli będzie im to potrzebne”. Sezon się kończy, można powoli podsumowywać. Pomogłeś? Bardziej w szatni czy na boisku?
– Pewnie w każdym aspekcie mógłbym zrobić więcej, ale tak – starałem się. W niektórych momentach być może zawiodłem…
W jakich momentach?
– No właśnie nie wiem. Ale na pewno będą ludzie, którzy tak mnie ocenią. Wyszedłem z założenia, że skoro jest źle, to trzeba się skupić mocno na sobie. Nie wolno szukać winy w innych, tylko maksymalnie zadbać o własne przygotowanie, o zdrowie. I jeśli nie idzie nam na boisku, to próbować zmotywować drużynę do walki. Różnie nam to dotąd wychodziło, ale powiedziałem sobie, że jeśli zrobię wszystko co mogę, to nie będę miał też do siebie wielkich pretensji. Chociażâ€¦ Jakieś zawsze się będą pojawiać.
Pełnego sezonu nie rozegrałeś, znów pojawiły się drobne urazy.
– Kilka meczów opuściłem, ale wielkiej tragedii nie było. Odpukać, bo jeszcze dwa mecze, ale pod tym względem jest całkiem w porządku. Miałem zaufanie ze strony trenera, nie chciałem go bardzo nadużywać, ale w pewnym wieku organizm potrzebuje już więcej odpoczynku i trochę innego treningu.
Wasza linia defensywna praktycznie co mecz zestawiona jest z innych ludzi. W całym sezonie wyliczylibyśmy przynajmniej dziesięć różnych kombinacji. To realny problem czy tylko alibi?
– Mógłbym się tłumaczyć w każdy sposób, ale moim zdaniem w tym nie można szukać przyczyny naszych wyników. Gramy razem na treningach i znamy się wystarczająco długo, by to funkcjonowało, bez względu na to w jakiej konfiguracji. Generalnie i tak wydaje mi się, że w tej rundzie w grze defensywnej zrobiliśmy postęp. Jak sobie przypomnę mecze z jesieni, to wtedy prawie każdy był w stanie nas ograć. Przegrywaliśmy większość starć, byliśmy źle ustawieni. Fatalnie to wyglądało. Mieliśmy wiele takich momentów, kiedy wspólnie się zastanawialiśmy jak to możliwe, że fizycznie przegrywamy walkę na boisku. Generalnie pojedynki jeden na jeden, bo jeśli prześledzić poprzednią rundę, to większość z nich była na korzyść rywala. I w ofensywie, i w defensywie. W tej chwili – wyłączając ligowy mecz ze Śląskiem – nie było takiego, w którym czulibyśmy, że zostaliśmy wychłostani i nie mieliśmy zupełnie nic do powiedzenia.
To kwestia przygotowania fizycznego?
– Wszystko można zganić na przygotowanie fizyczne. Po prostu tak to jesienią wyglądało. Czułem się zdecydowanie gorzej, mniej pewnie. Nie potrafiłem dać z siebie tyle, ile bym chciał. Miałem problemy sam ze sobą i inni też to odczuwali.
Głównym problemem i tak jest to, że mało wpada wam z przodu.
– No tak, ale ja tu nie zamierzam się wcale wybielać, bo jeśli mówimy o grze ofensywnej, to o grze ofensywnej całego zespołu. Można mieć pretensje do napastników, ale my – obrońcy – goli ze stałych fragmentów też jakoś zbyt wielu nie zdobywamy. Dlatego część winy trzeba wziąć na siebie.
Po meczu ze Śląskiem Kamil Kosowski dał mocno do zrozumienia, że z kilku młodych kandydatów na piłkarzy chyba zbyt wcześniej zrobiliśmy piłkarzy.
– Ma sporo racji, bo jednak, żeby nazwać zawodnika megatalentem czy megagwiazdąâ€¦
No nie, spokojnie, megagwiazdy to od dawna nie w Wiśle.
– No dobrze – żeby kogoś nazwać megatalentem, wypadałoby najpierw, żeby zawodnik rozegrał jeden cały sezon na wysokim poziomie. Często jest tak, że młody chłopak wchodzi do drużyny, gra na pełnej euforii, maksymalnym zaangażowaniu i w momencie kiedy wreszcie poczuje się pewniej, wydaje mu się, że teraz wszystko będzie przychodzić już łatwo. A to nie do końca jest prawdą. Trzeba zdać sobie sprawę, że każdy mecz jest ważny i każdy mecz powinien się udać. Trzeba być tak samo przygotowanym, także mentalnie, co młodym nie zawsze się udaje.
Podejrzewam, że w życiu się nie spodziewałeś, że możesz wyjść na boisko w barwach Wisły i na lewo od siebie mieć Burligę, na prawo Stolarskiego, a jeszcze gdzieś obok Urygę.
– Oczywiście, patrząc na ostatnie lata historii Wisły, jest to trochę nietypowe, ale jednak kilka meczów pokazało, że ci chłopcy mają talent. No i przede wszystkim serce do gry. Popełniają błędy, ale każdy z nich pruje na maksa. Oby nie było tak jak wspominałem – że jeden, drugi udany mecz zacznie ich usypiać.
Jeden z trenerów Wisły powiedział kiedyś w kuluarach, że jego zdaniem Paweł Stolarski może być najlepszym obrońcą w Polsce. Tylko że „może” to wciąż słowo – klucz.
– No jasne, że może. Ja też jeszcze mogę (śmiech). Ale Paweł ma przede wszystkim świetną motorykę. Jeśli spojrzymy na zawodników, którzy osiągają sukcesy w naprawdę poważnych ligach, czy nawet na naszą trójkę z Dortmundu, to każdy z nich ma mega możliwości fizyczne. Po prostu Bozia dała. I tak jest właśnie z Pawłem – może biegać nie tylko dużo i w jednostajnym tempie, ale potrafi też biegać szybko.
Mam wrażenie, że coraz częściej w wywiadach – mówię tu o takich zawodnikach jak ty, starszych, z pozycją w szatni – zaczynacie przyznawać, że jeśli latem nie zdarzy się jakiś cud, to w kolejnym sezonie nikt nie powinien od Wisły wymagać wyniku.
– A co innego można powiedzieć? Jeśli do takich zawodników jak właśnie Paweł Stolarski nie dojdzie kilku doświadczonych piłkarzy, to my naprawdę możemy walczyć o utrzymanie. Niestety, tego się będę trzymał. Zdaje się, że latem wygasa jedenaście kontraktów. Kiedy na dodatek wejdzie reforma ligi i będziemy mieć do rozegrania 37 meczów plus Puchar Polski, to naprawdę może zrobić się problem. Mamy kilku utalentowanych chłopaków, ale za momenty odejdzie pewnie paru doświadczonych i pojawi się pytanie: ilu nas wtedy zostaje? Jeśli klub nie opracuje mądrej strategii na przyszłości, może być bardzo niedobrze.
Trochę na marginesie – nie podoba ci się projekt reformy?
– Nie bardzo. Przerabiałem ją w Turcji, gdzie szybko okazała się nietrafionym pomysłem i wrócono do starej formuły. Liga będzie lepsza, jeśli będziemy wychowywać w niej lepszych piłkarzy. Niekoniecznie wtedy, kiedy zagramy o siedem meczów więcej.
Wracając do Wisły – faktem jest, że Jacek Bednarz w procesie licencyjnym przedstawił projekt zakładający bardzo znaczące, wręcz drastyczne ograniczenia wydatków na klub. To nie jest dobra informacja w kontekście tego, że lista zawodników do zastąpienia jest długa.
– Jeśli tak się faktycznie stanie, to już chyba nie tylko ja będę o tym mówił, ale wszyscy będą musieli zmienić swoje oczekiwania wobec Wisły. Taka już będzie po prostu nasza klubowa rzeczywistość.
Do tego dochodzą problemy płacowe. Nie będziemy udawać, że ich nie ma, kiedy są.
– Można powiedzieć, że na początku i na końcu swojej przygody z Wisłą spotykam się z podobnym problemem. Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się, wracając tu z Turcji, że taka sytuacja będzie mieć miejsce…
Miałoby to dla ciebie znaczenie?
– Nie, dla mnie nie miałoby żadnego, ale wiadomo, że nie jest to sytuacja komfortowa dla zawodników. Chociaż widzę, że wszyscy starają się ją zrozumieć. Ł»aden z nas nie podnosi hałasu, nie robi z tego wielkich problemów. Powiedziano nam dlaczego tak się dzieje i co klub zamierza z tym zrobić.
Co zamierza?
– Zamierza spłacać. Podano nam terminy, w których ma to nastąpić. I to jest przynajmniej fair.
Mówisz, że zawodnicy rozumieją sytuację, że się nie buntują. Z drugiej strony Michał Probierz, który – mam wrażenie – próbuje wybielić się po ewidentnie nieudanej przygodzie z Wisłą mówi, że nie pomagała mu frustracja zawodników, którzy wyraźnie chcieli już z tego klubu odejść.
– No tak, ale ile klubów w Polsce nie ma podobnych problemów. Trzy? Cztery? W każdym innym takie niezadowolenie może się pojawić, ale nie sądzę, żeby to akurat było przyczyną słabszej gry czy naszych gorszych wyników. Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z nas wychodząc na mecz myślał o racie kredytu. Takie rzeczy zostawia się za sobą w szatni. Pojawiają się zapytania, czasem są mniej, czasem bardziej nerwowe, ale nie wydaje mi się, żeby miało to znaczenie w samym podejściu do meczów.
Z kim kontaktujecie się w tej sprawie? Wyłącznie z Jackiem Bednarzem?
– Tak, od samego początku wszystkie informacje czy wyjaśnienia kierował do nas Jacek Bednarz. W marcu mieliśmy ostatnie spotkanie, podczas którego większość męczących nas kwestii została rozwiązana.
Rozwiązana w sensie słownych zapewnień.
– No tak. Na razie tak.
Przyznasz mi rację, że obecna Wisła zupełnie nie ma stylu i widocznej gołym okiem wizji jak chce grać w piłkę. Nie da się znaleźć czegoś charakterystycznego w waszej grze. Gdyby zdjąć z was klubowe emblematy, nie byłoby wiadomo czy to Wisła, czy może Lechia albo Ruch.
– Oczywiście, zgadzam się.
Ale pewnie powiesz, że większość drużyn w tej lidze ma tak samo.
– Tak, co najmniej dziesięć klubów w Ekstraklasie ma podobny problem, chociaż Wisła cały czas aspiruje, żeby być jednak w tej chlubnej mniejszości. Dlatego w pełni zgadzam się, że brakuje nam stylu, regularnego, dobrego grania. Są momenty, kiedy ktoś nas pochwali, bo rozegramy jedno udane spotkanie, ale już następnego dnia wychodzi z nas zupełne tego przeciwieństwo.
Michał Probierz, cytując go po raz ostatni, twierdzi, że zawodnikom nie pasował rygor w szatni.
– Absolutnie się z tym nie zgadzam. Podstawą budowania każdej drużyny jest dyscyplina.
To teoria. A praktyka?
– Uważam, że w praktyce jest dokładnie tak samo i mówię to zupełnie szczerze. Brak dyscypliny czy złe podejście do zawodu nie jest u nas problemem.
Uważasz, że Wisła ciągle jest marką, do której polscy zawodnicy mogą lgnąć?
– Jeszcze jest. Z naciskiem na „jeszcze”. Ale jednocześnie uważam, że to już ostatni moment, w którym wszystko można odwrócić, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawić, że Wisła znów będzie w Polsce postrzegana jako duża firma. Słychać ostatni dzwonek, żeby to dobre imię podtrzymać, bo jeśli w najbliższym okienku transferowym nie zrobi się czegoś dużego, nie opracuje odpowiedniej strategii na długie lata, to za moment Wisła może być postrzegana już jako jeden z wielu polskich klubów.
W tym sezonie już chyba tak jest postrzegana.
– Nie do końca się zgodzę, ale jesteśmy blisko.
Czy wy, piłkarze macie w ogóle wiedzę płynącą z góry, jaki jest plan? Czy on w ogóle istnieje?
– W tej chwili tak naprawdę niczego nie wiemy. Każdy wyczekuje momentu, w którym zostaną podjęte jakieś decyzje. Z niecierpliwością czekamy na jakieś dobre decyzje. Przede wszystkim takie, które da się wprowadzić w życie od zaraz. Wszyscy wiemy, co musiałoby się stać, żeby było lepiej. W dużej mierze chodzi o decyzję o przyszłości klubu, po prostu decyzję prezesa Cupiała. Wiem, że Wisła miała już w swojej historii wiele zakrętów, z których wychodziła na prostą, ale dziś jesteśmy na ostrym wirażu.
Trener Kulawik też siedzi na tykającej bombie. I on, i piłkarze mają tego świadomość.
– Każdy z nas odczuwa, że na koniec sezonu coś się wydarzy. Od dłuższego czasu wiemy, że trener może odejść. Raz dochodzą takie sygnały, później znowu słyszymy, że jednak może zostać. Na razie musimy to odłożyć na bok i skoncentrować się na tych ostatnich meczach, bo co innego nam tak naprawdę zostało?
Problem w tym, że te mecze decydują już tylko o drobiazgach. Tej marchewki, o której wcześniej mówiłeś, od dawna nie macie tuż przed nosem. Nie wkrada się lekkie rozprężenie?
– No dobrze, ale jeśli idę z kolegami pograć w piłkę podczas urlopu, to też nie wychodzę po to, żeby ten mecz przegrać, tylko żeby go wygrać. Nawet jeśli te mecze nie zmienią znacząco naszej sytuacji, to nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek mógłby sobie je olać. Kariera piłkarska ma różne etapy, nie zawsze gra się o tytuły, ale za każdym razem wypadałoby profesjonalnie powalczyć o wygraną w kolejnym spotkaniu.
Kamil Kosowski zapytany w Przeglądzie Sportowym czy miał kiedyś gorszy okres niż ostatnia runda pobytu w Bełchatowie powiedział, że przez dziesięć lat się rozwodził, więc tego nic nie przebije. Ty takich przygód nie miałeś i równie dużej mizerii w piłce chyba też nie przeżyłeś.
– W Wiśle nie, ale spokojnie – Lech w sezonie, w którym z niego odszedłem po rundzie jesiennej, spadł z ligi, także traumę niekończących się porażek już przerabiałem. Poza tym uważam, że do każdego momentu w życiu trzeba się odpowiednio przygotować i wszystko odpowiednio przetrawić. Nie ukrywam, że doświadczenia zdobywane na przestrzeni lat pomagają. Dużo łatwiej odsunąć na bok sprawy pozaboiskowe, nie myśleć o finansowych problemach i skupić się na podtrzymaniu formy piłkarskiej.
„Kosa” wiele wniósł do szatni? Bo już wiemy, że na boisku pewnie nie tak dużo jakby chciał.
– Zaraz po powrocie wniósł przede wszystkim sporo optymizmu. W czasie rundy różnie już z tym bywało, miał wzloty i upadki, ale generalnie jest pozytywną postacią i pod tym względem jest bardzo pomocny.
Ciekaw jestem też twojej opinii o Sarkim, kolejnym sprowadzonym zimą piłkarzu, który miewa naprawdę niezłe przebłyski, ale – jak w całej Wiśle – nie ma w jego grze regularności.
– No właśnie. Może jest takim potwierdzeniem tego jak prezentujemy się jako drużyna. Ale to jest zdecydowanie gość o dużym potencjale, który potrafi przede wszystkim szybko biegać i ma dokładne dogranie. O takich zawodnikach można myśleć w kontekście przyszłości Wisły.
Sam masz jeszcze roczny kontrakt. Zakładam, że go w całości wypełnisz.
– Taki jest plan. Oczywiście są chwilę zwątpienia. Kiedy po meczu wszystko boli… Bo to już chyba ten wiek, że po meczu boli wszystko, czasem myślę „o Jezu, to już powinien być koniec”. Ale dwa dni później jest lepiej i walczy się dalej.
Za rok pewnie już poważnie pomyślisz o zakończeniu kariery.
– Na pewno. Prawdopodobnie ostatni sezon przede mną.
Jako jeden z liderów szatni, masz świadomość, których piłkarzy w niej niebawem zabraknie…
– Nie wiem. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, co będzie za dziesięć dni, kiedy skończy się liga, bo klub jeszcze z nikim na ten temat nie rozmawiał.
A wiecie chociaż, że 20 lipca macie grać towarzysko z Barceloną?
– Z mediów wiemy, oficjalnie nie wiemy. Wprawdzie według nowego terminarza w tym terminie chyba zaczyna się liga, ale zdaje się, że już raz była podobna sytuacja i Legia grała wtedy mecz towarzyski.
Z Arsenalem na otwarcie stadionu. Czarek Wilk już ostatnio powiedział, że strach myśleć jak ten wasz sparing mógłby wyglądać.
– Mówię z pełną odpowiedzialnością: zagrać przeciwko Barcelonie to naprawdę nic przyjemnego (śmiech). Biegać bez piłki przez dziewięćdziesiąt minut, sorry, niewielka frajda. No ale cóż, najpierw zobaczymy w jakim składzie w ogóle będziemy 20 lipca.
Rozmawiał Paweł Muzyka